Często mówi się, że bicie głową w mur jest niepraktyczne i nie wróży sukcesu, rzadziej rozważa się bicie głową o mur i to wymaga analizy po debacie czternastu niedoszłych prezydentów największego miasta w Polsce na początku XXI wieku, w telewizji publicznej.
Mam wrażenie po tej debacie, że bito o mur moją i wielu ludzi poczciwych głową, by myśleć przestała, zajęta oporem materii.
CZYTAJ WIĘCEJ: RELACJA. Zakończyła się emocjonująca Debata Warszawska. ZOBACZ jak wypadli kandydaci na prezydenta stolicy. WIDEO
Oto trzy telewizje miały zapewniać pluralizm i bezstronność, przeto od najważniejszej padło pytanie o dorobek ostatnich 12 lat władzy warszawskiej. Jakby z założeniem, że jeden przynajmniej się zachwyci, a drugi opluje. O mało by się udało.
Piękny Trzaskowski zachwycił się osiągnięciami i obiecał „zmianę wajchy” - z inwestycji na kulturę i naukę, co czytać trzeba, że wajcha budowy metra jest już nieaktualna, a ludzie używający w mowie potocznej słowa „wajcha” użytego przez kandydata przecież nieprzypadkowo odetchną w muzeach i na koncertach, o czym marzą. Trochę głupio, choć nikt polemiki miażdżącej nie podjął, za to rywal obiecał oddanie legitymacji partyjnej, co oznacza, że niebo wyniosło go do roli kandydata, wsparte przez prezesa Kurskiego, nie PiS.
Wszelako w tej deklaracji jest sens, niewykorzystany, choć stojący za kandydatem w osobie radnego Guziała, wszak nie z PiS-u.
Oznaczać by to mogło, że nowy prezydent przynajmniej formalnie nie chce zatrudniać – jak zwykle dotąd bywało - skretyniałych partyjnych nominatów, których teraz i w PiS-ie nie brakuje, tak silna to tradycja, ale może – trwaj chwilo z marzeniami ! – fachowców, nawet tych, którzy już w magistracie zasiadają oraz mądrych doradców, których partie na co dzień unikają jak ognia.
Ktoś dobrze doradził, ale myśl się nie przebiła.
Okazało się, że problemem są samochody w Warszawie, o których już wcześniej mówił Patryk Jaki, ale zapomniał, więc o swym koniku mówił Korwin Mikke, sensownie, lecz bez szans na wybór, co pokazuje relacje między sensem a polityką.
Ktoś zabredził, że debata czternastu ludzi, w tym dwunastu nieznanych - za sprawą prezesa Kurskiego i reprezentowanych szefów konkurencji, w jednym studio na jeden temat to przejaw demokracji.
To jest nonsens, który wmawia się ludziom. Przecież wcześniejsza propaganda wycięła ewentualnych rywali, więc to tylko pozór, o ile w debatach na najrozumniejszych demokracja jest w ogóle możliwa, skoro – jak wiadomo - świat dzieli się na mądrych i głupich, i jedni albo drudzy muszą być dyskryminowani.
O dyskryminacji, jak należało się spodziewać, zagadał dziennikarz z TVN, porównując marsz niepodległości z marszem kochających odmiennie niż statystyczna większość, co jest porównaniem skrajnie głupim, bo trzeba było dodać jeszcze marsz hodowców gęsi oraz marynarzy dalekomorskich. Pomysł, by zakazywano marszu wolności w stulecie niepodległości jest niedorzeczny, wszak u kandydata pięknego wyzwolił – na jego zgubę – wytrysk wręcz nienawistnej mowy o faszystach i rasistach, co ujawniło, że apeluje do grupy równie ogłupiałych i nie za mądrych, którzy nie wiedzą, jak wyglądają prawdziwi faszyści i neonaziści demonstrujący bezpiecznie na niemieckich ulicach i czym różnią się od narodowców, którzy stanowią odsetek niewielki w grupie ogólnie uprawnionych. Jak piękny kandydat zagadał o tych faszystach, to u mnie przegrał.
Dlaczego jednak mieliby demonstrować lub nie nasi bracia i siostry kochający nieco statystycznie inaczej – tego zamysłu doktrynalnego nikt nie wyjaśnił, choć szkoda, i tylko Mikke znów zauważył, że na seks jest miejsce w łóżku, a nie na ulicach, i do cudzego włazić nie należy, nawet gdy ustawione jest na ulicy, bo dyskrecja to rzecz święta. Dwa razy Mikke - choć bez szans.
Rozum się wydłużył, gdy zasłużony Ikonowicz zadrwił sobie z publiczności, ale jakże pięknie - w czerwonej koszuli i odwołaniem do Piłsudskiego jako socjalisty, mówiąc o tym, że w Wilanowie ludzie żyją krócej niż na Pradze. Przykładnie dał dowód niewiary w ingerencję Pana Boga, co uchroniło nas od dywagacji na temat kleru, widać już nudnej i jałowej, natomiast każdy w Warszawie wie, że Wilanów jest dzielnicą ludzi młodych, lemingów, którzy jeszcze nie umierają, a piją mniej wódki, niż w innych skupiskach. Dobrze byłoby porównywać Pragę z Wolą, bym nie miał wrażenia, że bije się moją głową o cudzy mur.
Te samochody. Nikt nie powiedział, że chyba największą łapówkę dał w Warszawie producent żelaznych słupków, bo epidemię stawiania ich wręcz w każdym miejscu tym tylko można racjonalnie wytłumaczyć, by nie wdawać się w dyskusję o oczywistej niedorzeczności decydentów.
Jeśli jednak jest oczywiste, że one są wszędzie i jeździć po Warszawie prawie już nie sposób, to pomysł parkingów na granicach miasta jest zabójczy dla tych warszawiaków, którzy po mieście właśnie chcieliby przejechać i w centrum zaparkować.
Każdy, nawet ten kto ani z PiS-u, ani z PO, widzi, że najwięcej spalin wydzielają kręcące się w kółko po centrum samochody w poszukiwaniu miejsca do parkowania przed sądem, ministerstwem lub – powiedzmy to odważnie w tych trudnych czasach – przed kościołem. Pomysł na parkingi przy granicach grodu wskazuje tylko na rzeczywisty podział na warszawiaków i obcych.
Jest przecież wiadomo, ilu ludzi codziennie dojeżdża do pracy z Żyrardowa, Skierniewic, a nawet Łodzi i Białegostoku z drugiej strony. I to nie są warszawiacy, nie piją warszawskiej wody, nie płacą tu podatków, a pomnik prezydenta Kaczyńskiego i ofiar katastrofy bez łaski u siebie postawili, czym zasadniczo różnią się od warszawiaków. Więc co za sens ma takie pytanie, na które żwawo zaczęli odpowiadać pretendenci, W tym kandydat Rozenek, ani w czerwonej koszuli, ani z czerwoną opaską na ręce jak to na lewicy bywało, ale tylko nastawiony przeciwko Jakiemu, co wskazuje na coraz silniej rodzące się sojusze. To widać gołym okiem.
Jest jeszcze Pani, która chce wstać z kolan, Pan który mówi, że chce, aby było dobrze nie tylko jemu, ale i obywatelom, ale tylko tym, którzy na niego zagłosują oraz koledzy burmistrza Smogorzowskiego, wszak nikt nie zapytał obecnych w studio – czy są kolegami tego tytana demokracji, elegancji i dobrego smaku, królującego na granicy Warszawy, jeśli nie wiedzą tego widzowie z dalszych stron.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: NASZ WYWIAD. Petryka: Smogorzewski jako jedyny licytant kupił dom, w którym mieszkała samotna matka. Kobieta chciała popełnić samobójstwo
Morał jest taki – przeprowadzić test na Smogorzowskiego i ładny wygląd, drogi garnitur, towarzyski luzik i gadanie na oślep – to wyjdzie, kto jest lepszy. Choć Jaki mógłby się ogolić, by nie psuć dobrego wrażenia. Zalecam lepszego stylistę. Na innym kanale tłukli mi głową o mur sprawą Pani Prezydent z dużego miasta, która jest skazana, a chce być prezydentem.
Powstał jakiś spór w maglu – czy prawo dozwala, czy nie.
Oczywiście, że nie dozwala, by urzędnik samorządowy był karany za przestępstwo umyślne i to napisano jasno. Jest też oczywiste, że kodeks wyborczy z kolei pozwala, by osoba, której nie skazano na więzienie kandydowała sobie. I to jest idiotyczne w debacie o prawie, ale nie o Pani Prezydent, bo prawo jest często głupie i niedoskonałe, podobnie jak Konstytucja i nie wolno ludzi narażać na stres, a to jest temat do debaty.
Najbardziej zaś to, że Pani Prezydent, bijąc moją głową o mur, oświadcza, że niczego złego nie zrobiła, co oznacza, że sąd w Jej mniemaniu jest głupi i się pomylił, ale ponieważ należy do partii, która prawo nade wszystko szanuje i konstytucję, to ja – ogłupiały – mam wierzyć, że wszystko jest okey. Chyba, że ktoś wypił za dużo.
Chyba więc jest to tak, że ani demokracji nie ma i nie będzie, zawsze nam będą tłukli głową o mur nierozumni dziennikarze i tacyż politycy, wreszcie, że w konflikcie z Platformą prawdą będzie, że żaden argument do niej i jej zwolenników nie trafi i choćbyś głową w mur bił, to go nie przebijesz. Więc trzeba go po prostu rozwalić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/416414-o-murze-i-glowie