W „Gazecie Wyborczej” przeczytałem żart miesiąca, jakoby władze Niemiec, Belgii, Francji czy Wielkiej Brytanii udowodniły niekompetencję polskiej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dając wizy Ludmile Kozłowskiej, szefowej fundacji Otwarty Dialog. Żart polegał na tym, że służby tych państw ponoć niczego na Kozłowską nie znalazły, co uzasadniałoby wpisanie jej przez Polskę do Schengen Information System. Żart to oczywisty, choć ponury, gdy wziąć pod uwagę, jak swobodnie agenci rosyjskiego wywiadu wojskowego (GRU) podróżują sobie po Unii Europejskiej, a niektórzy zostają rozpoznani dopiero wtedy, gdy dopuszczą się zbrodni, jak było w wypadku autorów zamachu na Siergieja Skripala i jego córkę Julię oraz na przypadkowego świadka - Dawn Sturgess (ta osoba nie przeżyła ataku nowiczokiem). A ilu pozostaje nierozpoznanych? A co dopiero mówić o osobach, które nie są oficerami rosyjskich służb. Przecież oficerowie GRU siłą rzeczy są lepiej znani służbom kontrwywiadowczym państw UE. Dlatego mówienie, że służby Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii lepiej wiedzą, kto pracuje dla Rosjan, gdy w tych państwach aż roi się rosyjskiej agentury, zakrawa na ponury żart właśnie.
Kilka dni temu Nick Cohen przypomniał w „The Guardian” zdjęcie z amsterdamskiego lotniska Schiphol (z 10 kwietnia 2018 r.), gdzie czterech oficerów GRU chciało się dostać do Holandii, ale wyjątkowo tym razem zostali rozpoznani i zatrzymani. Przylecieli, żeby przeprowadzić atak na Organizację ds. Zakazu Broni Chemicznej mającą siedzibę w Hadze. Przylecieli do Holandii pewni, że nikt ich nie zatrzyma, bo tak bywało przez lata. Ale przesadzili z bezczelnością i poczuciem, że są panami świata. Nick Cohen odwołuje się do opinii polityków brytyjskiej Partii Konserwatywnej, którzy po zamachu w Salisbury zrozumieli, że we wrogie działania Rosji za granicą na wielką skalę zaangażowane są rosyjska policja, tajne służby, aparat propagandy, media, sportowe federacje, instytucje państwowe, w tym ministerstwa, przestępcy, politycy i ogromna rzesza agentów wpływu rozsianych po świecie. Cohen zwraca uwagę, że tajne służby Rosji (pomagające w stosowaniu dopingu na przemysłową skalę w rosyjskim sporcie) na tyle zastraszyły władze Światowej Organizacji Antydopingowej, że ta odwiesiła rosyjską agencję RUSADA. Omamieni rosyjskimi pieniędzmi Brytyjczycy przez lata pozwalali panoszyć się rosyjskim służbom w Zjednoczonym Królestwie, osłaniającym rosyjskie interesy w City czy na rynku nieruchomości. Wszyscy na tym zarabiali, więc mieli gdzieś bezpieczeństwo narodowe. A rosyjskie władze hurtowo wystawiały świadectwa dobrego pochodzenia kapitału napływającego do Wielkiej Brytanii, choćby to były bardzo brudne pieniądze.
Tylko tacy otwarci rzecznicy interesów Rosji w Niemczech jak deputowani Frank Schwabe, Gyde Jensen i Andreas Nick czy w Holandii - jak Pieter Omtzigt czy Tiny Kox, czyli patroni oraz obrońcy Ludmiły Kozłowskiej, zapraszający ją gdzie się da, udają, że problemem jest wpisanie szefowej Otwartego Dialogu do SIS, a nie wrogie działania Rosji, które otworzyły oczy wielu torysom. Czy przypadkowo przyjaciele Rosji Putina w Niemczech bądź Holandii są jednocześnie przyjaciółmi Kozłowskiej? I ci przyjaciele, a za nimi stosowne urzędy, mają satysfakcję, że robią Polsce na złość wpuszczając Kozłowską na teren UE i pozwalając jej wygłaszać tyrady na temat upadku demokracji i wolności w Polsce, jak podczas pobytu w Radzie Europy w Strasburgu.
„Sprawując kontrolę nad organami ścigania i państwowymi mediami, z prezydentem Andrzejem Dudą jako marionetką, PiS zmienia system rządów w kierunku autorytarnym” – mądrzyła się Kozłowska. I raczyła słuchaczy melodramatycznymi opowieściami o nienawiści, jaka spotyka ją i jej męża oraz ich fundację. Żeby jakoś wybrnąć z zarzutów o „rosyjskie ślady”, opowiadała o oskarżaniu jej o działanie nie tylko na rzecz Rosjan, ale też Niemców, brukselskich elit, ukraińskich nacjonalistów czy George’a Sorosa. „Wielu z was w to nie uwierzy, ale państwowa propaganda w Polsce bardzo przypomina rosyjską” – perorowała Kozłowska. Przez innych mówców jej sytuacja w Polsce była porównywana do tej, z jaką spotykają się na Wschodzie prześladowani działacze na rzecz praw człowieka: Ołeh Sencow, Jurij Dmitriew, Ojub Titijew czy Afgan Muchtarli. Ludmiła Kozłowska rzuciła oczywiście jakieś ogólnikowe zarzuty wobec Rosji, ale chyba tylko po to, żeby pokazać jaka jest antyrosyjska: że Rosja popełnia zbrodnie wojenne w Donbasie, okupuje i militaryzuje Krym, prześladuje krymskich Tatarów, używa broni chemicznej poza własnym terytorium, ingeruje w wewnętrzne sprawy innych państw, dezinformuje, przeprowadza cyberataki i dzieli Europę.
Każdy, kto ma choćby blade pojęcie, czym jest działanie pod obcą flagą i jak się uwiarygodnia różne osoby, żeby się nie kojarzyły z mocodawcami, musi mieć sporo rozrywki, gdy obserwuje zaangażowanie różnych apostołów wolności i ich obrońców. Jest to jednak gorzka rozrywka, bowiem chodzi albo o użytecznych idiotów, albo o osoby jawnie „rżnące głupa”. A już powoływanie się na służby kontrwywiadowcze innych państw jako te profesjonalne, w przeciwieństwie do ABW, zakrawa na kpinę, gdy zważyć, jak dziurawe i otwarte na rosyjską agenturę, a nawet na oficerów GRU, są granice tych państw i różne instytucje w nich działające, z parlamentami na czele.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/415667-jak-sluzby-innych-panstw-moga-kompromitowac-abw