Wizytę prezydenta Andrzeja Dudy w Białym Domu powinniśmy oceniać przez perspektywę tego, co założono jeszcze przed wylotem do USA. W polskiej rzeczywistości oznacza to zmierzenie się z pompowanym do granic możliwości balonikiem i scenariuszami, w których głowa państwa przywiezie w samolocie do Warszawy żołnierzy, którzy na stałe pojawią się w bazach nad Wisłą.
To od początku było niemożliwe choćby ze względu na polityczno-administracyjny kalendarz w USA, który akurat w tej sprawie pozwoli na ewentualne konkrety dopiero na początku przyszłego roku (prawdopodobnie w marcu, kwietniu). Jeśli więc skupić się wyłącznie na tym aspekcie, to trzeba zapytać, jak wizyta prezydenta wypadła w tym świetle, w kwestii przygotowań strony amerykańskiej i nakłonienia jej do tego ruchu, na czym zależy Warszawie. I tutaj prezydent Duda osiągnął realny sukces. Mam na myśli oczywiście słowa o Fort Trump, które zdominowały relacje amerykańskich (ale i innych tytułów na całym świecie) mediów. Do tej pory o bazach i obecności żołnierzy USA w Polsce opowiadali eksperci, zastanawiali się wojskowi, nie przebijało się to do szerszej opinii publicznej. Prezydentowi Dudzie się to udało - prosty był to zabieg, nieco oparty na specyficznym charakterze Donalda Trumpa, ale zabieg udany. Przynajmniej na ten moment. I tutaj naprawdę duży plus dla polskiego prezydenta i jego ludzi.
Pokerowa zagrywka z „Fort Trump” niesie jednak za sobą i potencjalne zagrożenia. Jak bowiem nakłonimy administrację USA do budowy tych baz, jeśli zmieni się w Stanach prezydent? Czy jego następca, powiedzmy z Demokratów, będzie chciał kontynuować coś, co zostało już ochrzczone - i tego się nie cofnie - mianem Fort Trump? Czy ktoś wziął pod uwagę wszystkie „za” i „przeciw”, przedstawił je szerzej, powiedział o analizie? W tej logice to przecież postawienie sporych zasobów na jedną kartę, na kartę Trump. Pewne zagrożenie niesie też otwarcie niemal publicznych negocjacji na temat polskiego zaangażowania (głównie finansowego) w budowę takich baz. Kolejne negocjacje będzie prowadzić trudniej, bo stawkę Amerykanom będzie podbić łatwiej. Co do baz warto też pytać o to, jak do ich budowy odniosą się inni sojusznicy w ramach NATO - Sojusz Północnoatlantycki to dla nas, mimo wszystko, nie tylko bilateralne relacje z Amerykanami. Czy polska dyplomacja dba o zmiękczenie w tej sprawie Berlina, Paryża, innych państw Sojuszu? Ich zgoda będzie przecież bardzo ważna.
O ile jednak w zakresie budowy amerykańskich baz w Polsce - tych na stałe - trzeba powiedzieć o sukcesie, o tyle wielka szkoda, że nie wybrzmiały konkrety co do zakupu broni i modernizacji armii. Tutaj Amerykanie mają naprawdę sporo do zaproponowania, do sprzedania mówiąc wprost, a tymczasem polsko-amerykańska deklaracja nie mówi zbyt wiele o umowach, konkretnym sprzęcie, etc. Spekulowano przed wylotem, że załatwiona zostanie sprawa Homarów, ale i tutaj nie słychać o podpisanych umowach. W kuluarach mówi się, że to ten sam problem, co w przypadku wizyty prezydenta w Australii i pomyśle na zakup Adelaidów. Zgrzyta w zakresie priorytetów i kierunku rozwoju armii, jaki chciałby przyjąć prezydent i jego obóz, a jaki premier i rząd. W tle są walki związkowców w grupach zbrojeniowych, walka o głosy w kampanii wyborczej - zwłaszcza w wyborach samorządowych - i otwarte pytanie o wciąż przeciągającą się modernizację wojska. Zbyt duży to klincz, zbyt dużo tu zmian i wistów w tak poważnej sprawie. Tak nie może działać poważne państwo.
Czy uda się osiągnąć więcej w zakresie sprzeciwu wobec gazociągu Nord Stream 2? To sprawa otwarta, bo deklaracja jest mocna, ale jednak na biurku prezydenta Trumpa leżą do podpisania konkretne dokumenty i sankcje, które mogłyby w znaczący sposób zaszkodzić europejskim firmom zaangażowanym w ten projekt. Tego nie udało się wywalczyć i trzeba to powiedzieć jasno. Niemniej jednak ostry - retoryczny, choć i pewne decyzje zapadły, warto poczytać o dekretach w Białym Domu - sprzeciw wobec Rosji i jej agresywnej polityki to naprawdę warte uwagi słowa Donalda Trumpa, bo przecież w tej administracji nie jest to oczywiste. Niemniej jednak wysiłki polskiej strony, zarówno w Waszyngtonie, jak i Brukseli, przy relacjach z Komisją Europejską, trzeba multiplikować, nasilać, jeszcze bardziej podkręcać tempo.
W polskiej dyskusji o tej wizycie mieliśmy niekończące się przepychanki o ocenę niefortunnego zdjęcia prezydenta Dudy w Gabinecie Owalnym. Nie wygląda ono dobrze, to jasne, ale budowanie wokół niego piętrowych hipotez to koszmarny urok postpolityki, w której epoce żyjemy. Uważnie wysłuchałem relacji Marka Wałkuskiego, amerykańskiego korespondenta radiowej Trójki, który mówił, że prawdopodobnie był to wynik improwizacji. Być może, stawiam tutaj tezę za Wałkuskim, który dobrze zna zwyczaje Białego Domu, amerykańska strona chciała podkreślić wagę tej wizyty i dobrą jakość polsko-amerykańskich relacji. I dlatego podpisanie tej deklaracji miało miejsce przy biurku Trumpa, co miało być ważnym symbolem. Ale nie zadbano o szczegóły protokolarno-techniczne i wyszło, jak wyszło.
Polecam też rozmowę telewizji wPolsce.pl z Pawłem Solochem, szefem BBN:
Na marginesie wizyty Andrzeja Dudy w USA wróciła sprawa wpisów prezydenta na Twitterze, ostrego języka używanego przez głowę państwa i dziwnych publicystycznych opowieści nowego rzecznika w Pałacu Prezydenckim.
Czy dzisiejsza opozycja spod znaku jedynego Donalda, który ma wystarczyć, czy sławnego bigosu może zaproponować coś lepszego?
— napisał Błażej Spychalski.
Ani ten wpis, ani te prezydenta o „lewackich mediach” to nie jest estetyka i język, które odpowiadają prezydentowi. Rozumiem rozgoryczenie tym, że w Polsce dyskusję o jego wizycie w USA zdominowały utarczki o zdjęcie w Białym Domu, ale to droga donikąd. Trzeba w tym wszystkim o wiele większej precyzji, uderzania - jeśli już - skalpelem, a nie siekierą i cepem. Przy tej okazji odsyłam do ostatniego ruchu Marka Magierowskiego, byłego rzecznika prezydenta, dziś ambasadora RP w Izraelu. Warto, by i w Pałacu pojawiły się (wróciły?) takie standardy, takie szpilki, a nie bajanie na Twitterze, które musi skończyć się literówkami, słowem za dużo. Inna rzecz, że Twitter to tylko bańka informacyjna.
Powtórzę tezę, o której szerzej pisałem w tygodniku „Sieci” przy okazji tekstu o odejściu Krzysztofa Łapińskiego - w Pałacu potrzebny jest reset, jeśli chodzi o politykę medialną, ułożenie codziennej pracy i przekazów, stworzenie długofalowych relacji z dziennikarzami, a przede wszystkim nakreślenie celów tej prezydentury. Andrzej Duda nie jest politykiem, który musi szukać potwierdzenia swojej pozycji i realnych sukcesów w agresywnym języku i chodzeniu na skróty. Pozostały niecałe dwa lata - przynajmniej tej kadencji. Warto, by Andrzej Duda wraz ze swoimi pracownikami spokojnie to sobie przemyśleli.
Otoczenie prezydenta w Pałacu powinno być o wiele bardziej profesjonalne - i jeśli chodzi o przygotowanie wizyty (czasem na poziomie tak drobnych kwestii jak przygotowanie podpisu i zdjęć w Białym Domu), i jeśli chodzi o skuteczność w zakresie wewnętrznych przepychanek co do zakupu sprzętu i modernizacji wojska (więcej rozmów na linii KPRM - Duży Pałac - Nowogrodzka…), i jeśli chodzi o wnioski, jakie można wyciągać po takich wizytach jak ostatnia. A takie wnioski mogliby zresztą wyciągnąć wszyscy uczestnicy debaty publicznej. Więcej profesjonalizmu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/413368-wiecej-profesjonalizmu-po-dobrej-wizycie-pad-w-usa
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.