Te kilkanaście tygodni realnej kampanii wyborczej w Warszawie były dla Patryka Jakiego czasem niezmiernie ciężkiej pracy. Kandydat Prawa i Sprawiedliwości pokazał, że nawet na tak trudnym, wyjazdowym boisku sprawna kampania i duży wysiłek potrafią dać efekty. Tych wszystkich pomysłów, koncepcji, propozycji było mnóstwo: od tych pobudzających ambicje (metro, Dzielnica 19), przez mrugnięcie okiem do ekologicznej części wyborców (zagospodarowanie Placu Defilad, nieco zerżnięte od Jana Śpiewaka, pomysły ws. zwierząt), do konkretu dla poszczególnych grup społecznych (kierowcy, kibice) i odwołania się do antykorupcyjnego nastawienia (reprywatyzacja). A to przecież tylko kilka propozycji z brzegu: to była kampania totalna. Momentami wręcz zabawna, jak akcja 36hLIVE przypominająca licytację na dłużej działający antyperspirant. Ale nawet to zostało odpowiednio opakowane.
Niemniej jednak Patryk Jaki zrobił niemal wszystko, by przebić szklany sufit w Warszawie. Sufit budowany przez lata z niechęci, pretensji, odruchów, realnych i wyimaginowanych żali do centroprawicy. Na razie na suficie widać co najwyżej kilka rys, wydaje się on (jeszcze?) dość stabilny. Czy w ogóle jest on dziś w Warszawie do przebicia, do zrobienia w nim wyrwy? Co jeszcze można było zrobić, jaki trick zastosować, jaką deklarację złożyć? Rzucenie legitymacją partyjną? Proszę bardzo. Obiecać pozostawienie w spokoju PKiN - wbrew sporej części prawicy? Nie ma sprawy. Zadeklarować obietnice nieidologicznej prezydentury? Od ręki. Wpaść do jaskini lwów na Czerską i Wiertniczą? Od razu.
Może zabrakło nieco powagi w trakcie debat, może sprzedania trochę „prezydenckiego” charakteru - równolegle, nie na kontrze, do formatu ambitnego, młodego polityka, któremu po prostu się chce. Nad tym sztabowcy muszą popracować przed wciąż ewentualną drugą turą; Jaki - jeśli chce sięgnąć po szerszy niż 42-43 procent elektorat - powinien zacząć się kojarzyć jako ktoś przewidywalny, stonowany, wyważony. Prezydencki. Tego na razie brakuje; same ambicje nie dadzą stu procent efektu. Można zastanawiać się, czy w pewnym momencie wakacyjnej prekampanii, gdy Jaki wręcz demolował Trzaskowskiego, nie podbito bębenka zbyt wysoko. Można rozważyć, czy w pełni wykorzystano współpracę i wsparcie na linii z rządem. Ale to rozważania na marginesie - bo Jaki naprawdę zrobił 300 procent normy.
ZOBACZ WYWIADY WPOLSCE.PL:
Biorąc pod uwagę wyłącznie osobistą perspektywę Jakiego, on już te wybory wygrał. Stał się jednym z najważniejszych polityków Prawa i Sprawiedliwości (przypomnijmy sobie, z jakiego poziomu startował jesienią roku 2015), ma duże pole do działania w przyszłości i błogosławieństwo od prezesa PiS, który nie szczędził Jakiemu ciepłych słów. Ale to, rzecz jasna, tylko pół, ćwierć sukcesu. Rozbiciem banku byłoby pokonanie Trzaskowskiego: czy jest na to realna szansa przekonamy się w niedzielny wieczór, badania sondażowe przeprowadzane w Warszawie mogą być absolutnie przestrzelone (i to w obie strony).
Trzeba też na prawicy przekładać siły na zamiary. Zarówno w Warszawie, jak i w perspektywie ogólnopolskiej. I pamiętać choćby o tym, że żadna partia w historii III RP nie wykręcała w wyborach samorządowych wyniku na poziomie grubo wyżej niż 30 procent (AWS miał bodaj 33 z groszami). Wybory samorządowe to tak naprawdę przetarcie przed wyścigami w latach 2019 i 2020. Wnioski z nich wypadałoby wyciągnąć już podczas niedzielnego wieczoru wyborczego. Ale na to przyjdzie czas właśnie wtedy.
Na dziś wiemy tylko tyle i aż tyle, że Patryk Jaki uderzył z łomotem w warszawski szklany sufit. Na politycznym stropie pojawiły się rysy - czy sił i możliwości wystarczy do tego, by zamienić je w dużą wyrwę? To banał, ale przesłanki ku temu będziemy mogli ocenić w niedzielę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/417363-jaki-zrobil-niemal-wszystko-by-rozbic-szklany-sufit