Do licznych już komentarzy, dotyczących skrzydlatej frazy Grzegorza Schetyny o „pisowskiej szarańczy” można dodać w zasadzie tylko jedno.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Chamski atak Schetyny na Prawo i Sprawiedliwość i wyborców: „Musimy strząsnąć ze zdrowego drzewa PiS-owską szarańczę”
Otóż zanim w Rwandzie rozpoczęło się ludobójstwo plemienia Tutsi, media związane z dominującymi Hutu długo i konsekwentnie używały wobec przedstawicieli tego ludu słowa „karaluchy”. W efekcie, kiedy padło hasło do rozpoczęcia rzezi, udało się skojarzyć ją z tępieniem obrzydliwego robactwa, i w ogóle z konieczną akcją dezynsekcyjną. Bo najpierw trzeba wroga odczłowieczyć, a najlepiej skojarzyć – właśnie –z insektami. A potem już mogą pójść w ruch maczety.
Czy tego chce Schetyna? Oczywiście nie. Ale obiektywnie dołożył nie cegiełkę, tylko ładnych kilka cegieł do umożliwienia takiego rozwoju sytuacji. Bo nie tylko idee mają swoje konsekwencje. Używany język również.
Jeśli nie przyjdzie opamiętanie (i dotyczy to obu stron konfliktu, bo żadna nie jest bez winy, również zwolennik prawicy który w „Studio Polska” TVP kopnął lewicowca, przedtem nasłuchał się rozmaitych słów ze strony swoich autorytetów), jeśli eskalacja słowna, nawet realizowana instrumentalnie (bo przecież Schetyna powiedział to, co powiedział, w oczywisty sposób instrumentalnie), pójdzie w tę stronę, to w końcu maczety pójdą w ruch. I wtedy nie będzie można utrzymywać, jakoby było to trudne do przewidzenia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/416473-opamietajmy-sie-zanim-maczety-pojda-w-ruch