Zawistne prawicowe jełopy są w stanie zrujnować wspaniały liberalny świat – jęczy w „The Atlantic” niespełniona misjonarka oświecenia.
Sam tytuł i podtytuł mówią wiele, lecz w żaden sposób nie oddają natężenia „szajby” ogromnego (jak na zwyczaje prasowe) tekstu Anne Applebaum, żony Radosława Sikorskiego, w miesięczniku „The Atlantic”. Tytuł brzmi: „Ostrzeżenie z Europy: najgorsze dopiero nadejdzie”, podtytuł: „Polaryzacja. Teorie spiskowe. Ataki na wolną prasę. Obsesja na punkcie lojalności. Ostatnie wydarzenia w Stanach Zjednoczonych powielają to, co Europejczycy aż za dobrze znają”. Tekst zaczyna się od wspomnienia sylwestra z przełomu tysiącleci, zorganizowanego w dworze Sikorskich w Chobielinie. Ta historyjka służy Applebaum do pokazania, jak normalni kiedyś ludzie z obozu szeroko rozumianej polskiej prawicy, przyjaciele Sikorskich, politycznie zwariowali (szczególnie zwariowały dwie kobiety, które dość łatwo rozpoznać, mimo że Applebaum nie podaje ich nazwisk, a jedną ukrywa pod fałszywym imieniem), stali się okropnymi oszołomami i nienawistnikami, w dodatku stali się zwolennikami Prawa i Sprawiedliwości.
PiS było kiedyś w miarę normalną partią tylko dlatego, że ministrem obrony w pierwszym rządzie PiS był Radosław Sikorski. Applebaum nie mogła przecież napisać, że jej wspaniały, inteligentny i politycznie genialny mąż służył oszołomom. Dlatego oszołomienie nastąpiło po odejściu Sikorskiego z PiS. Wtedy Prawo i Sprawiedliwość stało się nosicielem idei ksenofobicznych, a wręcz otwarcie autorytarnych, zaczęło być paranoicznie podejrzliwe wobec reszty Europy. I z takim bagażem objęło w 2015 r. władzę łamiąc konstytucję, podbijając Sąd Najwyższy i pacyfikując całe sądownictwo, zawłaszczając media publiczne i wyrzucając ich wspaniałych dziennikarzy oraz prezenterów. A potem rząd PiS zaczął robić straszne rzeczy bulwersujące świat, jak ustawa o IPN „ograniczająca publiczną debatę o Holokauście”. Takie „prawdy” pojawiają się niemal w każdym akapicie kobylastego tekstu Applebaum.
Sama Anne Applebaum stała się po wygranej PiS wrogiem publicznym numer jeden, przede wszystkim dlatego, że jest Żydówką. Dlatego swój straszny los w pisowskiej Polsce porównuje z losem rumuńskiego pisarza i dramaturga pochodzenia żydowskiego - Mihaila Sebastiana (wedle jego dziennika z lat 1933-1944). Przyjaciele Sebastiana zwariowali podobnie jak przyjaciele Applebaum, a ponieważ w tamtych latach wariactwo to był faszyzm, aluzja i analogia jest prosta jak cepy w jakiejś chobielińskiej stodole (nie we dworze Sikorskich, bo tam jest wyłącznie królestwo rozumu i wysokiej sztuki). „To nie jest rok 1937. Ale jednak porównywalna przemiana dokonuje się obecnie wokół mnie, w Europie, gdzie mieszkam, i w Polsce, której jestem obywatelką” – napisała Applebaum. I ta przemiana obejmuje nie jakichś chamów, prostaków i jełopów, jak sobie ułatwiają zadanie profesorowie Hartman czy Mikołejko, lecz ludzi „wykształconych, posługujących się obcymi językami i podróżujących po świecie - tak jak przyjaciele Sebastiana w latach trzydziestych”.
Dlaczego wykształceni, kulturalni i światowi ludzie stali się barbarzyńcami i oszołomami? Bo zadziałały te same mechanizmy, które pod koniec XIX wieku we Francji napędzały aferę Dreyfusa. Kluczem jest to, że „Dreyfus był Żydem, czyli dla niektórych nie był prawdziwym Francuzem”. Potem już cep z chobielińskiej stodoły zaczyna walić w puste klepisko: „Ci, którzy twierdzili, że Dreyfus był winien [szpiegostwa], to alternatywna prawica [wedle koncepcji Richarda Spencera z 2010 r.], czyli w naszych czasach Prawo i Sprawiedliwość albo Front Narodowy”. Dreyfus oczywiście winien nie był, dlatego zwolennicy jego winy musieli „dyskredytować dowody, prawo, a nawet racjonalne myślenie”. Zupełnie jak współcześni „dreyfusiści” spod znaku Jarosława Kaczyńskiego i Marine Le Pen. Ponad 120 lat temu we Francji narodził się uniwersalny podział na zatrutych nacjonalizmem oszołomów i idealistów spod znaku rozumu, uczciwości, sprawiedliwości i tolerancji. Dziś te dwa obozy Applebaum utożsamia z Marine Le Pen i Emmanuelem Macronem. Kto je ucieleśnia w Polsce – to oczywista oczywistość.
Ponieważ cepy w chobielińskiej stodole nie mogą przestać łomotać w klepisko, więc Anne Applebaum idzie jeszcze dalej i źródłem fascynacji obecnych barbarzyńców czyni „monopartyjne państwo leninowskie”: „to model, z którego korzysta wielu początkujących autokratów na świecie”. Leninowskie państwo to „mechanizm utrzymywania władzy”. Określający, „kto może być elitą - polityczną, kulturalną, finansową”. Anne Applebaum chyba nie zauważyła, że akurat taki mechanizm działał na początku istnienia III RP, a o tym, kto może zostać elitą decydował Adam Michnik i jego gazeta. Applebaum zauważa za to Prawo i Sprawiedliwość w Polsce, Fidesz na Węgrzech oraz partie współrządzące obecnie w Austrii i we Włoszech. I te partie oraz stojące za nimi rządy „nie cierpią merytokracji, konkurencji, profesjonalizmu”. A popierają je wyłącznie ofermy oferujące bezgraniczną lojalność zamiast kompetencji, czyli miernota i ciemnota. Cały kwiat intelektu, rozumu, kompetencji i merytokracji popiera natomiast partie liberalne. Koronnym dowodem upadku z powodu miernot jest polska służba zagraniczna, która „chce znieść wymóg, aby dyplomaci znali dwa języki obce, bo to za wysoko zawieszona poprzeczka”, co jest oczywista bzdurą, ale Applebaum ją kolportuje. Następnie idą przykłady tego, jak to jełopy wysługujące się obecnej władzy zastępują wszędzie gdzie się da wspaniałych fachowców. Zapewne Applebaum ma na myśli tych przeinteligentnych i przekulturalnych merytokratów, których nagrano w restauracjach „Sowa i Przyjaciele” oraz „Amber Room”. Jako decydujący argument fatalnej przemiany podaje Applebaum losy Jacka i Jarosława Kurskich. I jest to zrobione z taką finezją, że przy tym łomot cepa w puste klepisko jest wyrafinowaną muzyką. Nie trzeba dodawać, że Jarosław jest wspaniały, mądry, wrażliwy i oddany wszystkiemu, co najlepsze i najszlachetniejsze, zaś Jacek to samo zło.
Barbarzyńcy nie mogą mieć ani dobrych intencji, ani nie stoi za nimi żadna filozofia, bo to zbyt wyrafinowane na ich tępe łby. Wszystko zastępują im więc spiskowe teorie: na Węgrzech sorosowska, w Polsce – smoleńska. W wypadku Smoleńska Applebaum idzie już nawet nie po bandzie i łże jak najęta twierdząc, że „zespoły polskich ekspertów były na miejscu [katastrofy] tego samego dnia. Zrobili oni wszystko, aby zidentyfikować ciała, z których wiele było tylko kupką popiołu. Zbadali wrak”. Wszystko to przypomina „przekopywanie na metr w głąb” Ewy Kopacz. Podobnie jak wierutne łgarstwa o tym, że „po krótkiej rozmowie telefonicznej prezydenta z bratem, doradcy głowy państwa najwyraźniej nacisnęli pilotów, by lądowali”. Kaczyński i Orban potrzebowali teorii spiskowych, żeby zapanować nad ciemnym ludem. I teraz te ich metody Donald Trump powtarza w Ameryce. Na potrzeby swoich tez Anne Apllebaum obsmarowuje Márię Schmidt, wielce zasłużoną dla węgierskiej pamięci historycznej dyrektor muzeum Terror Háza („Dom Terroru”) w Budapeszcie. Także ta, kiedyś światowa, wykształcona dama popadła w oszołomstwo. W przeciwieństwie do zawsze stojącej po jasnej stronie mocy Anne Applebaum.
Konkluzje Anne Applebaum jako misjonarki oświecenia są takie, że „europejska radykalna prawica chce rewolucji przeciw elitom, marzy o ‘oczyszczającej’ przemocy i apokaliptycznej wojnie kulturowej”. Marzą o tym przede wszystkim niespełnieni intelektualiści na służbie tej radykalnej prawicy, bo tylko w ten sposób mogą się wybić. Nie to, co intelektualiści genetyczni w rodzaju Anne Appolebaum, jej męża czy Jarosława Kurskiego, którzy każdą konkurencję wygrywają w przedbiegach – tak są genialni. Jełopy mogą im tylko zazdrościć, bo nigdy ich wyżyn nie osiągną. I te zawistne jełopy są groźne, gdyż dla udowodnienia, że nie są matołami, są w stanie zrujnować wspaniały liberalny świat. Świat takich znakomitości jak Anne Applebaum i Radosław Sikorski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/412435-applebaum-zona-sikorskiego-przeszla-sama-siebie