Wszyscy chyba trzymamy kciuki za oskarowy sukces filmu „Zimna Wojna” Pawła Pawlikowskiego. Ta artystyczna opowieść niesie w sobie wiele ciepła, piękna i jest - przy wielu innych zaletach - świadectwem o wielkiej sile polskiej kultury ludowej.
Ale nie wspominam o „Zimnej wojnie” dlatego, że otrzymała nominację do Oscara, ale z powodu na pozór mało intrygującego wydarzenia. We wtorek w siedzibie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego odbyła się niepozorna konferencja prasowa dot. wyników programu dotacyjnego „Kultura - Interwencje 2018. EtnoPolska”. Chodzi o wsparcie dla tych, którzy - jak mówiła wicepremier Beata Szydło - „kultywują tradycję, kulturę ludową, którzy dbają o te tradycyjne właśnie projekty realizowane, przede wszystkim, w mniejszych ośrodkach”.
Jeśli dodamy do tego wsparcie finansowe, szybszą ścieżkę rejestracji oraz doradztwo prawne dla członkiń (i członków) Kół Gospodyń Wiejskich, które we wtorek przyjął rząd, mamy rosnącą układankę, której należy poświęcić przynajmniej kilka słów.
POLECAMY WYWIAD WICEPREMIERA PIOTRA GLIŃSKIEGO DLA WPOLSCE.PL:
Powie ktoś: to tylko walka o głosy wyborców na wsi. I na pewno to również wysiłki obliczone na sukces w najbliższych wyborach samorządowych, ale myślę, że trzeba zwrócić uwagę na szersze zjawisko. To sięganie przez Prawo i Sprawiedliwość do takich grup wyborców, które powinny być na „celowniku” wyborczym innych, bardziej lewicowych (przynajmniej z nazwy) ugrupowań. Zwrócił na to nieśmiało uwagę nawet Paweł Wroński z redakcji „Gazety Wyborczej”.
Kongres Kobiet nie wystąpił z taką inicjatywą, ponieważ po prostu - na poziomie instynktów, odruchów i reakcji wypracowanych przez lata - środowiska feministycznie, skrajnie lewicowe gardzą taką Polską. Słuchałem ostatnio uważnie konferencji prasowej, jaką przygotowały przed Sejmem Katarzyna Lubnauer i Barbara Nowacka. Dużo było słów o tym, że „rząd obalą kobiety”, jeszcze więcej postulatów dotyczących „praw reprodukcyjnych” i dofinansowania in vitro. I to wszystko dzieje się przy przy kampanii do wyborów samorządowych. Ani Magdalena Środa, ani Agnieszka Holland, ani żadna z politycznych liderek nie wpadną na pomysł, by zrobić duży ukłon wobec Polek zaangażowanych w Koła Gospodyń Wiejskich, lokalne zespoły folkowe czy po prostu w życie rodzinne. Nawet jeśli taki pomysł na tacy położy im Paweł Pawlikowski.
Miło jest gaworzyć na naukowych seminariach o wykluczeniu społecznym, o potrzebie wsparcia dla mniejszości, o zainteresowaniu grupami zapomnianymi przez lata przez III RP. Pięknie patrzy się na opowieść w „Zimnej wojnie”, załamuje ręce nad poziomem czytelnictwa. A później gdy przychodzi co do czego, to szuflady propozycji na lewicy są puste. Nie ma refleksji w sprawie odkurzenia czy zakonserwowania małych bibliotek, otworzenia się na lokalne, oddolne inicjatywy kulturalno-obywatelskie, nikt nie mówi o milionach Polaków odciętych od komunikacji. A przecież to naturalny elektorat lewicy. Za mało to medialne? Nie da się takich spraw ogarnąć z Warszawy, co jest problemem? Zamknięe osiedla i perspektywa Wiejskiej zamykają oczy? Podobne pytania można mnożyć.
Co w zamian? Słychać o pomysłach dotyczących dostępu do aborcji, refundacji in vitro i parytetu miejsc na listach wyborczych. Nudne, przewidywalne, pachnące sekciarstwem. Jedynie „ludowcy” zainwestowali przez lata w takie struktury jak Ochotnicze Straże Pożarne, ale i tam od dłuższego czasu dobija się coraz mocniej PiS. Jakby na Nowogrodzkiej zrozumiano, że klucz do wygranych wyborów - zwłaszcza samorządowych - nie leży w dużych konwencjach i sporach w Brukseli i Berlinie. Trudno odmówić słuszności tej logice.
Nie jest to przesadnie odkrywcza teza, ale takimi działaniami, jak wspomniane wsparcie dla KGW czy w ramach EtnoPolski politycy PiS - tacy jak Mateusz Morawiecki, Piotr Gliński czy Beata Szydło - po prostu czyszczą „feministyczne”, lewicowe przedpole dla Prawa i Sprawiedliwości. To zresztą nie tylko kwestia wsparcia dla lokalnej kultury, ale zwrócenie uwagi na szereg innych problemów, o których pisać by można długo. To sprawy, które powinny być z definicji zagospodarowane przez partie machające lewicowymi sztandarami leżą na ulicy. A razem z tymi sprawami leżą wyborcze głosy. Problem polega na tym, że jakiegoś instynktownego wstrętu do własnego społeczeństwa - czasem ubrudzonego, biednego i zmęczonego codziennością - nie da się zwalczyć nawet największymi ambicjami i chęciami wygrania wyborów. I dlatego to punkty dla PiS. I choć zdobyte bez większej walki, to fakt ten nie umniejsza ich wagi.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/413797-o-procesie-czyszczenia-feministycznego-przedpola-dla-pis