Nic na to nie poradzę, że gdy słyszę o wysmakowaniu i wyrafinowaniu Schetyny, Siemoniaka czy Myrchy nie mogę powstrzymać śmiechu.
Straszne upokorzenie spotkało Polskę, gdyż prezydent Andrzej Duda podpisywał dokumenty stojąc przy biurku prezydenta Donalda Trumpa w Gabinecie Owalnym. O tym „upokorzeniu” mówi opozycja (np. Grzegorz Schetyna czy Tomasz Siemoniak), mówią niektórzy publicyści, w tym nieopozycyjni (np. Wojciech Cejrowski), mówią politolodzy (np. prof. Roman Kuźniar). Mówią nawet osoby, po których nikt się nie spodziewa niczego sensownego i miarodajnego, np. poseł PO Arkadiusz Myrcha. Nagle niepomiernie wzrosło wśród wielu osób poczucie narodowej godności i honoru, choć wcześniej mało kto by je o to podejrzewał. To oczywiście pic na wodę w najczystszej postaci. Bo ci sami opozycyjni politycy przez jakieś 207 lat chwaliliby się, gdyby znaleźli się na miejscu prezydenta Andrzeja Dudy (z Grzegorzem Schetyną i Tomaszem Siemoniakiem na czele). Siemoniak to zresztą chyba najbardziej zakompleksiony minister Platformy, a te swoje kompleksy leczy festiwalem małostkowości i czepialskiego przyczynkarstwa, co sprawia, że stał się najbardziej irytującym politykiem PO. Sam Siemoniak uważa pewnie, że był najwybitniejszym ministrem wojny od przyjęcia chrztu przez Mieszka I. I zapewne uważa, że w USA jego nazwisko znają wszyscy, choć założyłbym się, że szukaliby raczej pośród dostawców pizzy, a nie strategów na miarę Carla von Clausewitza.
Mówiąc językiem ballady Adama Mickiewicza „Lilije”, zbrodnia to niesłychana, Andrzej Duda pochylił się nad biurkiem Trumpa pana. Z tego powodu prof. Roman Kuźniar, od lat znany jako tropiciel amerykańskiego imperializmu i do niedawna chwalca demokratycznego geniuszu Władimira Putina, porównał prezydenta Polski do koreańskiego dyktatora Kim Dzong Una i wyjątkowo ekscentrycznego prezydenta Filipin Rodrigo Duterte. Nagle wszyscy stali się znawcami, a nawet koneserami protokołu dyplomatycznego, nie mówiąc o tym, że są ambasadorami dobrego imienia Polski. Wcześniej ci sami często ludzie jeździli po dobrym imieniu Polski jak po łysej kobyle, ale to teraz nieważne, gdy godność i honor Polski zostały zgięte i pogięte wraz z pochyleniem się prezydenta Dudy nad biurkiem prezydenta Trumpa. Może to i nie wyglądało przesadnie zręcznie, ale taka już uroda Donalda Trumpa. Można być jednak pewnym, że samemu prezydentowi USA ani członkom jego gabinetu czy choćby personelowi Białego Domu nie przyszło do głowy, że w ten sposób czynią nietakt czy tym bardziej uwłaczają polskiemu prezydentowi. Tam się w takich kuchenno-protokolarnych kategoriach w ogóle nie myśli. A tak się myśli wśród zakompleksionych, domorosłych arbitrów elegancji w Polsce, czyli de facto wśród politycznych kelnerów i kamerdynerów, którzy raz w roku muszą pokazać jak są ważni i miarodajni. Tyle tylko, że „kupa śmiechu”.
Domorośli arbitrzy elegancji oczywiście doskonale wiedzą, że Donald Trump w sprawowaniu urzędu najczęściej zachowuje się jak naturszczyk, nie przejmując się większością form i konwenansów. Najłatwiej się o tym przekonać obserwując prezydenta Francji w pobliżu prezydenta USA. I jakoś nikt we Francji, w końcu ojczyźnie wielu konwenansów, nie traktuje przeróżnych „wygibów” i gestów Emmanuela Macrona jako upokarzających dla państwa, którego przywódcy mają o tym państwie wyjątkowo wygórowane wyobrażenie. Zresztą Donald Trump jest typowym przykładem amerykańskiej bezpretensjonalności w kwestiach konwenansów, które europejskim smakoszom mogą się wydawać nawet barbarzyńskie, a co najmniej nieokrzesane. Wielu Amerykanów w ogóle się tym nie przejmuje, choć niektórzy prezydenci są tu wyjątkiem, szczególnie demokraci. Ale w Ameryce nikogo to nie gorszy, a już w ogóle nie rozpatruje się tego w kategoriach godności czy narodowego honoru.
W Polsce skupiono się nie na istocie oficjalnej wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w USA, czyli na strategicznym sojuszu militarnym, lecz na nieistotnych didaskaliach, bo przecież słyniemy w świecie z wyszukanych i wyrafinowanych form. Koronnymi przykładami tego przerafinowania są zachowania takich wysmakowanych i wręcz przestylizowanych postaci jak Lech Wałęsa czy Bronisław Komorowski. Oczywiście wszyscy wiedzą, że to pic na wodę i zawracanie głowy, ale do czegoś trzeba się przyczepić. I tu wychodzi na wierzch pieczołowicie skrywane parweniuszostwo oraz prowincjonalne kompleksy. Stąd się biorą te wzmożenia godnościowe u Tomasza Siemoniaka czy Romana Kuźniara bądź takiego giganta smaku jak Arkadiusz Myrcha (to zapewne z powodu bliskiego obcowania z wyrafinowaniem Kingi Gajewskiej). W świecie poważnych ludzi takimi bzdurami nikt się nie zajmuje (niektóre amerykańskie media zajmują się tylko dlatego, że nie cierpią Donalda Trumpa i obecnych polskich władz). Polska opozycja i arbitrzy elegancji zajmują się tylko bzdurami, bo wszystko inne zdążyli już zanurzyć w sosie histerii, ekstatycznych szlochów i spazmów oburzenia. Nic jednak na to nie poradzę, że gdy słyszę o wysmakowaniu i wyrafinowaniu Grzegorza Schetyny, Tomasza Siemoniaka czy Arkadiusza Myrchy nie mogę powstrzymać śmiechu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/413058-zbrodnia-to-nieslychana-duda-pochylil-sie-nad-biurkiem
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.