Można się pośmiać i zadumać nad fiksum dyrdum wywoływanym od czasu do czasu na opozycji przez Jarosława Kaczyńskiego.
„Ojkofobia” – termin znany i używany od czasu, gdy w 2004 r. na nowo zdefiniował go Roger Scruton, wywołał prawdziwe wariactwo dopiero wtedy, gdy użył go Jarosław Kaczyński. Prezes PiS musiał trafić w sedno przypominając pojęcie oznaczające niechęć, a wręcz nienawiść do własnego narodu, dziedzictwa i domu rodzinnego. Dotknięci ojkofobicznym wariactwem zaraz odkryli jego niszczące, degradacyjne, rasistowskie, dyskryminacyjne i przesiąknięte złem wszelakim użycie. Najbardziej histeryczny i zabawny zarazem stek obelg oraz uniesień wywołanych wrzuceniem ojkofobicznego granatu do poprawnościowego szamba wydalił z siebie na łamach „Gazety Wyborczej” (bo gdzieżby indziej) Jacek Żakowski. Powiedzieć, że puściły mu nerwy, to nic nie powiedzieć. Aż dziw, że zdołał zapisać antyojkofobiczny bluzg, tak był rozdygotany. Ale trafił w klawisze, więc teraz można się pośmiać i zadumać nad fiksum dyrdum wywoływanym od czasu do czasu na opozycji przez Jarosława Kaczyńskiego.
„Ojkofobia! Zapamiętajcie to słówko, którym Jarosław Kaczyński tłumaczy niszczenie polskich sądów. Bo pisowskie echo będzie je mieliło bez końca. Jak prezes tak walnie, to jego żuczki roznoszą to potem po Polsce i okolicy” – napisał Żakowski. I chyba nikt się nie spodziewał, że publicysta „Gazety Wyborczej” oraz „Polityki” jest „żuczkiem prezesa”, który pobrzmiewa „pisowskim echem”. Jako „żuczek” Żakowski wylicza 10 (jakież to znaczące) zasług Jarosława Kaczyńskiego, które w zamierzeniu mają być oczywiście antyzasługami. Ale ponieważ przypisuje prezesowi PiS status „Bruce’a wszechmogącego”, ten krytyczny bluzg brzmi jak podziw i zazdrość, że ktoś tyle może, i to właściwie bez wysiłku. Gdyby owe antyzasługi i wszechmocne macki były prawdziwe oraz realne, „nie byłoby niczego”. Ten katalog trzeba czytać tak, że takim jak Żakowski opadły ręce (i uszy), gdy uświadomili sobie, że ktoś może być tak wszechpotężny.
Co zrobił Jarosław Kaczyński? Powołał ministra obrony, który rozbroił armię. No, ale Bogdana Klicha wcale nie powołał prezes PiS, tylko Donald Tusk. Prezes skazał też ponoć „wiejskie dzieci na gorszą edukację, a wszystkich uczniów na przeludnione klasy, naukę do nocy i szkolny chaos”. I znowu, Krystyna Szumilas była w rządzie Donalda Tuska. Jarosław Kaczyński „zamyka kopalnie i stawia elektrownie węglowe, uzależniając Polskę od węgla z Rosji i okupowanego przez nią Donbasu”. Ale kopalnie zamykała Ewa Kopacz, zaś węgiel z Rosji napływa, bo wspaniałe unijne prawo praktycznie uniemożliwia blokadę tego importu. Jarosław Kaczyński „zdewastował hodowlę koni arabskich będącą polską dumą” i wyrżnął „historyczne dziedzictwo w Puszczy Białowieskiej”. Hodowla się nie zdewastowała, tylko mniej wyhodowanych koni się sprzedaje wskutek propagandowego ostrzału. Zaś „historyczne dziedzictwo” puszczy jest nietknięte, bo nawet gdyby krytykować wycinkę, odbywała się ona poza obszarem owego „dziedzictwa”.
Kaczyński „prezydentem uczynił człowieka poniżającego Polskę”, gdyż „w kucki podpisuje dokumenty”. Problemem jest to, że prezydenta nie powołał prezes PiS, lecz ponad 8,6 mln Polaków. A dokumenty można podpisywać nawet fruwając w kosmosie, byleby były podpisane. To Jarosław Kaczyński sprawił, że „wybitni sędziowie lądują na bruku”. Polacy jakoś tej wybitności nie zauważają, a nieliczni sędziowie nie znaleźli się na bruku, lecz na emeryturze w wysokości 75 proc. wcześniejszych poborów. To Kaczyński ponoć zdziałał tyle, że „nie ma już w Europie ani jednego państwa uważającego, że mamy cywilizowany, niezależny od innych władz sposób powoływania sędziów”. Państwa są, a problem mają tylko delegacje krajowych rad sądownictwa, czyli koledzy z „kasty”, co wcale nie dziwi. To Jarosław Kaczyński „miał z majestatu Sejmu zrobić pośmiewisko, gdzie wybrańcy narodu dostają po 10 sekund na wypowiedź”. Naród chyba uważa, że posłowie opozycji sami z siebie robią pośmiewisko, i że nawet 10 sekund w jednej nocnej debacie, gdzie chodziło wyłącznie o obstrukcję, to i tak za dużo.
Jarosław Kaczyński miał też „swój naród pozbawić prawa do rzetelnego sądu, gwarancji praw obywatelskich”. Nie wiedziałem, że prezes PiS ma „swój naród”. A jeśli ma, to chyba go niczego mnie pozbawia, skoro ów „swój naród” nadal go popiera. Na zakończenie owej dziesiątki Jarosław Kaczyński ma tak ogólnie „robić to wszystko swojemu społeczeństwu, narodowi i państwu”, czyli „rozwalać budowane przez pokolenia państwo”. Chodzi zapewne o pokolenia komunistów okupujących polskie państwo, ale to chyba trudno uznać za rozwalanie. A jeśli już, to zbyt wolne i zbyt ograniczone. Żakowski zresztą dostrzega owych budowniczych i żałuje, że opozycja się nie zajmuje ich wielkim dziełem, dając Jarosławowi Kaczyńskiemu pole do „kulturowej i cywilizacyjnej dewastacji”, czyli bardzo ograniczonej wymiany elit mianowanych przez Adama Michnika i spółkę, w tym przez Jacka Żakowskiego.
Na koniec Żakowski odkrywa, że strategia prezesa PiS jest ojkofobiczna do kwadratu, gdyż jest „ojkofobofobią”. Ale tu chyba się zakałapućkał, gdyż „ojkofobofobia” zakładałaby, że ojkofobia jest fajna, zaś fobia na punkcie ojkofobii – niefajna, choć chyba powinno być odwrotnie. Tak czy owak Jacek Żakowski popłynął i udowodnił, że jest łatwy w obsłudze, skoro jedno słowo potrafi go wprowadzić w trans, choć nie jest to ten pożądany trans.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/413604-slowo-ojkofobia-wprawilo-jacka-zakowskiego-w-trans
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.