Marcin Mastalerek zwrócił ostatnio uwagę na ciekawą tendencję, jaka - jego zdaniem - ma miejsce w naszym życiu politycznym. Były rzecznik Prawa i Sprawiedliwości zauważył, że PO powiela największe błędy PiS z czasów głębokiej opozycji. Każde porównanie bywa ułomne i tylko w pewien sposób oddaje istotę rzeczy, ale trzeba przyznać, że jest coś w tym, o czym napisał Mastalerek.
Myślę, że niedzielna konwencja Prawa i Sprawiedliwości potwierdziła tę tendencję. Mamy mimo wszystko dość nieoczekiwaną zamianę miejsc. Politycy PiS coraz mniej mówią o Platformie, Jarosław Kaczyński w trakcie swojego przemówienia w zasadzie nie wspomniał (poza ogólnikami) o przeciwnikach politycznych, a przekaz premiera Morawieckiego o „sklejaniu Polski” coraz mocniej nadaje ton tej kampanii.
WIDEO WPOLSCE.PL:
Reakcja opozycji? Nieustanne zwracanie uwagi na to, co robi PiS. Z jednej strony to dość naturalny mechanizm, bo trudno odnajdywać się w opozycji bez punktowania rządzących czy ostrej, niechby nawet totalnej krytyki. Z drugiej jednak to nie wystarcza. Przekonywali się o tym przez lata politycy PiS (między innymi do tego, moim zdaniem, nawiązywał Mastalerek), dziś swoją lekcję muszą odrobić także politycy PO.
Oczywiście to tylko fragment bardziej złożonej rzeczywistości. Platforma nie potrafi przebić się - w dużej mierze na własne życzenie - z pomysłami na likwidację urzędów wojewódzkich, wzmocnienie roli starostów czy lokalne referenda w kwestii najważniejszych inwestycji. To jakiś zaczyn, na podstawie którego można budować - z mozołem - coś więcej, jeśli chodzi o przekaz na wybory samorządowe. Można też postawić na przekaz o skutecznych rządach, bo przecież PO rządzi w 15 z 16 województw i niemal w każdym dużym mieście. Ale coś tutaj zgrzyta. W partii Grzegorza Schetyny brakuje cierpliwości.
Cierpliwości brakować będzie coraz bardziej, bo w Platformie wiedzą, że najbliższe wybory to nie tylko kwestia prestiżowej walki z PiS przed batalią o wszystko w roku 2019, ale także walka o życie partii. To w sejmikach wojewódzkich i w dużych miastach (zwłaszcza takich jak Warszawa) jest polityczny tlen dla największej partii opozycyjnej. Porażka w stolicy czy oddanie, powiedzmy, ośmiu-dziewięciu sejmików byłoby katastrofą dla Platformy. Odcięcie od kroplówki, czyli budżetu miasta, możliwości żonglowania środkami unijnymi czy zasoby w postaci wpływu na wiele stanowisk pośrednio lub bezpośrednio uzależnionych od ludzi PO - wszystko to byłoby zamknięciem projektu Platformy w takiej formie, w jakiej znaliśmy do tej pory.
Wracając do konwencji Prawa i Sprawiedliwości - widać wyraźnie, że Jarosław Kaczyński realizuje scenariusz, który naszkicował już jakiś czas temu, sugerując małą zmianę pokoleniową i jakąś formę resetu personalnego w PiS. To nie przypadek, że ton kampanii Zjednoczonej Prawicy nadają dziś Małgorzata Wassermann czy Patryk Jaki (wraz z rodzinami i najbliższymi, co było interesującym zabiegiem piarowym), a nie działacze, którzy zjedli zęby na polityce. Postawienie na Mateusza Morawieckiego również mieści się w tej logice. Tomasz Poręba nazwał tę dynamikę „nową falą w PiS” i coś w tym rzeczywiście jest.
Czują to politycy Platformy Obywatelskiej. Jednym z głównych przekazów Rafała Trzaskowskiego nazajutrz po konwencji PiS było zwrócenie uwagi, że - tu cytat - „Polacy znów nabierają się” na sprytną zagrywkę partii rządzącej.
Raz się Polacy nabrali, bo głosowali na Beatę Szydło, a wybrali właśnie Kaczyńskiego, drugi raz głosowali na Andrzeja Dudę, a wybrali Kaczyńskiego. Mam nadzieję, że trzeci raz się na to nie nabiorą
— powiedział w tvn24.
W praktyce jest to wyraźną próbą zmiękczenia przekazu. O ile łatwiej byłoby opozycji, gdyby Jarosław Kaczyński nie wyraził tak jednoznacznego wsparcia dla obecności Polski w Europie i UE, o ile prościej byłoby, gdyby premier Morawiecki nie wystosował propozycji pójścia we wspólnym marszu przy okazji setnej rocznicy 11 listopada. Czasem to mało dostrzegalne ruchy, jak choćby polemika Mateusza Morawieckiego z Jarosławem Szarkiem, prezesem IPN. Ten ostatni nazwał Okrągły Stół mianem „wewnętrznej Jałty”, szef rządu o wiele bardziej niuansował, wskazując na złożoność zjawiska transformacji ustrojowej. To oczywiście jeden z wielu kroków na trudnej i krętej ścieżce, jeśli chce się ją podjąć na poważnie. Rocznica Sierpnia‘80 była dobrą okazją do wykonania kolejnych, trochę szkoda, że tego nie zrobiono.
Efekt tej dynamiki jest jednak taki, że opozycja spod znaku Koalicji Obywatelskiej - o ile nie zmieni swojej strategii - coraz wyraźniej osuwa się na pozycje PiS z lat 2010-2014: ugrupowania w praktyce niewybieralnego (mowa o szerszym poparciu niż 25-30 procent). A partia kierowana przez Jarosława Kaczyńskiego świadomie to wykorzystuje, proponując bardziej umiarkowany przekaz. Samograj. Na ile trwała to zamiana miejsc? Trudno to oszacować, takie procesy mają jednak to do siebie, że po pierwsze - trudno je zmienić na pstryknięcie palcami, a po drugie - nie powtarzają się jednak w wersji 1:1. Rok 2018 to jednak inna rzeczywistość i inne nastroje społeczne niż czasy, w których PiS było w głębokiej opozycji.
Jeszcze jednym ważnym elementem niedzielnej konwencji było wyraźne wskazanie, że dziś frontmanem PiS, całego obozu dobrej zmiany, jest Mateusz Morawiecki. To on ma za zadanie nadzorować sztafetę wyborczą w najbliższych miesiącach, to na niego spadła misja poprowadzenia kampanii, zaangażowania się. Oznacza to duże zaufanie od kierownictwa PiS, ale i dużą odpowiedzialność. I pierwszy tak realny, a przy tym trudny sprawdzian szefa rządu. To oczywistość, ale od tego, jak sobie z nim poradzi zależy kierunek, jaki polska centroprawica obierze na najbliższe lata i kto będzie nadawał jej ton.
Polecamy również rozmowę na antenie wPolsce.pl z Pawłem Szefernakerem:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/410506-nieoczekiwana-i-chyba-jednak-trwala-zamiana-miejsc-pis-i-po