Być może ujawnione niedawno nagrania Waldemara Pawlaka dotyczące Onetu, „Newsweeka” i „Faktu” otworzą niektórym oczy na rzeczywistą rolę tych tytułów w życiu publicznym. Dla byłego premiera jest bowiem oczywistością, że polskojęzyczne media na Wisłą sterowane przez Niemców nie są przede wszystkim projektem biznesowym, lecz narzędziem wywierania politycznego wpływu.
Pół roku temu pisałem na łamach tygodnika „Sieci”, dlaczego rząd Viktora Orbána uznał za niebezpieczną dominację kapitału zagranicznego (zwłaszcza niemieckiego) w węgierskich mediach oraz w jaki sposób doprowadził do radykalnych zmian na tym rynku.
Wydaje się, że do części mieszkańców Europy Środkowej zaczyna już powoli docierać świadomość tego, co jest oczywistością w akademiach sztuki wojennej na całym świecie. Chodzi o wojny psychologiczne i operacje informacyjne, a zwłaszcza kluczową w nich rolę mediów.
Dzisiejsze konfrontacje między państwami coraz rzadziej odbywają się na frontach, starcia militarne są ostatecznością. Stawką walki jest jednak zawsze to samo: zdobycie kontroli, przewagi, wpływu, władzy. Po co przelewać krew, jeśli można podporządkować sobie kogoś innymi, bardziej subtelnymi metodami? Na przykład kształtując jego poglądy i postawy zgodnie z naszymi interesami.
Z tego punktu widzenia nie jest bez znaczenia, jaką narodowość ma kapitał w mediach. Stacje telewizyjne, rozgłośnie radiowe, redakcje prasowe czy portale internetowe mogą stać się odpowiednikami baz wojskowych jednych państw na terytorium drugich. Biorą udział w operacjach psychologicznych, stosując manipulację, dezinformację, prowokację. Uaktywniają się zwłaszcza w chwilach, gdy dochodzi do konfliktu interesów pomiędzy krajami (np. próby zmuszenia niemieckich banków czy francuskich supermarketów do uczciwej konkurencji i płacenia podatków). Pełnią wówczas rolę „piątej kolumny” w przestrzeni informacyjnej, czyli w swoistym systemie nerwowym przeciwnika. Długotrwałymi kampaniami potrafią niszczyć niewygodnych ze swojego punktu widzenia polityków i promować tych, którzy odpowiadają ich interesom. To abecadło w akademiach wojskowych nie tylko Rosji czy Chin.
To przecież nie przypadek, że Francuzi chronią szczelnie swój rynek medialny i nie pozwalają zagranicznym inwestorom na posiadanie więcej niż 20 proc. udziałów w spółkach wydawniczych. Równie zamknięci na obcy kapitał w tej sferze są Niemcy, którzy nie dopuszczają do sytuacji, by ktoś z zewnątrz wpływał na niemiecką opinię publiczną. W ostatnich latach ciężką pracę wykonali Czesi, by wypchnąć ze swego rynku prasowego kapitał niemiecki. To samo zrobił w ciągu dwóch kadencji swych rządów Viktor Orbán.
Pamiętam, jak przed wielu laty, gdy byłem w Berlinie, odbywała się tam akurat publiczna dyskusja pomiędzy Adamem Michnikiem a Günterem Grassem. Przyszły noblista dziwił się wówczas, jak władze polskie mogły dopuścić do tego, że lokalna prasa w Gdańsku znalazła się w niemieckich rękach. Nie mieściło mu to się w głowie. W odpowiedzi usłyszał, że przesadza, bo kapitał nie ma przecież ojczyzny.
Parę lat później publicyści z Czerskiej nagle przejrzeli na oczy i zaczęli pisać o „Der Dzienniku”. Potem znów im się odwidziało. Czy po wyznaniach Waldemara Pawlaka nabiorą odwagi i zaczną pisać: Der Onet, „Der Newsweek” i „Der Fakt”?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/417231-czy-pawlak-czytal-der-onet-der-newsweek-i-der-fakt