UE rozkładają jej „elity”: znudzone, zużyte, intelektualnie ociężałe, wolicjonalnie wykastrowane, mające upodobanie w sybarytyzmie.
Źle się dzieje w Unii Europejskiej. Wielu polityków starej UE nie kryje, że jej rozszerzenie, m.in. o Polskę uważają za błąd. I przekonują, że kłopoty UE wiążą się z jej rozszerzeniami: 1 maja 2004 r., 1 stycznia 2007 r. i 1 lipca 2013 r. Tyle tylko, że największe problemy stwarzają w UE stare państwa członkowskie, a przynajmniej te, które znalazły się w Unii przed i w ramach jej rozszerzenia 1 stycznia 1986 (wtedy przyjęto Hiszpanię i Portugalię). Następne rozszerzenie (1 stycznia 1995 r. - o Austrię, Finlandię i Szwecję) już specjalnie problematyczne nie było.
Stare państwa członkowskie nie chcą przyznać, że same stwarzają problemy, a odpowiedzialność próbują zrzucać na państwa przyjęte miedzy 1 maja 2004 r. a 1 lipca 2013 r. Te państwa mają być w większości „dzikie”, to znaczy niedostosowane do UE pod względem politycznym, instytucjonalnym, kulturowym, aksjologicznym i mentalnym. A w związku z tym, że są „dzikie”, państwa starej UE starają się je ucywilizować. Jeśli „dzicy” zachowują się stuprocentowo konformistycznie, wtedy przyznaje się, że czynią postępy w reedukacji. Jeśli są asertywne i domagają się szacunku oraz równego traktowania (zgodnie z art. 4 Traktatu o Unii Europejskiej), są przedmiotem napomnień, krytyki i swego rodzaju resocjalizacji. A gdy i to nie pomaga, próbuje się je karać.
Stara UE nie uznaje, aby nowe państwa członkowskie coś wnosiły do wspólnego dziedzictwa (koszyka), żeby miały prawo do przedstawiania swoich pomysłów na przyszłość UE, aby przyznawać im w czymkolwiek rację. Trzy ostatnie rozszerzenia są przedstawiane jako akt wyjątkowej łaskawości i wielkoduszności starej UE wobec „dzikich”. Dlatego powinni oni zamknąć dzioby i cieszyć się z pańskiej łaski. Jeśli się nie cieszą, są podejrzani. Jeśli marudzą, a nie daj Boże racja jest po ich stronie, mają przechlapane. Najbardziej te asertywne, czyli Polska i Węgry. Wybór jest taki: dziób w ciup i spokój albo gardłowanie i wojna. Jeśli strategię dziób w ciup wspiera lokajstwo wobec możnych w UE, a szczególnie wobec Berlina, można oczekiwać nagród, np. stanowiska w ważnej unijnej instytucji.
Najwyższy czas pozbyć się złudzeń, że UE jest wspólnotą równych, co zakłada i stwierdza zarazem art. 4 TUE. Powinna być, ale nie jest. I stare bądź najsilniejsze państwa UE uważają, że mają prawo art. 4 TUE ignorować. Jednocześnie przyznają sobie prawo uruchamiania procedury „karnej” z art. 7 TUE, skarżenia oporniaków do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, wiązania przyznawania i wypłaty unijnych środków z dowolnymi (nawet wziętymi z sufitu) kryteriami, wyrzucania z ciał okołounijnych (jak ostatnio z Europejskiej Sieci Rad Sądownictwa). Z tego wszystkiego wynika, że stara Unia nie zamierza uznać nikogo spośród państw przyjętych w ramach trzech ostatnich rozszerzeń, kto chciałby mieć jakąkolwiek podmiotowość. Będzie tolerowany jeśli zachowa się potulnie. Będzie chwalony, jeśli zachowa się wasalnie lub lokajsko. Niepokornych traktuje się jak wirusy. Oczywiście nie ma to żadnego prawnego czy choćby konsensualnego umocowania, ale nikt się tym nie przejmuje.
Właściwie nie ma dobrego wyjścia z sytuacji, w jakiej znajduje się Unia Europejska. Wbrew temu, to twierdzi prof. Andrzej Zoll, nie ma w unijnych traktatach procedury wyrzucania państwa członkowskiego. Nie można nikogo wyrzucić, ale można takie państwo przeczołgać, ukarać, uczynić członkostwo nieznośnym, a ostatecznie nieopłacalnym. Kiedy opozycja i różne „autorytety” twierdzą, że rząd PiS zmierza do polexitu, są to oczywiście kompletne bzdury. W istocie sytuacja jest odwrotna: to stare państwa UE i te nowsze przez nie zwasalizowane robią wszystko, żeby uprzykrzyć życie niepokornym, a ostatecznie się ich pozbyć. Stare państwa byłyby szczęśliwe, gdyby dało się unieważnić trzy ostatnie rozszerzenia, a przynajmniej je mocno skorygować. I proponując sankcje, kary, różnego rodzaju resocjalizacje, sanacje i przymusowe terapie zmierzają do takich korekt. Przy tym są głuche na głos tych niepokornych, choćby miały one, tak jak Polska i Węgry, pomysły na taką ewolucję UE, która może ją ocalić.
Oporniaki w Unii nie mają prawa głosu. Mają je „elity” starej UE: znudzone, zużyte, intelektualnie ociężałe, wolicjonalnie wykastrowane, mające upodobanie jedynie w sybarytyzmie. One oczywiście niczego nie wymyślą, przez co UE będzie się degenerować i słabnąć. Tym bardziej że jednocześnie będzie walczyć z każdym członkiem, który samowolnie zaproponuje jakiś plan rewitalizacji Unii. Chodzi o to, czy prędzej UE wypchnie jakieś państwa albo tak je będzie czołgać, że członkostwo straci sens, czy sama się na tyle zdegeneruje, iż się rozpadnie albo stanie na krawędzi przepaści i uzna równość państw członkowskich wynikającą z art. 4 TUE. Polska może czekać na ten krytyczny moment albo, nawet desperacko, walczyć o swoją podmiotowość. Tylko czy i do jakiego momentu warto walczyć?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/408294-stara-ue-chcialaby-uniewaznic-trzy-ostatnie-rozszerzenia
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.