Rząd niemiecki zadecydował, że w rubryce „płeć” można będzie wpisywać jej nową, trzecią wersję „inter”. Dotąd można było deklarować się jako kobieta, mężczyzna albo zostawić niezakreśloną rubrykę. Możliwość wyboru dla osób nieidentyfikujących się z normą pozostawała. A jednak do niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego wpłynęła skarga kobiety, która domagała się możliwości „pozytywnego” samookreślenia.
Sąd przyznał jej rację i nakazał władzom federalnym zmianę ustawodawstwa oraz oficjalne uznanie i nazwanie trzeciej płci. Obecna koalicja z entuzjazmem przyjęła wyrok. Minister do spraw rodziny Franziska Giffey oświadczyła, że dotychczasowe prawo „nie odpowiada duchowi naszych czasów”, a więc kolejna ustawa przygotuje „nowoczesne uregulowania dotyczące osób interseksualnych i transseksualnych”, co służyć będzie „uznaniu i umocnieniu różnorodności płciowej”. Minister sprawiedliwości Katarina Barley stwierdziła, że nowe określenie „da poczucie godności i pozytywną tożsamość” tym, którzy nie poczuwają się do przynależności do żadnej z płci.
Oto wyraz nowej ideologii, która odrzuca naturę i żywi wręcz – jak określiła to Chantal Delsol – „nienawiść do świata”. Przejawia się ona w podważaniu jego fundamentów. Opozycja płci jest od zawsze jedną z zasad naszej rzeczywistości. To na niej budowany był porządek naszego świata, czyli kultura, która jakkolwiek jest dziełem człowieka, wyrasta z jego naturalnych uwarunkowań.
Współczesne ruchy feministyczne usiłowały zakwestionować ten podział. Jak ogłosiła to ich prekursorka, Simone de Beauvoir: „Nikt nie rodzi się kobietą, lecz się nią staje”. Wynika z tego, że kobiecość to wyłącznie warunkowana cywilizacyjnie rola społeczna. Uznanie płci za kulturowy artefakt ufundowało współczesny feminizm i przeniknęło dominującą dziś ideologię. Niedostrzeganie elementarnego znaczenia biologicznej odmienności, która kształtuje się we wczesnym życiu płodowym, przez osoby i ruchy deklarujące się jako materialistyczne może zadziwiać, ale to niejedyny taki paradoks w dominującej obecnie ideologii.
Hermafrodytyzm, czyli występowanie u poszczególnych osobników cech obu płci, jest również znanym od zawsze niezwykle rzadkim odstępstwem od normy. Wychowanym w królującym dziś indywidualistycznym paradygmacie opór przeciwko uznaniu dotkniętych nim za osobną płeć wydaje się czymś niestosownym. Dlaczego nie sprawić im satysfakcji, która nikogo przecież nic nie kosztuje? Otóż kosztuje, i to dużo.
Zakwestionowanie podstawowych praw natury daje człowiekowi poczucie władzy, ale jednocześnie pozostawia go bez jakichkolwiek punktów orientacyjnych. A nasze uzyskane w ten sposób panowanie ma krótkotrwały i wyłącznie destrukcyjny charakter. Możemy rozbić budowane przez wiele pokoleń i wywiedzione z rozpoznania natury cywilizacyjne struktury, ale nie potrafimy nic zbudować w to miejsce. Możemy wyemancypować człowieka z wszystkich tradycyjnych wspólnot: od rodziny poczynając, a na narodzie kończąc, ale nie tylko nie uszczęśliwimy go w ten sposób, lecz wręcz przeciwnie. Narastające poczucie anomii, rozpadu więzi społecznych, które pozwalały się człowiekowi zadomowić w jego świecie, rozszerzająca się świadomość kryzysu naszej cywilizacji są tego dobitnym przykładem. W miejsce fundamentalnych zasad pojawia się dowolność, a więc panowanie silniejszego. Z tym również konfrontujemy się na co dzień.
Prawa człowieka, w swojej pierwotnej formie wyrastające z prawa natury, stały się swoim zaprzeczeniem, kultem zachcianki, którą są w stanie przeforsować możniejsi, usprawiedliwieniem dla dowolnych przejawów inżynierii społecznej ze strony dominujących środowisk. Bo casus niemiecki pokazuje nam jeszcze dwie rzeczy. Absolutną kapitulację nominalnie konserwatywnych środowisk, a takim ma być przecież CDU, przed dominującą ideologią, a więc zupełny zanik pluralizmu, bez którego nie funkcjonuje demokracja. I rolę sądów, które stały się dziś głównym instrumentem zaprowadzania nowej ideologii, demonstrującej coraz dalej idące, totalitarne aspiracje. Wykorzenieni z tradycyjnej kultury, która kiedyś tworzyła ich etos, niekontrolowani przez nikogo sędziowie uznają się za władnych dowolnego kreowania rzeczywistości społecznej w myśl nowej ideologii. Będą się odwoływali do jej zasad w rodzaju walki z dyskryminacją czy tolerancji, ale ich interpretacje będą zależały wyłącznie od nich samych. Nazywane jest to państwem prawa.
Felieton ukazał się w 35 numerze tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/410464-nowe-szaty-panstwa-prawa