Drodzy gdańszczanie, spieszę z gratulacjami! Od dwudziestu lat rządzi w Waszym mieście człowiek nietuzinkowy, trendseter, okaz rzadki niczym panda, którą chce ściągnąć do oliwskiego ZOO. A przy tym odważny nie mniej niż lwy, które przy Karwieńskiej mieszkają od pięciu lat.
Bo trzeba mieć nie lada odwagę (złośliwi użyliby słowa „tupet”), by zachować się tak, jak dziś Paweł Adamowicz w czasie wywiadu w TOK FM. Dopytywany o jego sprawy sądowe, niepamiętanie, ile ma mieszkań etc., pan prezydent wypalił:
To nie miało nic wspólnego z moją aktywnością służbową prezydenta. Proszę mnie oceniać za to, co wspólnie w Gdańsku zrobiliśmy, robimy i zamierzamy zrobić, z moich kompetencji, z mojego zaangażowania, odpowiedzialności za dobro wspólne. I to jest klucz do oceny.
Zaangażowany Adamowicz ma nas za idiotów, którym da się wmówić, że zarzuty, jakie na nim ciążą, nie dotyczą spraw stricte związanych z wykonywaniem obowiązków prezydenta. A przecież jako prezydent sfałszował kilka oświadczeń majątkowych, jako prezydent ukrywał setki tysięcy złotych dochodów z niewiadomego źródła, jako prezydent zataił posiadane nieruchomości i wreszcie jako prezydent kupił mieszkanie taniej niż wszyscy jego sąsiedzi – od dewelopera, który mógł liczyć na wyjątkową przychylność gdańskich urzędników.
Jego dzisiejsze krętactwa kompletnie nie trzymają się kupy. Jak wszystko, co od lat opowiada w tej sprawie – człowiek nie potrafi połapać się w tym, ile pieniędzy ma w domu, a ile na rachunkach bankowych (których posiadał 36!), nie wie, które koperty z banknotami poukrywane w domowych skrytkach są jego, a które jego dzieci („z czasem gotówka nam się mieszała” - tłumaczył się CBA), i nawet gubi się w liczbie swoich mieszkań.
Nawet gdyby jednak jego kłopoty z prawem były zupełnie niezwiązane z działalnością samorządową, etyka, jaką proponuje, jest rodem z jakichś bananowych republik! Adamowicz mówi wszak: nie wolno sprawdzać, co robię po godzinach pracy, nikomu nic do tego, czy uczciwie gromadzę majątek, czy kradnę.
Tak puentują się dwie dekady rządzenia Gdańskiem przez założyciela pomorskiej Platformy Obywatelskiej.
Ale to i tak nic. Jeszcze lepiej wyglądają standardy PO w Łodzi. Piszę o „standardach PO”, bo Platforma długi czas broniła Adamowicza. Zerwała ten związek dopiero wówczas, gdy Adamowicz się za bardzo „usamodzielnił”. I najpewniej gdyby jednak nie startował, wspólnie uśmiechałby się do wyborców z Jarosławem Wałęsą i jego partyjnymi kolegami. Przecież kilka tygodni temu Wałęsa junior powiedział do Adamowicza w czasie debaty:
Pawle, nie czas na egoizm, parafrazując twoje hasło – nie czas na „Wszystko dla Pawła”. Teraz jest pora, żebyś do nas wrócił. Jest dla ciebie miejsce w Koalicji Obywatelskiej. Przyjmiemy cię z otwartymi rękami, wróć.
Ale wracając do Łodzi, tam Platforma wciąż murem za Hanną Zdanowską, która od kilku dni jest prawomocnie skazana (20 tys. zł grzywny) za poświadczenie nieprawdy w dokumentach. Pani prezydent po wyroku poszła tropem Adamowicza i oznajmiła, że nie czuje się winna, a sprawa dotyczyła jej życia prywatnego. Tyle że w jej przypadku kłopot jest inny. A właściwie są dwa. Pierwszy nazywa się „ustawa o pracownikach samorządowych”](http://prawo.sejm.gov.pl/isap.nsf/download.xsp/WDU20082231458/U/D20081458Lj.pdf). Jej art. 6 pkt. 2 stanowi:
Pracownikiem samorządowym zatrudnionym na podstawie wyboru lub powołania może być osoba, która spełnia wymagania określone w ust. 1 oraz nie była skazana prawomocnym wyrokiem sądu za umyślne przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego lub umyślne przestępstwo skarbowe.
A tak się składa, że pani prezydent została właśnie skazana prawomocnym wyrokiem za przestępstwo umyślne. Czyli pracownikiem samorządu być już nie może. Tyle, że – jak to często bywa – polskie przepisy są niespójne. Istnieje bowiem jeszcze kodeks wyborczy, a ten w art. 11 § 2 pkt 1 stanowi:
Nie ma prawa wybieralności w wyborach osoba skazana prawomocnym wyrokiem na karę pozbawienia wolności za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego lub umyślne przestępstwo skarbowe.
Czyli można kandydować i być wybranym, jeśli jest się prawomocnie skazanym na grzywnę. Casus Zdanowskiej. I właśnie na kodeks wyborczy powołują się politycy PO prychając w odpowiedzi na pytanie, czy Zdanowska zrezygnuje ze startu.
Choć wcale nie muszą mieć racji. Szykuje nam się ciekawy spór prawny. Zasadnicze pytanie brzmi: która ustawa jest ważniejsza - kodeks wyborczy czy ustawa o pracownikach samorządowych?
Zdania są podzielone. Część prawników – jak np. prof. Krzysztof Skotnicki z Centrum Studiów Wyborczych UŁ – uważa, że kodeks wyborczy należy tu traktować jako lex specialis, a więc normę szczególną, która uchyla normę generalną (z ustawy o pracownikach samorządowych), niejako doprecyzowuje przepisy. Ale już np. dr Stefan Płażek z Katedry Prawa Samorządu Terytorialnego UJ podkreśla, że przepisy kodeksu wyborczego nie mogą być traktowane jako lex specjalis w stosunku do przepisów ustawy o pracownikach samorządowych, m.in. dlatego, że ustawa o pracownikach samorządowych nie zajmuje się kwestią biernego prawa wyborczego, lecz wyłącznie kwalifikacjami urzędników samorządowych. Jego zdaniem wybór osoby skazanej na wójta czy prezydenta jest możliwy, ale… nie można z wybranym nawiązać stosunku pracy.
Na inny aspekt tego problemu zwraca uwagę dr Stanisław Bułajewski, konstytucjonalista z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie:
Osoba, która jest przestępcą, wybrana na urząd wójta (lub prezydenta – przyp. red.), z całą pewnością nie będzie mogła być zatrudniona w urzędzie gminy. Uzasadnia to wnioskowanie ze słabszego na silniejsze (a minori ad maius). Skoro bowiem pracownik referatu geodezji w urzędzie miasta nie może być osobą karaną, to tym bardziej taką osobą nie może być naczelnik tego referatu czy też ich pracodawca: wójt (burmistrz, prezydent miasta). Przeciwne stanowisko prowadziłoby do konstatacji, że wójt-przestępca (wydający decyzje administracyjne) może być przełożonym pracowników samorządowych, od których wymaga się niemal nieskazitelnego charakteru.
I co zrobią biedni łódzcy radni w nowej kadencji (bo to Rada Miasta miałaby decydować o wygaśnięciu mandatu pani prezydent)? Czy jeśli nie zajmą się sprawą, z pomocą przyjdzie wojewoda? A może parlamentarzyści zrobią łódzkim rajcom prezent i jednak szybko doprecyzują prawo (nowelizując kodeks wyborczy w tym względzie) – to dopiero byłby hit!
Drugi problem po wyroku na Zdanowską nazywa się „statut Platformy Obywatelskiej”. A w tym, w par. 4. pkt 2e czytamy:
Nie może być członkiem Platformy obywatel, który został prawomocnie skazany za przestępstwo umyślne ścigane z urzędu.
Co więcej, na kolejnej stronie, w par. 9 pkt 1. stoi jak byk:
Członkostwo w Platformie wygasa z mocy statutu, gdy w stosunku do osoby zaistnieją okoliczności opisane § 4 ust. 2.
W Platformie dokument jest jeden, nie ma od niego wyjątków. A te dwa powyższe przepisy są jednoznaczne – wynika z nich, że Hanna Zdanowska nie jest już członkiem PO.
I co na to partyjni koledzy? Jak na lato. Szef klubu parlamentarnego PO Sławomir Neumann powiedział Onetowi:
Pani redaktor, przecież prezydent Zdanowska została skazana na karę grzywny. Nie została skazana na żadne więzienie, więc domaganie się od nas wyciągania jakichś konsekwencji to przecież bzdura! Hanna Zdanowska jest członkiem PO, szefem regionu łódzkiego i żadnych zmian tu nie będzie. Ani żadnych wyborów nowego przewodniczącego w Łódzkiem.
Dopóki nie idziecie siedzieć, wszystko jest ok – mówi swoim partyjnym kolegom poseł Neumann. Przy okazji wrzucając do kosza statut swojej partii (bo od cytowanych wyżej przepisów nie są w nim przewidziane żadne wyjątki, jak w przypadku szczegółowych zapisów kodeksu wyborczego). Jak na dzielnego platformerskiego obrońcę demokracji, państwa prawa i wzór cnót wszelkich przystało.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/414909-etyka-wg-adamowicza-po-pracy-mozna-wszystko-nawet-krasc