W 1989 roku w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach zamordowani zostali trzej kapłani katoliccy. Wszyscy związani byli z ruchem solidarnościowym.
20 stycznia na plebanii kościoła św. Karola Boromeusza na warszawskich Powązkach „nieznani sprawcy“ zabili proboszcza ks. Stefana Niedzielaka – w czasie okupacji hitlerowskiej kapelana Łódzkiego Okręgu AK, po wojnie kapelana antykomunistycznego WiN-u, a w czasach Solidarności współtwórcę Sanktuarium Poległych i Pomordowanych na Wschodzie. 30 stycznia na plebanii kościoła Niepokalanego Serca Maryi na osiedlu Dojlidy w Białymstoku uśmiercony został bliski współpracownik ks. Jerzego Popiełuszki – ks. Stanisław Suchowolec. Jego zabójców nigdy nie ujęto.
W nocy z 10 na 11 lipca w pobliżu dworca PKS w Krynicy Morskiej odnaleziono zwłoki kapelana Konferederacji Polski Niepodległej – ks. Sylwestra Zycha. Do dziś ostatnie godziny jego życia otacza mgła tajemnicy.
Duchowny przeczuwał nadchodzącą śmierć. 13 października 1987 r. w warszawskiej Białołęce nagrał na taśmie magnetofonowej swój testament. Mówił w nim m.in.:
Czuję, że zbliża się mój dzień – czas spotkania z Panem, który uczynił mnie swoim kapłanem. (…) Do nikogo nie czuję nienawiści. Dla wszystkich chcę być bratem, kapłanem. (…) Niech dobry Bóg Wam błogosławi i sprawi, abyśmy mogli spotkać się na gruzach komuny. Walczyłem, jak umiałem, walczyłem do końca. Byłem w więzieniu, ale myślę, że Polsce dać trzeba więcej, trzeba dać siebie do końca, jak ks. Jerzy, mój przyjaciel i patron…
Dlaczego ks. Zych spodziewał się śmierci? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy cofnąć się do czasów stanu wojennego, a konkretnie do 23 lutego 1982 r. Tego dnia w tramwaju linii 24 na warszawskiej Woli dwóch kilkunastoletnich członków samozwańczej organizacji konspiracyjnej o nazwie Powstańcza Armia Krajowa napadło na starszego sierżanta Milicji Obywatelskiej Zdzisława Karosa. Chcieli odebrać mu broń, podobnie jak wcześniej zarekwirowali pistolety dwóm chorążym Wojska Polskiego. Chłopcy zamierzali zgromadzić swój własny arsenał na wypadek wybuchu antykomunistycznego powstania. Próbowali wyrwać milicjantowi broń z kabury, ale w czasie szamotaniny doszło do wystrzału. Ciężko ranny funkcjonariusz MO osunął się na podłogę. Po pięciu dniach zmarł w szpitalu.
Sprawcy zbiegli. Okazali się nimi 17-letni Robert Chechłacz i 18-letni Tomasz Łupanow z Grodziska Mazowieckiego. Obawiając się aresztowania i rewizji w domach, udali się do ks. Sylwestra Zycha – wikariusza miejscowej parafii i duszpasterza młodzieży, prosząc go o przechowanie broni u siebie. Duchowny zgodził się.
Wkrótce potem młodociani konspiratorzy zostali zatrzymani. Ten sam los spotkał także ks. Zycha, u którego znaleziono ukryte pistolety, m.in. „tetetkę“, z której padł śmiertelny strzał do sierż. Karosa. We wrześniu 1982 r. Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego wydał werdykt w tej sprawie. Najsurowszą karę otrzymali Robert Chechłacz (25 lat więzienia) i Tomasz Łupanow (13 lat). Pozostali członkowie nielegalnej organizacji skazani zostali na 2-3 lata pozbawienia wolności.
Wyrok nie ominął także ks. Zycha, choć nie był on ani członkiem konspiracyjnej grupy, ani inspiratorem jej poczynań. Przed sądem wyjaśniał, że przechowywał tylko broń młodym antykomunistom oraz obiecał zapewnić im alibi. Propaganda stanu wojennego przedstawiała go jednak jako przywódcę groźnej organizacji terrorystycznej, planującej mordowanie przeciwników politycznych. Ostatecznie 32-letni kapłan skazany został na 6 lat pozbawienia wolności.
Już po wyjściu z więzienia motywy swego postępowania przedstawiał następująco:
Jako ksiądz czułem się zobowiązany udzielić pomocy i schronienia wszystkim, którzy takiej pomocy potrzebują, a więc i tym chłopcom. Po wtóre, chciałem udzielić pomocy i z tego względu, że traktowałem ich jako członków organizacji o poważnych zadaniach, którzy w moim odczuciu nie popełnili zbrodni kryminalnej, prostuję – nie mieli zamiaru jej popełnić, a jedynie okoliczności doprowadziły do tego, że stali się sprawcami czynu, który tak może być traktowany. Po trzecie, chciałem im pomóc, gdyż z racji swoich powiązań i niejako opieki duchowej nad tymi chłopcami czułem się za nich moralnie odpowiedzialny. Z tych też pobudek, w rozmowie, jaką miałem z nimi tego wieczoru, złożyłem obietnicę, że zapewnię im alibi.
Karę pozbawienia wolności ks. Zych odbywał w jednym z najcięższych więzień w Polsce – Zakładzie Karnym w Braniewie. To wówczas usłyszał od jednego z klawiszy:
Widzisz, oni tego Karosa ci nie darują. Jak wyjdziesz, załatwią cię, chłopie, jak amen w pacierzu.
Duchowny wyszedł na wolność po 4 latach i 7 miesiącach na mocy amnestii, która nota bene objęła także sprawców mordu na ks. Jerzym Popiełuszce. Nie zaznał jednak spokoju. Wciąż otrzymywał anonimy z pogróżkami w stylu: „Zamkniemy ci mordę – klecho“ albo „Módl się, bo twoje dni są policzone“. Odbierał też telefony, w których grożono mu śmiercią. Mimo to nie dał się zastraszyć. Był kapelanem KPN oraz aktywnym działaczem Niezależnego Społecznego Ruchu im. ks. Popiełuszki.
W marcu 1989 r. – wkrótce po mordach na ks. Niedzielaku i ks. Suchowolcu – został wieczorem w Warszawie napadnięty przez trzech mężczyzn, którzy ciężko go pobili i rozebrali. Potem dwóch przytrzymywało go za ręce, a jeden wlewał mu siłą wódkę do gardła. Napastnicy spłoszeni zostali jednak przez nadjeżdżający samochód. Wysiadła z niego kobieta, która odwiozła pobitego kapłana do jego parafii w Białołęce.
4 lipca 1989 r. ks. Zych wyjechał na wakacje. Zatrzymał się na plebani kościoła św. Katarzyny w Braniewie u znajomego proboszcza ks. Tadeusza Brandysa. Rozkład jego zajęć każdego dnia wyglądał identycznie: rano Msza i śniadanie, potem wyjazd do Fromborka, stamtąd rejs statkiem do Krynicy Morskiej, pobyt na plaży i wieczorem powrót do Braniewa. 10 lipca rano miejscowy nauczyciel Kazimierz Gursztyn odwiózł kapłana swym samochodem na przystań we Fromborku. Od tego momentu nie wiadomo, co działo się z duchownym przez następnych kilkanaście godzin. Jego ciało odnaleźli po północy turyści z Kościana w pobliżu dworca PKS w Krynicy Morskiej. Sekcja zwłok wykazała, że ksiądz umarł z powodu zatrucia alkoholem etylowym – miał go we krwi 4,3 promila. Prowadzący śledztwo prokurator Wojciech Mazurek z Elbląga doszedł do wniosku, że kapłan zmarł z przepicia.
Zaledwie kilka dni później, 15 lipca 1989 r. TVP, na czele której stał wówczas Jerzy Urban, nadała reportaż Witolda Gołębiowskiego poświęcony śmierci ks. Zycha. Przed kamerami wystąpiło dwóch barmanów oraz bufetowa z dyskoteki „Riviera“ w Krynicy Morskiej, którzy zgodnie stwierdzili, że duchowny zjawił się w ich lokalu 10 lipca ok. godz. 22 i przebywał tam do godz. 2 w nocy. Towarzyszył mu krępy mężczyzna o siwych włosach i sumiastym wąsie. Obaj mieli wypić w tym czasie po 10 drinków z zawartością 100 g alkoholu każdy, a więc łącznie po litrze wódki na głowę. Podczas rozmowy dopytywali się o możliwość wynajęcia jachtu, a lokal opuścili w stanie ciężkiego upojenia alkoholowego.
Ta wersja od początku budziła jednak wiele zastrzeżeń. Ksiądz Zych, związany z Ruchem Otrzeźwienia Narodu, był bowiem abstynentem. Cierpiał na astmę oraz chorował ciężko na serce i nerki i już choćby z tego powodu nie brał do ust mocnych trunków. Jego znajomym trudno też było wyobrazić sobie tego skromnego i wyciszonego kapłana, jak spędza czas w dyskotece przy ogłuszającej muzyce wśród tańczących nastolatków. Nieprawdopodobna wydawała się także opowieść o wynajęciu jachtu, ponieważ ks. Zych nie miał na to środków, a na dodatek nie umiał pływać i bał się wody.
Znacznie później okaże się, że starszy z barmanów był tajnym współpracownikiem peerelowskich służb specjalnych, zaś młodszy – oszustem mającym kłopoty z prawem. Nakłonili oni też barmankę, by złożyła zeznania zgodne z ich relacjami. Zdumiewający był też fakt, że żadna z osób obecnych tamtej nocy w lokalu nie zapamiętała ani jednego z dwóch mężczyzn, o których opowiadała wspomniana trójka świadków.
Mało tego: okazało się, że po rozstaniu z Kazimierzem Gursztynem księdza tego dnia nie widział nikt: ani bileter na przystani we Fromborku, ani załoga i pasażerowie statku do Krynicy. Nie odnaleziono też ani nie przesłuchano mężczyzny, który miał towarzyszyć duchownemu w dyskotece.
Tym, co budziło niepokój, były liczne zranienia na ciele zmarłego, świadczące o użyciu wobec niego przemocy. Łącznie miał on 54 obrażenia, m.in. cztery złamane żebra, dwie pręgi na głowie, wyraźne zasinienia wokół żył na rękach oraz widoczne nakłucia po igłach. Prokurator Mazurek pominął jednak te ślady, uznając, że nie ma dowodów na to, by ks. Zych został przymusowo upojony alkoholem.
Inna wątpliwość dotyczyła temperatury ciała zmarłego. Jeżeli wyszedł on z „Riviery“ ok. godz. 2 w nocy – jak zeznali barmani z tego lokalu – a odnaleziony został 350 m dalej o godz. 2.15, to jego ciało powinno być jeszcze ciepłe. Tej nocy temperatura na Mierzei Wiślanej wynosiła 27 stopni. Jak wiadomo, ciało nieboszczyka stygnie w tych warunkach w tempie 1 stopień na godzinę. Tymczasem, jak zeznała lekarka z pogotowia ratunkowego, wezwana natychmiast na miejsce zdarzenia, zwłoki były zimne, jakby kapłan nie żył już od kilku godzin.
Kolejna niewyjaśniona okoliczność dotyczyła ubioru księdza. Wiadomo, że wyjechał on z Braniewa ubrany w koszulkę polo z krótkimi rękawkami. Odnaleziony został obok przystanku PKS w Krynicy Morskiej we flanelowej koszuli z długimi rękawami. Podczas identyfikacji w prosektorium w Elblągu jego zwłoki znów jednak ubrane były w koszulkę polo. Nie wiadomo, kto i dlaczego przebrał duchownego. Przy zmarłym nie odnaleziono też żadnych dokumentów tożsamości, pieniędzy, ani torby, z którymi rano opuszczał plebanię w Braniewie. Nie wiadomo, co się z nimi stało.
Początkowo śledztwo w sprawie śmierci ks. Zycha prowadziła prokuratura w Elblągu, później zaś w Warszawie. 15 września 1989 r. śledczy zwrócili się do ministra spraw wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka z prośbą o dostarczenie im teczki zmarłego kapłana. Chodziło o tzw. Teczkę Ewidencji Operacyjnej Księdza, którą IV Departament MSW zakładał każdemu duchownemu w Polsce. Cztery dni później jednak teczkę ks. Zycha zniszczono komisyjnie w Wydziale IV Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych, zaś prokuraturze odpowiedziano, że kapłan nigdy nie był obiektem inwigilacji służb specjalnych. W 1993 r. śledztwo zostało umorzone, a wersja o zapiciu się księdza na śmierć podtrzymana.
Inne zdanie mieli jednak dziennikarze zajmujący się tą sprawą. Według nich był to skrytobójczy mord polityczny dokonany przez funkcjonariuszy peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa. Ci, którzy próbowali wyjaśnić prawdziwe okoliczności śmierci ks. Zycha, narażali się jednak na niebezpieczeństwo. W kwietniu 1990 r. „nieznani sprawcy” podpalili mieszkanie Jerzego Jachowicza w Pruszkowie. On sam zdołał się uratować z pożaru, ale życie straciła wówczas jego żona Maria. W lutym 1991 r. pobity został z kolei do nieprzytomności we Wrocławiu Zbigniew Branach – autor książki „Tajemnica śmierci księdza Zycha”.
Można spierać się, czy duchowny był ostatnią ofiarą służb PRL, czy też pierwszą ofiarą z całej serii niewyjaśnionych zbrodni w postkomunistycznej już rzeczywistości. Zamordowany został bowiem trzy miesiące po obradach Okrągłego Stołu, miesiąc po czerwcowych wyborach 1989 r. i tego samego dnia, gdy w Gdańsku gościł prezydent USA George Bush, obwieszczający triumfalnie zwycięstwo demokracji w Polsce. Akta jego sprawy, zamiast trafić do prokuratury, zostały zniszczone w MSW w tym samym czasie, gdy na czele rządu stał solidarnościowy premier Tadeusz Mazowiecki. To dziedzictwo starego systemu ciągnąć się będzie w nowych warunkach jeszcze latami. I ciągnie się do dziś, skoro zbrodnia nadal nie została osądzona, a jej sprawcy ukarani.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/417417-zagadka-smierci-ks-zycha-do-dzis-pozostaje-niewyjasniona