Katarzyna Kolenda-Zaleska zachwyciła się na łamach „Wyborczej” propozycją Marka Borowskiego, by opozycja poszła w ślady Prawa i Sprawiedliwości i zorganizowała własne miesięcznice przed pałacem prezydenckim. Celem cyklicznego zgromadzenia miałoby być podtrzymanie pamięci o ”łamaniu konstytucji”.
Zdaniem dziennikarski, to pomysł zasługujący na wsparcie. Choćby dlatego, że łatwiej zwołać ludzi raz w miesiącu, w określonym dniu, niż mobilizować ich codziennie („ludzie po prostu nie mają czasu, by codziennie protestować nawet wówczas, gdy sprawa jest dramatyczna”). Poza tym można w ten sposób zbudować - znów, wzorem PiS - spójność obozu politycznego:
To był jego [Jarosława Kaczyńskiego] genialny pomysł - łączył ludzi, dawał im poczucie wspólnoty i symbole. Trzymał ich razem, nie pozwolił się rozejść, bo co miesiąc dostawali dawkę politycznej lekcji. Tak powstało polityczne zaplecze PiS - zdyscyplinowane i wierne, zjednoczone siłą comiesięcznych rytuałów, powtarzanych słów, gestów, haseł.
„Siła społecznego sprzeciwu nie zbuduje się sama” - podkreśla Kolenda-Zaleska. Ma rację. Jej ocena znaczenia miesięcznic dla obozu PiS też jest bliska prawdzie.
Jednocześnie jej propozycja, by opozycja poszła tym samym tropem, potwierdza potężne kompleksy środowisk, które straciły władzę w 2015 roku. Kopiowanie opozycyjnej strategii PiS-u dało się przecież zauważyć już wcześniej, gdy szeroko rozumiane środowisko „Wyborczej” zaczęło tworzyć nowe media, takie jak Oko.press czy Koduj24.pl, co było ruchem wyjątkowo nieprzemyślanym. Bo przecież problemem opozycji nie był brak zaplecza medialnego, tak jak to miało miejsce w przypadku prawicy. Nowe media lewicy i liberałów wiele nie wniosły, za to zużyły sporo energii, nakręcając wewnętrzną konkurencję, której nie poszerzała kręgu odbiorców, za to wszystkim utrudniała życie.
Teraz mamy propozycję powtórki z miesięcznic. Ale to nie pierwsza taka propozycja. Po samobójczej śmierci Piotra Szczęsnego Agata Diduszko-Zyglewska proponowała na antenie Radia TOK FM cykliczne marsze sprzed Pałacu Kultury pod siedzibę PiS na Nowogrodzkiej:
Mam nadzieję, że marsz, który ruszy pod siedzibę PiS przerodzi się w jakąś tradycję. (…) Być może jest tak, że po tej stronie rodzi się coś co będzie rytuałem. Dla ludzi list i przesłanie Piotra S. było ważne, Zobaczymy co z tego wyniknie. To są prawdziwe emocje.
Nic z tego jednak nie wyszło, a pamięć o Piotrze Szczęsnym nie jest dziś szczególnie celebrowana w mediach opozycyjnych, mimo tylu obietnic i deklaracji.
Marsze smoleńskie rzeczywiście miały w sobie wielka siłę, i były wydarzeniami istotnymi dla całego życia społecznego, ale nie brało się to znikąd. To nie była tylko polityka; miliony Polaków głęboko przeżyły tragedię smoleńską, szczerze opłakując śmierć swojego Prezydenta i całej delegacji. Tego typu emocji nie da się wyczarować nawet najlepszym PR-em. Poza tym, miały one w sobie silny wątek religijny; była msza św., były modlitwy. Opozycja nie ma tu nic do zaproponowania; jeśli pójdzie do kościoła, wywoła wewnętrzną wojnę. Jeśli nie pójdzie, i zaproponuje np. koncert, wyjdzie groteska. Pozostaje czarna msza prowadzona przez Magdalenę Środę.
Ale to wszystko problemy wtórne wobec sprawy najważniejszej. A jest ona banalnie prosta: III RP wychowywała swoje polityczne dzieci w przekonaniu, że czas wielkich wyzwań się skończył, że nie ma spraw, za które warto oddać życie, lub choćby poświęcić coś istotnego. Choćby czas przeznaczony na „realizowanie siebie”. Dziś zbiera tego owoce. Dlatego młodzi, mimo gorących wezwań, nie chcą się ruszyć, a starsi co najwyżej od czasu do czasu. Ale raczej rzadziej niż częściej, na pewno nie raz na miesiąc.
Ale próbujcie. Może zacznijcie do dwumiesięcznic lub półrocznic?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/408757-opozycji-znow-marza-sie-wlasne-sadowe-miesiecznice