„Motylem byłem, ale utyłem” – złośliwie skomentował mój znajomy okładkę tygodnika „Polityka”, na której Grzegorz Schetyna rozwija motyle skrzydła, ozdobione wizerunkami Barbary Nowackiej i Katarzyny Lubnauer. Było to wielce niesprawiedliwe w stosunku do przewodniczącego Schetyny, który z roku na rok wygląda coraz lepiej i mam tu na myśli nie tylko jego sylwetkę. Nie udało mi się dociec, jakim jest motylem, bliska byłam postawienia na modraszka adonisa, no ale barwy się nie zgadzają.
Fakt, że Nowoczesna, bez pieniędzy i charyzmatycznego przywódcy (charyzmę można rozumieć w rożny sposób…) jak opiłki metalu poleciała do magnesu PO, nie dziwi, wszak powołanie tej partii przed wyborami w 2015 roku było próbą stworzenia „lepszej” Platformy, pozbawionej garbu ośmiu lat rządzenia. Nowoczesna miała być w razie czego szalupą ratunkową dla działaczy PO, tymczasem okazało się, że jest zupełnie na odwrót. Wielomiesięczne trwanie pod progiem wyborczym do parlamentu poskromiło wszelkie próby wybicia się na samodzielność i z tłumionym na zewnątrz, tragicznym okrzykiem „ratuj się, kto może” kierownictwo Nowoczesnej zawiązało koalicję ze starszą siostrą. Piszę kierownictwo, bo znając realia wątpię, by coś zostało po wątłych strukturach partii bez pieniędzy. Dla Katarzyny Lubnauer jest to jednak jakiś powrót do źródeł, w końcu w 2010 roku kandydowała do samorządu z list PO, choć bez efektu. Ale trzeba przyznać, że to jedno ze skrzydeł Schetyny ma swoje sukcesy – weszła do Sejmu w 2015 roku i obaliła, przy pomocy koleżanek człowieka, któremu to zawdzięczała.
Z drugim skrzydełkiem jest nieco bardziej skomplikowana sprawa – Barbara Nowacka, przystępując razem ze swoim stowarzyszeniem Inicjatywa Polska do Koalicji Obywatelskiej, stworzonej na wybory samorządowe przez Platformę i Nowoczesną, wywołała spore zaskoczenie, szczególnie na lewicy, z którą od zawsze była kojarzona. Zaczynała od młodzieżówki Unii Pracy, potem zakładała Młodych Socjalistów, działała w Unii Lewicy, była wiceprzewodniczącą u Palikota, aż wreszcie w 2015 roku dzielnie stanęła na czele Zjednoczonej Lewicy, elegancko prowadząc ją do wyborczej klęski. Po raz pierwszy od 1989 roku lewica nie znalazła się w parlamencie. Rok wcześniej Nowacka nie zdobyła mandatu do parlamentu europejskiego, startując z komitetu Europa Plus (to chyba jedyne +, które poniosło porażkę). Jej największym sukcesem jest zaangażowanie się w proaborcyjny ruch i zebranie 400 tys. podpisów pod obywatelskim projektem ustawy, liberalizującym przerywanie ciąży. Przedstawiając ją w Sejmie, Nowacka mówiła: „Żołądź, to nie jest dąb, jajko to nie jest kura, a płód, i zarodek, i zygota, i zlepek komórek nie jest dzieckiem” – bowiem jak wszyscy wiedzą, dzieci znajduje się w kapuście albo przynosi je bocian.
Przyłączenie się Nowackiej do samorządowej koalicji Platformy i Nowoczesnej szef lewicowej partii Razem, Adrian Zandberg, skomentował krótko: „Można budować niezależną lewicę, albo skapitulować i być wasalem Schetyny”. Robert Biedroń, którego Nowacka wspierała w poprzednich wyborach samorządowych, gdy startował na prezydenta Słupska, stwierdził że popełnia ona błąd, bo ta koalicja jest „bezideowa i Barbara się w niej rozpuści”. Leszek Miller był bardziej łagodny w ocenach: „To była jedyna logiczna decyzja – przyłączyć się do silniejszego. Barbara Nowacka postąpiła zgodnie ze swoim interesem politycznym”. Ta ostatnia ocena, jak to u Millera, do bólu pragmatyczna, jest chyba najbliższa prawdy, szczególnie w sformułowaniu o politycznym interesie Nowackiej, choćby nie wiem jak się zarzekała, że za „za miliony kocha i cierpi katusze”. Jej zegar polityczny coraz szybciej tyka i być może wybory do parlamentu w 2019 roku są ostatnią szansą, by z uczestniczki demonstracji, pikiet, zbiórek podpisów pod obywatelskimi projektami stać się zawodniczką pierwszej ligi politycznej, bo choćby nie wiem jak złe zdanie mieć o polskim parlamencie, to tam się uprawia politykę, a nie na ulicy.
Czy Grzegorz Schetyna i PO zyskają na dokooptowaniu Nowackiej i Lubnauer? Wizerunkowo zapewne tak, bo z kobiecymi, czołowymi postaciami Platformy, takimi jak Ewa Kopacz, czy Joanna Mucha (że nie wspomnę o Hannie Gronkiewicz-Waltz) u boku trudno byłoby robić kampanię, która ma udowodnić, że nie było, tak jak było, tylko wręcz przeciwnie, a będzie jeszcze lepiej. A pokazać kobiety trzeba, to ociepla wizerunek i zyskuje sympatię kobiecego elektoratu.
Pierwsze sondaże wskazują, że słupki procentowe Koalicji Obywatelskiej po tym mariażu nie drgnęły. To podobnie jak w 2015 ze Zjednoczona Lewicą – pisałam kilka miesięcy przed wyborami, przypominając o porażce w wyborach samorządowych rok wcześniej: „oddanie połowy miejsc na listach w wyborach samorządowych w 2014 r nic Sojuszowi nie dało: terenowi działacze, zmuszeni do posunięcia się na listach a nawet ustąpienia miejsca kandydatom przeważnie kompletnie nieznanym w poszczególnych okręgach w wielu przypadkach wręcz bojkotowali kampanię wyborczą, a kanapowe partie i ruchy „zjednoczone” pod szyldem SLD nie stały się żadną wartością dodaną – jeżeli nawet, to liczoną w promilach”.
A co zyskają Lubnauer i Nowacka? Zapewne miejsca na listach w przyszłorocznych wyborach do parlamentu krajowego. Rozgoryczona działaczka Inicjatywy Polskiej, która sprzeciwiała się koalicji z Platformą i Nowoczesną, bo dla niej PO jest większym wrogiem niż PiS, twierdzi, iż Schetyna obiecał Nowackiej trzecie miejsce na liście warszawskiej. Co obiecał Lubnauer? Pewnie trochę więcej, bo jednak ma ona kilkanaście szabel w obecnym Sejmie.
Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2014 roku, w których startowała Nowacka, pytana, dlaczego do PE, mówiła: „Parlament Europejski stanowi 80% prawa, które jest realizowane i wprowadzane w Polsce (…) Pracując tam, działam tu”.
Dzisiaj twierdzi: „To, co mnie interesuje, to wpływ na politykę krajową”.
W 2015 roku żaliła się: „Od kilku lat nikt nie chce słuchać argumentów drugiej strony”.
Dzisiaj jej argumenty to stwierdzenie, że” PiS zawłaszczył rząd, parlament (…) Dziś mówimy – dość, samorządów nie zawłaszczycie”. Mówi o „skrajnym szaleństwie prawicy”, „zagrożeniu wolności i prawa”. W retorykę uprawianą przez PO od trzech lat weszła gładko, jak po maśle („Dla Pis liczy się władza, dla Koalicji Obywatelskiej- człowiek”) i równie łatwo zapomniała, jak jej dziecko, proaborcyjny projekt ustawy, dzisiejszy koalicjant usunął z Sejmu, bo kilku jego posłów nie przyszło na glosowanie.
Cztery lata temu Nowacka mówiła: „Nikt nas, tak sobie, na listy nie wpuści”. I miała całkowitą rację. Na to trzeba zapracować.
Ludowe porzekadło głosi (a propos wiejskich wesel) – „czyja wódka, tego orkiestra”. Zatem nie ma się co dziwić, że gra tak, jak sobie tego „stawiający” życzy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/413684-czy-po-zyska-na-dokooptowaniu-nowackiej-i-lubnauer