W kampanii samorządowej większość kandydatów mówi o żłobkach, komunikacji, obiecuje walkę ze smogiem, pomoc dla niezamożnych rodzin. Tylko prezydent Adamowicz w Gdańsku szumnie obiecuje wprowadzenie programu, który, nawiasem mówiąc, istnieje i tak już w wielu miastach. Chodzi o tzw. zajęcia antydyskryminacyjne realizowane w szkołach.
Na pozór wszystko brzmi niewinnie. Edukacja antydyskryminacyjna ukazana jest jako dążenie do poszanowania godności, wolności i prawa do odrębności, a także jako przeciwdziałanie przemocy motywowanej uprzedzeniami. Zajęcia adresowane są do uczniów szkół podstawowych i ponadgimnazjalnych. Ile trzeba mieć złej woli – pomyśli wielu rodziców – by w tak szczytnych założeniach doszukiwać się groźnych treści. Praktyka jednak pokazuje, że w ramach tych projektów, na które samorząd wydaje dziesiątki, a nawet setki tysięcy, do szkół wchodzą edukatorzy z genderową propagandą.
Obowiązek szkoleń i zajęć antydyskryminacyjnych rzutem na taśmę wprowadzono w ostatnich miesiącach rządów PO/PSL. Rok później ogólnopolska akcja „Chrońmy dzieci” zainicjowana przez Ordo Iuris sprawiła, że minister Zalewska zmieniła rozporządzenie, uchylając ten obowiązek. Radość rodziców była jednak przedwczesna. Okazało się, że zniesienie obowiązku nie oznacza zakazu organizowania tego rodzaju zajęć w szkołach. Do dziś wiele samorządów (Katowice, Kraków, Łódź) wspiera edukatorów spod znaku LGBT. Lokalna władza bowiem ma nie tylko uprawnienia narzucania podległym placówkom takich programów, lecz również je finansuje. W wyborach będziemy więc rozstrzygać nie tylko budowę kładek dla pieszych i lokalizację targowisk, lecz także to, czy szkoły będą wolne od propagandy gender.
Rodzice z inicjatywy „Stop seksualizacji” mówią wprost: dramat polega na niewiedzy, a często ignorancji rodziców, nauczycieli i samorządowców. Szkolne rady rodziców nie zdają sobie sprawy, że pod niewinnymi hasłami, np. „Kuźnia różnorodności”, kryją się treści, których za żadne skarby nie chcieliby serwować swoim pociechom. Stopniowe oswajanie, uporczywe nazywanie zaburzenia normą wywołuje w końcu znieczulenie, prowadzi do zobojętnienia i stopniowej akceptacji. Jak działa ten mechanizm, można sprawdzić, przywołując doświadczenia zachodniej Europy, choćby naszych zachodnich sąsiadów. W Niemczech edukacja seksualna zawierająca propagandę LGBT, czyli treści, które zaburzają wrażliwość dzieci, prowadzona jest już od przedszkola. Sprzeciw konserwatywnej części opinii publicznej i tych rodziców, którzy widzą w tym zagrożenie, jest zupełnie ignorowany. To, co zawierają podręczniki i materiały dla nauczycieli, rodzice, z którymi rozmawiałem, określają jako proceder przestępczy. Obrzydliwe obrazy, obsceniczne rysunki instruktażowe, to jawne nadużycie, mające charakter molestowania seksualnego. Ta państwowa, perwersyjna, bo naruszająca zdrowe poczucie wstydu, edukacja seksualna w niemieckich przedszkolach i szkołach sprawiła, że rodzice zawiązali sojusz pod nazwą „Demo fuer alle”. Postanowili walczyć, by chronić dzieci, ale na razie ich głos jest w zdecydowanej mniejszości.
Reakcja obronna rodziców w Niemczech przyszła zbyt późno. Patrząc na te doświadczenia, powinniśmy wyciągać wnioski. Bo przecież początki były dokładnie takie same. Zaczynało się niewinnie od postulatów tolerancji, równości, niedyskryminacji. Nie miejmy złudzeń. To nie społeczeństwo, nie żaden oddolny ruch obywateli postulował wprowadzanie perwersyjnych treści do programów szkolnych. To nie rodzice nalegali na uruchomienie lekcji tolerancji i równości. Od początku w Niemczech zajmowały się tym wyspecjalizowane organizacje pozarządowe, których zmutowane wersje widzimy też w Polsce. Ta antycywilizacyjna rewolta idzie od góry, próbując zawłaszczać kolejne obszary życia – uniwersytety, kulturę, szkoły, harcerstwo, a nawet Kościół. Większość sejmowa i rząd jakoś niemrawo reagują na te zagrożenia, jakby nie widzieli, co się kryje za niewinnie brzmiącymi hasłami. W wojnie totalnej, jaka rozdziera Polskę, trudno o wyznaczanie kolejnego frontu. Ale lekceważenie tej agresji w perspektywie jednego pokolenia może sprawić, że wszystkie inne reformy okażą się niepotrzebne.
Felieton Jana Pospieszalskiego ukazał się w numerze 38/2018 tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/413497-homopropaganda-i-samorzad