To pytanie może się wydawać tak absurdalne, że aż głupio je postawić: czy Niemcy nie wiedzą kto wywołał drugą wojnę, utopił świat w morzu krwi, wybudował obozy zagłady i podjął „ostateczne rozwiązanie”? Odpowiedź brzmi: wiedzą doskonale, tym bardziej bezczelne są ich obecne działania wobec naszego kraju…
Utrzymywana ze składek, lewicowa, niszowa gazetka, ta sama, która przyprawiła polskiemu prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu kartofel zamiast głowy, a na żądanie przeprosin przeprosiła… kartofla, ta sama „die tageszeitung” („taz”), po raz „enty” użyła określenie: „polski obóz w Trawnikach”. Oczywista i obligataoryjna interwencja Ambasady RP w Berlinie, że jest to wprowadzanie w błąd opinii publicznej, gdyż sugestywnie przypisuje Polakom niemieckie zbrodnie, zdaje się na tyle, co umarłemu maść na wrzody; informacja poszła w świat, nikt jej nie cofnie, żadne sprostowanie napisane maczkiem, jeśli w ogóle takowe się pojawiają, nic już nie zmieni. Piszę w liczbie mnogiej, bo używanie sformułowań o rzekomo polskich obozach pracy, koncentracyjnych, zagłady itp. nie jest w Niemczech zjawiskiem rzadkim, ani przypadkowym. Kto jak kto, ale Niemcy dobrze wiedzą, kto i dlaczego był ich pomysłodawcą i konstruktorem, czemu więc ma służyć takie na ramię broń?
Cele są dwa: już samo określanie sprawców mianem „naziści”, zamiast np. „my, Niemcy”, „nasze, niemieckie obozy”, czyni sprawców beznarodowymi kosmitami, zaś śmierć, która, jak pisał w swej fudze Paul Celan, „jest mistrzem z Niemiec”, przybiera charakter uniwersalny - jeśli Niemcy ją zadawali, to tak jak wszyscy inni, bo wszyscy byli współsprawcami Hitlera, a poza tym byli nieświadomi, w co zostali wciągnięci, a co dobitnie wyłożył serial „Nasze matki, nasi ojcowie”… Po prawdzie tytuł tego rozpowszechnionego w blisko stu krajach filmu powinien brzmieć: „Nazi matki, nazi ojcowie”, wtedy jednak nie odzwierciedlałby jego terści: że w sumie to Niemcy ratowali Żydów, a mordercami, rabusiami, wykolejeńcami, alkoholikami byli bandyci z polskiej Armii Krajowej… Przypominam o tym nie bez przyczyny, wszystko to bowiem układa się jak puzzle w jedną całość, elegancko nazywaną „polityką historyczną Niemiec”, a w istocie świadomego zakłamywania historii.
Drugi powód i cel niemieckiej propagandy dotyczy bieżącej polityki i stosunków bilateralnych z naszym krajem. Żadnemu rządowi w Berlinie, obojętnie jakiej maści, nie będzie podobało się sprawowanie władzy w Polsce przez partię, która nie zachce grzecznie podporządkować się jego woli, która ubzdura sobie jakąś obronę jakichś polskich interesów… Nie ważne, jak by się ta partia nazywała, prawi i sprawiedliwi, czy na wzór niemiecki, chadeccy unici, jak z CDU i CSU (notabene program tej ostatniej pokrywa się w 90 proc. z programem PiS), czy np. wolni demokraci, jak z FDP itd. - każda polska partia, która ośmieli się występować przeciw niemieckiej polityce będzie z punktu widzenia Berlina niepożądana. I Berlin zrobi wszystko, żeby tę władzę straciła, bezpardonowo mieszając się w nasze wewnętrzne sprawy. Bo czymże jest np. wydanie opinii przez odpowiednik polskiego MSZ, niemiecki Urząd Spraw Zagranicznych, iż panią Małgorzatę Gersdorf należy nadal traktować jako prezes Sądu Najwyższego…?
Jest to ewidentne podważanie przez niemieckie ministerstwo już nawet bez dyplomatycznego rastra polskiego ustawodawstwa. To samo dotyczy orzeczenia wysokiego trybunału w Karlsruhe w sprawie przeprosin za użycie przez telewizję publiczną(sic!) ZDF określenia „polski obóz zagłady”; niemieccy sędziowie uznali, że wyroki polskich sądów nie muszą być respektowane na terenie Republiki Federalnej, więc ZDF ich wykonywać nie musi. Tym samym, wnikając w kwestie merytoryczne wyroków wydawanych w naszym kraju, co jest słuszne, a co nie, niemieccy sędziowie postawili się nie tylko ponad polskim prawem lecz także ponad unijnymi zasadami wzajemnego respektowania i wykonywania sądowych orzeczeń.
Czy niemieccy prawnicy, media i politycy nie wiedzą, co czynią? Posądzanie ich o taką głupotę, czy przyjmowanie, że są to ot takie sporadyczne przypadki, które należałoby zlekceważyć, byłoby skrajną naiwnością. Są to tak „sporadyczne” przypadki jak powtarzanie przez dziennik „taz” określenia o „polskich obozach”… - po mnóstwie wcześniejszych interwencji z polskiej strony niemieckie redakcje mają pełną świadomość tego, co robią. Jest to cyniczne potrącanie, irytowanie i prowokowanie nas, Polaków. Zelowanie dla nas butów niemieckich zbrodniarzy ma wszakże niewiele wspólnego z aktualnym układem sił w Warszawie, dotyczy obrazu przeszłości i całej, powojennej polityki propagandowej Niemiec. Inaczej rzecz ma się z jawnym, rażącym wsparciem Niemiec dla opozycji w naszym kraju, w tym kontestowaniem polskiego ustawodawstwa i sądownictwa. I na tym polu toczy się gra o wielką stawkę, tym razem już nie o sprawstwo z historii lecz o niezależność każdej przyszłej władzy w Polsce, która nie będzie skłonna składać hołdy w Berlinie.
W tym kontekście automatycznie nasuwa się pytanie, jaka powinna być reakcja? Wbrew pozorom, odpowiedź jest prosta: adekwatna w pełnym znaczeniu tego słowa. Nie oznacza to wypowiadania jakiejś nowej wojny propagandowej, bo tę z demokratycznie wybranym rządem w naszym kraju Niemcy prowadzą już od chwili utraty władzy przez ich politycznych pomazańców z PO, lecz tylko i po prostu konsekwencję w działaniu. Zgodnie z niemieckim porzekadłem: „Die Hunde bellen, die Karawane zieht weiter”. Prędzej czy poźniej dotrze do władz w Berlinie, że istnieje również polski odpowiednik tego przysłowia: „Psy szczekają, karawana idzie dalej”. Im prędzej dotrze, tym lepiej dla naszego traktatowego, „dobrego sąsiedztwa”…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/409177-bezczelnosc-niemiec-w-ingerowaniu-w-polskie-sprawy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.