Nie ma dnia, nie ma nawet godziny, by ktoś z przedstawicieli opozycji - politycznej, medialnej czy celebryckiej - nie zaatakował prezydenta Andrzeja Dudy. Każdy pretekst jest dobry. Ostatnio nawet niewinna wypowiedź podkreślająca znaczenie realnej wspólnoty narodowej - w kontekście do sztucznie pompowanej „wspólnoty europejskiej” - została użyta do budowy nieprawdopodobnych konstrukcji, krążących wobec wymyślonego przez opozycję „Polexitu”.
Te pojedyncze ataki składają się na poważniejszą całość. Prezydent jest coraz śmielej opisywany jako polityk nieudolny, śmieszny, groteskowy, zagubiony. Do tego dochodzi rytualny, choć pusty zarzut dotyczący łamania konstytucji. To już nie jest krytyka; powoli można mówić o powrocie „przemysłu pogardy”. Przemysłu, który ignoruje to, co widać na co dzień: pracowite, godne wypełnianie obowiązków, wielką sympatię zwykłych Polaków, i wielką aktywność na rzecz dobra publicznego. Gdyby nie elementy pluralizmu medialnego, walec odzierania z godności pędziłby dziś tak samo, jak w czasach prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego.
Prezydent Andrzej Duda traktowany jest nawet brutalniej niż niektórzy politycy PiS czy premier Mateusz Morawiecki. A dzieje się tak dlatego, że obóz skupiony wokół rządu ma jednak pewne narzędzia, którymi może odpowiedzieć; „zasoby” prezydenta na tym tle nie prezentują się imponująco. Do tego prezydent jest naprawdę szczerze nienawidzony przez przegranych roku 2015-go. Jest to nienawiść nieco inna niż ta skierowana przeciwko PiS; to nienawiść połączona z głęboką traumą, nienawiść w pewnym sensie atawistyczna. Bo to zwycięstwo 24 maja zapoczątkowało upadek III RP. To osobiste walory kandydata Dudy pomogły przełamać szańce wydawałoby się nie do zdobycia.
Jednocześnie obóz III RP cynicznie wykorzystał szczere zabiegi i decyzje prezydenta zmierzające do zajęcia pozycji arbitra, osoby zajmującej miejsce pomiędzy obozami. Gdy okazało się, że Andrzejowi Dudzie chodzi o pewne wyważenie, o zbalansowanie racji (pomijam tu, czy trafnie zdefiniowane), a nie o przejście na drugą stronę, zareagowano furią i jeszcze większą agresją. Prezydent zapłacił podwójnie, bo przecież oddalając się nieco od własnego obozu, choć go nie porzucając, niebezpiecznie wysunął się na pozycje słabo chronione. Bo nawet te środowiska, które pozostają w centrum lub wręcz w obozie III RP, a które sympatyzują z prezydentem, w razie kłopotów zazwyczaj „dyskretnie” milczą. W trudnej chwili nie powiedzą nawet słowa.
Wniosek jest jeden: nie ma drogi na skróty. Nową Polskę można wygrać tylko w otwartym boju, tylko zmieniając, i to bardzo głęboko, otaczającą nas rzeczywistość. I wreszcie - zachowując pełną jedność, o którą apelował ostatnio Jarosław Kaczyński.
Jeśli ktoś wątpi, jak poważna jest sytuacja, niech przemyśli prawdziwy sens Berlina o wpuszczeniu - na debatę poświęconą praworządności w Polsce - Ludmiły Kozłowskiej. W takich warunkach zewnętrznych działamy. Siły, które dążą do przerwania odbudowy podmiotowości i siły państwa polskiego, są naprawdę potężne. I nie są zainteresowane gestami czy ustępstwami; one chcą wszystkiego, całej władzy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/411990-ataki-na-prezydenta-dude-narastaja-wraca-przemysl-pogardy