Premier Mateusz Morawiecki zwrócił dziś uwagę, że „ten, kto straszy wyjściem z UE szkodzi Polsce”:
Opozycja, która tak mówi – szkodzi Polsce. Tak jak opozycja donosi na Polskę i Polaków do Brukseli dzisiaj się tego wstydzą, bo Polacy nie lubią donosicielstwa. (…) Nie mam obaw, że będziemy przed jakimś nierozwiązalnym dylematem.
Żadne apele nie powstrzymają jednak tych sił politycznych, które regularnie do tematu „Polexitu” wracają. Każdorazowo jest to burza w szklance wody, albo raczej „g…o burza”. Żadnych poważnych tropów poza złośliwymi interpretacjami przypadkowych wypowiedzi, albo poza koślawą interpretacją rozmaitych posunięć politycznych.
Prawda jest banalna: w obozie rządzącym nie tylko nikt poważny nie myśli o wyjściu z Unii Europejskiej, ani nawet taka myśl nie krąży. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto w ogóle stawiałby to pytanie - czy to na serio, czy żartobliwie. A sam Jarosław Kaczyński - o czym mówił publicznie nie raz - uważa Unię Europejską za współczesny sposób politycznej organizacji kontynentu, a tym samym - niezależnie od oceny samej wspólnoty - uznaje polską obecność w UE za konieczną.
Ale żadne wyjaśnienia nie pomogą. Bo opozycja marzy, by Prawo i Sprawiedliwość chciało wyjść z Unii Europejskiej, lub przynajmniej by było zmuszone prowadzić politykę zmierzającą w tym kierunku. Powód jest oczywisty: nadzieja, że wobec takiej perspektywy Polacy zrzucą „jarzmo” i przegonią dobrą zmianę.
W scenariuszu bardziej miękkim samo wprowadzenie do obiegu publicznego „Polexitu” ma tak przerazić wyborców, że to wystarczy do zmiany władzy. Ostatnie trzy lata dowiodły jednak, że samo gadanie opozycji to za mało, by ktokolwiek wziął sprawę na poważnie.
Snując marzenia o „Polexicie” opozycja popełnia zasadniczy błąd. Bo zakłada, że tak dramatyczna zmiana (hipotetyczna, nierealna i potencjalnie fatalna) nie zmieniłaby warunków, w których działają polscy politycy. Że wszystko w zasadzie pozostałoby po staremu, poza tym, że PiS musiałby mierzyć się z potwornymi problemami; partie pozbawione władzy w 2015 roku miałyby wówczas przed sobą czerwony dywan do władzy.
„Polexit” tymczasem (jeszcze raz: (hipotetyczny, nierealny i potencjalnie fatalny) mógłby oznaczać większe nieszczęście dla opozycji, niż dla rządzących. Bo to oni mają najważniejsze karty w ręku. Bo to oni definiują reguły gry. Oni ustalają zasady.
To samo dotyczy nakręcania debaty o wyjściu z Unii, czemu tak namiętnie oddaje się opozycja. Nie mamy pewności, jak zareagowałyby społeczeństwo, gdyby sprawa wyszła poza poziom hucpy, gdyby wyborcy zaczęli wierzyć, że to realna perspektywa. Jakie siły społeczne zostałyby uruchomione? Jakie mechanizmy? Kto jest pewien, że zna odpowiedź na te pytania?
Polskie społeczeństwo należy do najbardziej prounijnych na kontynencie. Ale podobne wskaźniki akceptacji dla Unii notuje się na Węgrzech. Tam opozycja już od wielu lat stara się budować alternatywę: albo my i Europa, albo Orban i dzikie Bałkany. Jak wiemy, bez specjalnych sukcesów.
Bo być może prounijność Polaków znaczy coś innego niż sądzą ideolodzy i politycy opozycji. Na pewno nie jest ona czymś, co zastępuje u przeciętnego wyborcy polskość i troskę o Ojczyznę, a tak wielu zdawało się sądzić. To raczej postawa, która coraz bardziej nabiera cech równoległości (choć na szczęście nie równości) wobec tradycyjnego patriotyzmu. Postawa, którą da się sprowadzić do hasła: silna Polska w Europie równych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/409602-snujac-marzenia-o-polexicie-opozycja-popelnia-wielki-blad