Po paru ładnych dniach burzy wokół „taśm Morawieckiego” można już chyba postawić ostrożną tezę, że nie przyniosły one istotnego politycznego przełomu. Nie widać, by polityczna dynamika obozu rządzącego osłabła, nie można też mówić o istotnym pogorszeniu się pozycji premiera.
Powody są trzy.
Po pierwsze, choć na „taśmach Morawieckiego” było kilka sformułowań, które premierowi z pewnością nie pomagają, to żadna z wypowiedzi realnie „nie chwyciła”. Może dlatego, że retoryka dająca się zinterpretować jako wypowiedzi elitarystyczne i antyegalitarne mogłaby chwycić jedynie wśród elektoratu PiS, a ten - z różnych powodów - wybrał inaczej i taśmy w istocie zignorował.
Po drugie, za rządów Platformy taśmy wybuchły tak mocno, ponieważ nałożyły się na łatwopalny kontekst. Konkretnie na elitarystyczną, w wielu obszarach antyspołeczną politykę Platformy. To zderzenie cynicznych pogaduszek w luksusowej restauracji z realną linią rządu dało iskrę do wybuchu. Dziś tego paliwa nie ma. Owszem, oczekiwania społeczne rosną szybko, ale też rząd dokonał transferu w kierunku biedniejszych grup społecznych na skalę bezprecedensową, liczoną w dziesiątkach miliardów złotych rocznie.
Po trzecie wreszcie, taśmy nie wypaliły, ponieważ zostały odpalone przez media będące w posiadaniu koncernu niemiecko-szwajcarskiego. Nie chodzi o to, że koniecznie był to cyniczny spisek; nawet gdyby dziennikarze rzeczywiście przypadkiem dowiedzieli się, że tak ważne materiały są już do wglądu (w co dość trudno uwierzyć, ale czego wykluczyć nie można), nawet gdyby możliwie najobiektywniej opisali swoje znalezisko, to i tak fakt, że chodzi o media z obszaru niemieckiego, miałby ogromne znaczenie.
Dlaczego? Bo w sytuacji tak czytelnej niechęci państwa niemieckiego wobec obozu rządzącego w Polsce (NordStream2, ingerencja za pośrednictwem narzędzi unijnych w reformę sądownictwa, sprawa Kozłowskiej, stały ostrzał medialny z Berlina) inaczej być nie może. Po prostu te puzzle - postawa Niemiec i istnienie potężnych narzędzi medialnych w Polsce prowadzących dość jednoznaczną politykę - zbyt do siebie pasują.
Rzeczy, które wcześniej nie raziły tak bardzo, teraz, przy zmienionym kontekście politycznym, społecznym i mentalnym, kłują w oczy. Sprzyja temu rosnąca dojrzałość polityczna części społeczeństwa, które nie ma już wątpliwości, że własność i kapitał mają znaczenie. Do tego dochodzi dążenie polskich władz do zajęcia mocniejszej pozycji na arenie międzynarodowej; jeśli przeciwdziałają temu - a tak właśnie czynią - media wywodzące się z Niemiec, trudno udawać, że nie ma sprawy, że to fakt bez znaczenia.
Wniosek z tego jest jasny: czas niemieckiej potęgi medialnej w Polsce powoli zbliża się do końca. Nie dlatego, że taka jest wola rządu, i nie dlatego, że owe media popełniają istotne błędy. Przede wszystkim dlatego, że Polska powoli staje się „państwem dokończonym”. Tym samym groteskowe, półkolonialne hybrydy muszą odejść w przeszłość.
-
TO TRZEBA PRZECZYTAĆ!
Kup nasze pismo w kiosku lub skorzystaj z bardzo wygodnej formy e - wydania dostępnej na: http://www.wsieci.pl/prenumerata.html.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/416241-czas-niemieckiej-potegi-medialnej-w-pl-zbliza-sie-do-konca