Prezydent, król, czy tam jakiś kalif Europy przybył do Krakowa, zobaczył witający go tłum na Rynku i poczuł się ponoć stremowany, bo tego się nie spodziewał.
Tłum, jak tłum, zależy od rachmistrza. Tusk przywykł już pewnie do brukselskiej rzeczywistości i jeśli zobaczy wokół siebie kilkadziesiąt osób, na dodatek opłacanych przez unijne biura, to znaczy, że jest tłumnie. A jeśli pojawią się dwie setki, to już są masy.Król nie przybył jednak pod Wawel, by rozczulać się nad swym onieśmieleniem. Pojawił się tu na zaproszenie innego zwolennika demokracji dyktowanej przez brukselskich lewaków, czyli samego biskupa Tadeusza Pieronka. Zgłębiano wszelkie myśli dotyczące roli Kościoła w europejskiej integracji, więc trudno się dziwić, że wezyr naszego kontynentu powoływał się nawet na autorytet Jana Pawła II. Nie zauważył tylko, że Unia z czasów polskiego papieża i ta z głównymi rolami Timmermansa, Junckera, Verhofstadta, to organizacje znacznie się różniące. Tak znacznie, że nawet Donald Tusk powinien tę różnicę zauważyć. Ale niech tam. Widzi, co chce, więc i śni mu się inaczej. Potem jednak zamarzył się wybrańcowi Angeli Merkel niebiański pokój na polskiej ziemi, bo przecież stulecie odzyskania przez Ojczyznę niepodległości, to rzecz warta wszelkich poświęceń. Dostojnicy Serbii i Kosowa usiedli obok siebie, a tu same nieprzyjazne siedziska. Kaczyński nie zaprasza, to normalne, ale Schetyna też nie wita kwiatami i nie rozpościera dywanu. Niewdzięcznik jeden. Przecież gdyby nie nagła ucieczka do Brukseli podstawionym przez Angelę eszelonem, Schetyna byłby nadal waletem w fałszywej talii, a tak, w tej samej talii może udawać nawet asa.
Tusk chce się przytulać, ale nie ma już do kogo. Swą dezercją, tuż przed pewną klęską, potwierdził tylko postawęnieodpowiedzialnego narcyza, czyhającego tylko na jakieś kolejne podstawione przez klakierów lustro. Komplet lewych rąk nie pozwala na zajęcie się czymś pożytecznym, pozostaje więc kłaniać się wszystkim, którzy w jego sprawie coś mogą, a o reszcie przypominać sobie przy jakiejś okazji. Na przykład w 100 lecie odzyskania niepodległości. A potem na swą Ojczyznę znowu będzie można nasyłać wrogie jej elementy z zewnątrz i podjudzać przeciwko niej miejscowe. Donald Tusk powinien raczej jeszcze bardziej przytulić się do medalu z wizerunkiem Walthera Rathenau, którym przecież Angela Merkel sprytnie go poniżyła. Jak kelnera 20 groszowym napiwkiem. Teraz Putin powinien dać mu jeszcze zależały gdzieś, stęchnięty order Lenina. Bo Lenin i Rathenau o przyszłości Polski myśleli tak samo. I ściśle w tej sprawie współpracowali.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/415411-tusk-nas-kocha