Nowa książka Bartłomieja Sienkiewicza nie jest poświęcona - niestety, o czym za chwilę - kulisom polskiej polityki, nie odkrywa zbyt wielu informacji czy szczegółów, nie zagląda też przesadnie głęboko do politycznej kuchni. Niemniej jednak „Państwo teoretyczne” jest pozycją ciekawą, a jeśli zostanie uważnie przeczytana, może być też pożyteczną. Poniżej kilka chaotycznych refleksji po lekturze.
Ale po kolei. Sienkiewicz swoją książkę zaczyna od „spowiedzi”, jak sam określa kilkanaście akapitów poświęconych atmosferze, w której wybuchła afera taśmowa, a która wysadziła go z rządu i całej polityki. To tak naprawdę jedyny pełnokrwisty fragment tej książki. Odstawiając na bok inteligentne i intrygujące, ale realnie niewiele wnoszące do sprawy opowieści z marginesu tego gorącego czasu wybuchu afery, historia według błego szefa MSW jest dziwna.
Bartłomiej Sienkiewicz przyznaje na przykład, że nie wie, dlaczego to Paweł Wojtunik - ówczesny szef CBA - był łącznikiem z „Wprost”, gdy jego dziennikarze mieli już opisane „taśmy prawdy” i potrzebowali kilku słów od ministra. Dodaje, w zasadzie bez większych wyrzutów sumienia, że nie wie kto aferę uruchomił. Ot, stało się, a jeśli gdzieś szukać odpowiedzi, to tylko w tropach rosyjskich i pisowskich, choć naciągane są one do granic logiki.
Nie ma słowa komentarza do dość głośnej tezy, że za aferą stać mogła część służb, tych polskich, kontrolowanych przez ludzi PO, która chciała wykoleić Sienkiewicza - ambitnego ministra przygotowującego reformę tychże służb. I że po prostu wszystko to wymknęło się spod kontroli. Sugestia, że Paweł Wojtunik miał jakiś wpływ na całą akcję jest w książce Sienkiewicza niedopowiedziana - wisi jak strzelba wisząca na scenie podczas spektaklu teatralnego, ale w tym przypadku nie wystrzeliwuje. Można tylko domyślać się, dlaczego ten wątek jest ucięty w zarodku.
To zresztą, powiedzmy od razu, jedna z głównych wad książki Bartłomieja Sienkiewicza. Autor „Państwa teoretycznego” ma wielką wiedzę na temat mechanizmów działających polskim państwem - zna ten obszar i z teorii, i z praktyki - ale dzieli się tylko jej skąpym fragmentem. Nie mam na myśli sprzedawania kulisów politycznej kuchni systemu Donalda Tuska: Sienkiewicz jest zbyt inteligentny, by to zrobić. Ale jednak trudno unikać tematu i oddzielać rolę analityka, w którą były szef MSW się wciela od swojego doświadczenia z KPRM, gmachu ministerstwa i nieformalnych spotkań z Tuskiem.
W zamian otrzymujemy swoistą hybrydę, w której Sienkiewicz raz mruga do czytelnika okiem, sugerując, że ma większą wiedzę niż ta teoretyczna (jestem w to skłonny uwierzyć), a raz ubiera garnitur niezależnego obserwatora rzeczywistości, który po prostu chciałby ją naprawić. Trochę to zgrzyta. W zasadzie poza jednym momentem, w którym autor przyznaje się do bezradności jako nadzorcy służb, który nie potrafił ich odpowiednio kontrolować (efektem afera taśmowa) nie ma rozliczenia z okresem pracy Donaldzie Tusku. No, może poza małym przyznaniem się do (części) win za sprawę (a może głównie za sposób) wycofywania się, zwijania państwa z drobnych ośrodków.
A przecież żeby na poważnie zderzyć się z tym, dlaczego nasze państwo nie działa jak należy, trzeba byłoby jednak pokazać mechanizmy decyzyjne w czasach Platformy, przesłanki jakimi kierowali się ministrowie i sam premier. Na to jednak nie ma co liczyć: Sienkiewiczowi chyba jednak zabrakło odwagi, jakby z jednej strony miał obawy, że może to posłużyć Prawu i Sprawiedliwości, a z drugiej - jakby sam chciał jeszcze kiedyś wrócić do polityki i nie chciał dziś palić mostów. Zostawmy to, bo wchodzimy w sferę domniemań i taniej psychologii.
Znacznie ciekawsza, może dlatego, że pełniejsza i bardziej szczera, jest analityczno-publicystyczna część książki. Tutaj znajdujemy szereg trafnych tez, choć czasem oczywistości rodem z publicystycznego Paulo Coelho, które - zdaniem Sienkiewicza - są dowodem na teoretyczność naszego państwa niezależnie od tego, która partia nim akurat zarządza i kieruje. Pełna zgoda z autorem, niezależnie od różnic politycznych, że problem państwa teoretycznego to coś więcej niż złe decyzje jednego czy drugiego polityka, że tę logikę można zrozumieć dopiero wychodząc poza codzienne podziały PO vs. PiS.
I tak Sienkiewicz stawia kilka ciekawych spraw: od edukacji, przez relacje państwa z Kościołem, na problemie smogu kończąc, zerkając na te kwestie z nieoczywistej strony. Nie chcę streszczać książki, ale jeśli ktoś umiał docenić polityczny nos (niezależnie od kuriozalnej formy rozmów) Sienkiewicza z nagrań, to będzie miał sporo przemyśleń i tutaj. Jak choćby przy pochyleniu się nad problemem wypadków drogowych, który kosztuje nasze państwo niecałe 50 mld złotych rocznie czy zmagań z imposybilizmem państwa w zakresie nielegalnego wwożenia do naszego kraju ton śmieci czy żonglerki w zarządach największych spółek państwowych. Jeszcze ciekawszym fragmentem jest ten poświęcony przyszłości relacji międzynarodowych, choć tutaj lepiej sięgnąć po wersję o wiele bardziej rozszerzoną, czyli ostatnią książką Jacka Bartosiaka (będzie jeszcze o niej okazja wspomnieć w innym tekście).
Wszystkie te mniej lub bardziej celne diagnozy Sienkiewicza ciągle jednak odbijają się od milczenia w sprawie tego, jak działali w tych kwestiach ludzie Platformy, w tym sam Bartłomiej Sienkiewicz - świadom przecież takich, a nie innych problemów. Stąd może szkoda, że książka ma formę strumienia świadomości, a nie wywiadu, w którym były szef MSW musiałby się z nimi zderzyć. Może to uda się kiedyś zmienić. Niemniej jednak brak tych odpowiedzi nie unieważnia przynajmniej niektórych przykładów niemożności, niesterowności lub nadsterowności polskiego państwa, także tego w trakcie rządów Prawa i Sprawiedliwości.
Warto na pewno, by po „Państwo teoretyczne” sięgnęli także zagorzali zwolennicy opozycji. Godnym uwagi fragmentem jest krytyka Sienkiewicza skierowana wobec strony liberalnej: głównie za pogardę do prawicy i jej wyborców. Zdaniem autora to polityczna droga donikąd, a książka ma być - jak pisze sam Sienkiewicz - przestrogą dla opozycji, bo autor swoich sympatii politycznych nie kryje. Nie mam jednak przesadnych nadziei, by w dłuższej perspektywie wyciągnięto wnioski, bo niechęć politycznych elit spod znaku III RP jest po prostu wrodzona, odruchowa, co Sienkiewicz powinien mieć zresztą nieźle odnotowane w swoich kajetach.
Gdyby jednak na moment zapomnieć o gorącym sporze politycznym, jaki mamy od dobrych kilku lat, to jest w tezach Sienkiewicza coś, co powinni podnieść absolutnie wszyscy. Jak choćby żal o to, że każda ze spraw dotyczących przyszłości naszego państwa przestaje być neutralna. To frustrujące i zniechęcające dla każdego, kto chciałby zaangażować się w życie publiczne, dewastujące zresztą naszą i tak chorą debatę, ale politycznie skuteczne. Trochę to wszystko przypomina wyważanie drzwi dawno otwartych, ale gdy mamy czasy, w których oczywistości i banały wywołują spore oburzenie, to warto je powtarzać.
Myślę, że całkiem przyjemnie byłoby posłuchać debaty - szerszej, powiedzmy z wizją i backgroundem Jarosława Kaczyńskiego - na temat skutków odejścia od modelu polaryzacyjno-dyfuzyjnego, ale to nadzieja ściętej głowy. W czasie permanentnej kampanii wyborczej i wyścigu nie tylko o każdy głos, ale i każdy sondaż, nikt nie pójdzie na taki scenariusz. To nieopłacalne i nielogiczne. Ale skoro marzymy…
Godnym uwagi fragmentem rozważań Sienkiewicza jest również postulat budowania szerszego poparcia społecznego, „moralnej większości”, jak określa to autor „Państwa teoretycznego”, wokół spraw potencjalnie beznadziejnych. Co ciekawe, Sienkiewicz podaje tutaj przykład Platformy budującej poparcie dla idei powszechnych wyborów na wójtów, burmistrzów i prezydentów oraz… prasy konserwatywnej, która od 2011 roku - na czele z dawnym „Uważam Rze”, a później „Sieci” rozbiła zatęchły układ medialny, choć niewiele kto stawiał na taki scenariusz.
Bartłomiej Sienkiewicz proponuje nieco inne warunki dyskusji niż ta, którą znamy z ekranów telewizorów, czołówek portali internetowych i szpalt gazet. Trochę szkoda, że w swoich komentarzach - czy to na Twitterze, czy w podczas nielicznych wywiadów telewizyjnych, jakich udziela - sam umiarkowanie rzadko się do tych zasad gry stosuje, a raczej dopasowuje się w wyżłobione przez lata koleiny. Za mało kontynuacji takich gestów jak trzaśnięcie drzwiami na „Klątwie”, za dużo ambicji i emocji wygrywających z szerszą perspektywą. I także dlatego ani sama książka, ani tezy Sienkiewicza nie zmienią Polski, ani nawet naszej debaty publicznej. Co nie znaczy, że nie warto po nią sięgnąć; trochę - mrużę oko - jak po niezłe homilie kapłanów, którym nie po drodze w życiu prywatnym z głoszonymi przez siebie tezami. Inspiracji i przyczynków do zmuszenia czytelnika do głębszej refleksji w „Państwie teoretycznym” nie brakuje. A to już dużo.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/414265-co-ujawnia-bartlomiej-sienkiewicz-w-swojej-nowej-ksiazce