Z jednej strony z zadowoleniem, a z drugiej z nieufnością albo przynajmniej z rezerwą traktowałbym wycofanie się prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza z bojkotu zaproszenia wojska na uroczystości w dniu 1 września na Westerplatte. Krótko mówiąc, radość jest przemieszana z lekkim niepokojem.
List prezydenta Gdańska skierowany do szefa MON Mariusza Błaszczaka łagodzi zaognioną atmosferę, jaką w zeszłym tygodniu wprowadził na własne życzenie Paweł Adamowicz. Słusznie uznano dość powszechnie, że urazy jakie przypomniał Paweł Adamowicz, związane z uroczystym apelem poległych w zeszłym roku, zastąpienie harcerza czytającego apel przez przedstawiciela armii, były tylko pretekstem, aby wywołać wojnę polityczną. Zademonstrować w sposób jawny swoją negatywną postawę polityczną wobec obecnej władzy, w tym przypadku reprezentowanej przez ministra Mariusza Błaszczaka. Zrobić to w takim momencie i w takim kontekście, że ta manifestacja niechęci do obecnej rządzącej ekipy, musi być zauważona w całej Polsce. Zaś ze względu na miejsce - w całym Gdańsku. Nie mogło być bardziej sprzyjającej okazji dla Pawła Adamowicza do przypomnienia o swoim istnieniu i podkreślenia swojej roli jaką pełni w mateczniku przeciwników PiS. Nie tylko jako panującego jeszcze prezydenta miasta, ale już wyłącznie jako kandydata na kolejna kadencję.
Paweł Adamowicz prawdopodobnie ugiął się pod naciskiem nie tylko stanowczej reakcji ministra Błaszczaka. Zawierającą dużą dozę arogancji i buty postawę prezydenta Gdańska spotkała ostra krytyka olbrzymiej części opinii publicznej. Włodarz Gdańska pojął, że to nie przelewki. Zamiast spodziewanych korzyści i poparcia ze strony opozycji dochodziły do niego sygnały o niechęci nawet części samych Gdańszczan. Jeśli więc mowa o zrozumieniu swojego błędu, to nie chodzi o wewnętrzną „przemianę” jaka się w nim dokonała. O to, że Paweł Adamowicz zrozumiał, iż Westerplatte to miejsce o absolutnie wyjątkowym znaczeniu dla Polaków, nie może więc wedle własnego kaprysu („Nikt nie będzie mi pisał scenariusza uroczystości”) 1 września jednych zapraszać, a zabronić udziału tym, którzy są naturalnymi następcami bohaterów z 1939 r. , których pamięć ma być właśnie tego dnia czczona.
Wydaje się, że o zmianie postawy Pawła Adamowicza zdecydowała czysta kalkulacja – co mu się bardziej opłaca. Rachunek strat i zysków. A poza tym, może w ramach nowej koncepcji, mogącej nosić nazwę „nagłe pojednanie” Paweł Adamowicz przygotowuje jakąś niespodziankę, która przerodzi się w diament, zdobiący początek jego kampanii wyborczej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/407960-co-sie-kryje-za-naglym-pojednaniem-adamowicza