Tygodnie mijają, a pani Ludmyla Kozlovska wciąż dostarcza narodowi polskiemu sensacji, bo obserwacja jak Ukrainka z rosyjskim paszportem i generalnie wschodnią oligarchiczną kasą próbuje nauczać Polaków demokracji, jak robi tam za samozwańczego ambasadora RP, prowokuje do rozmaitych dociekań, jakie to szatany są w grze o Polskę czynne. Sprawa jest poważna. Pytania o motywy działania tak mocno umocowanej w establishmencie III RP pani Kozlovskiej, pytania o jej główne cele, są coraz ciekawsze.
Oto dowiadujemy się, że SBU w Użhorodzie wszczęło dochodzenie przeciw Lyudmyle Kozlovskiej. Wśród stawianych zarzutów znajduje się próba naruszenia integralności Ukrainy i zdrada stanu
Słusznie komentował na tych łamach dr Łukasz Kister, ekspert ds. bezpieczeństwa:
Dochodzenie SBU przeciwko Kozlovskiej to ukraiński prezent dla naszych władz, na który oczekiwaliśmy przez ostatni miesiąc. Otrzymaliśmy potwierdzenie, że decyzje polskich władz i służb to nie jest widzimisię polityczne. Może więc uda się przekonać naszych europejskich partnerów do tego, że pani Kozlovska godzi w bezpieczeństwo UE, że to jest próba wpływania przez obce służby specjalne na bezpieczeństwo i politykę UE.
I dalej:
Musimy podjąć takie działania, które przywrócą elementarne bezpieczeństwo i szacunek do decyzji polskich służb specjalnych, które ustaliły, że pani Kozlovska stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa europejskiego. Ale jakoś Niemcom czy Belgom to nie przeszkadza, czyli uznają, że opinia polskiej służby kontrwywiadowczej albo jest nieprawdziwa, albo oni w ogóle nie będą się nią przejmować. Coś jest więc nie tak i musimy z tym coś zrobić. Bo to tak, jakbyśmy wydalili bandytę, a ktoś inny przyjmował go twierdząc, że jest najbardziej czystym i nieskazitelnym obywatelem.
Dorzucam do tego obrazu kolejną obserwację. Otóż zadajmy sobie pytanie, co się zmieniło na naszej scenie po pognaniu z kraju pani Kozlovskiej? Na pozór niewiele. Protesty totalnej opozycji i tzw. „Obywateli RP” trwają, bitwa o reformę sądownictwa wchodzi w apogeum, pretekstów do awantur, marszy i demonstracji nie brakuje. I one się odbywają, ale jednak inaczej. Zniknęły tak zadziwiające dla każdego znającego polityczne realia cudowne zdolności organizacyjne totalnych, gotowych wszędzie stawić się w dowolnej liczbie i na dowolny czas.
Nie ma już darmowych (ktoś jednak musiał zapłacić) tysięcy świeczek. Nikt nie podstawia autokarów na żądanie. Nikt nie podjeżdża rozkładanymi scenami pod dowolny sąd, na dowolną ulicę wokół Sejmu. Nikt nie dostarcza nagłośnienia, ochrony, całej tej pochłaniającej dziesiątki tysięcy otoczki eventowej.
A i transparenty jakby bardziej własnej roboty, niż masowo produkowane, fabryczne. Na gadżeciki, w rodzaju taczek z nazwiskami polityków PiS, też jakby brakło. I do puszek „na działalność”, jak wieść niesie, już te rzekome dziesiątki tysięcy nie wchodzą. Tam zresztą, przypominam, cuda się działy: W trzy miesiące zebrane… ponad 1,3 mln złotych! Kijowski poleciał za te pieniądze do USA.
Innymi słowy - mam mocne wrażenie, że gdzieś tam urwał się dopływ pieniędzy na wszystkie te imprezy. Jakby ktoś zakręcił kurek z kasą na zorganizowanie przewrotu czy nawet krwawego majdaniku w Polsce. Jakby sponsor musiał wyjechać, reklamówek z banknotami nie ma kto wozić i wszystko siadło.
Może to zbieg okoliczności, a może nie. Ale tę zmianę dynamiki warto odnotować. I obserwować, co będzie dalej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/416196-kozlovska-pognana-totalnym-brakuje-kasy