Przez wiele lat można było usłyszeć na prawicy narzekania na brak filmu o bohaterstwie Polaków w czasie II wojny światowej. Gdzie film o Monte Cassino i Dywizjonie 303? Dlaczego świat nie widzi naszego heroizmu? – pytano przez lata. Trudno się temu dziwić, skoro sam Winston Churchill mówił opolskich lotnikach: „Nigdy w historii ludzkich konfliktów tak wielu nie zawdzięczało tak dużo tak nielicznym”.
Od kilku lat kino coraz wyraźniej mówi o polskim heroizmie. Powstaje coraz więcej polskich filmów o tematyce historycznej. Zarówno zatopionych w uniwersalnym popkulturowym sosie („Miasto 44”), jak i hermetycznie polskich („Wołyń”). Również za granicami kraju nasza historyczna narracja próbuje się przebić w kinie (brytyjsko-polski „Katyń. Ostatni świadek”).
Historia Kopciuszka
Przez lata próbowano nakręcić film o Dywizjonie 303, który został praktycznie pominięty w klasycznym obrazie „Bitwa o Anglię” Guya Hamiltona (1969). A przecież jest to perfekcyjny materiał na film! Poza historią rtm. Pileckiego nie mamy w najnowszej historii równie hollywoodzkiego tematu, gotowego z marszu do bycia zaadaptowanym przez nowoczesną popkulturę. Udział polskich pilotów w bitwie o Anglię to przecież historia Kopciuszka. Wyszydzanego i kopanego „loosera”, który niespodziewanie kładzie na łopatkach mocniejszego rywala. Całe sportowe kino, na czele z sagą o Rockym Balboa, jest zbudowane na tym schemacie. To gotowy szablon dla filmowców zapatrzonych w komercyjne hollywoodzkie kino.
Gdy zazdrosny o sukcesy polskich pilotów brytyjski oficer pułkownik Stanley Vincent poleciał osobiście sprawdzić, czy Polacy nie zmyślają swoich podniebnych sukcesów w walkach z Luftwaffe, stwierdził: „Oni naprawdę robią to, o czym mówią. Oni naprawdę ich koszą!”. W czasie bitwy o Wielką Brytanię w 1940 r. polskiemu dywizjonowi przypisywano 126 zestrzeleń niemieckich maszyn. Stawiało to nas na pierwszym miejscu wśród dywizjonów myśliwskich biorących udział wbitwie o Anglię. Można zrozumieć, dlaczego film o herosach nie powstał w PRL, ale również w wolnej Polsce produkcja miała wyjątkowego pecha. To już trudniej wybaczyć.
Od Pasikowskiego do Brytyjczyków
Najbliżej zrealizowania filmu było w 2008 r. Mistrz Jerzy Skolimowski napisał scenariusz, który miał zekranizować Władysław Pasikowski (ależ połączenie filmowe!). Nie dostał on jednak dofinansowania Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. „Mieliśmy największego obecnie producenta w tym kraju, który właśnie skończył »Miasto 44«, dość sprawnego reżysera po »Jacku Strongu«, czeskie studio od efektów, które wykonało »Red Tails« George’a Lucasa, zespół doskonałych młodych aktorów z Pawłowskim, Pławiakiem, Ziętkiem i Fabijańskim na czele i… PISF zdecydował, że ci, co zrobili »Tajemnice Westerplatte«, bardziej się nadają. Ale bądźmy dobrej myśli, bo czy Dywizjon 303 zasługuje tylko na jeden film? Kiedyś go nakręcimy jeszcze” – mówił na łamach „Polityki” Pasikowski. Zamiast „Kruchej chwały” mistrz polskiego kina sensacyjnego kręci obecnie film o Janie Nowaku-Jeziorańskim. „Dywizjon 303” zrealizował zaś producent Jacek Samojłowicz („Kac Wawa”, „Wojna polsko-ruska”, „Tajemnica Westerplatte”) z chorwackim reżyserem Denisem Deliciem, który zastąpił w trakcie produkcji Władysława Saniewskiego. Wcześniej krótko z projektem związany był Łukasz Palkowski („Bogowie”, „Najlepszy”). Inspirowany książką Arkadego Fiedlera film Delicia wejdzie na ekrany 31 sierpnia. Dwa tygodnie wcześniej zobaczymy brytyjsko-polską opowieść „303. Bitwa oAnglię” („The Hurricane”). Wyreżyserowany przez Brytyjczyka Davida Blaira (zdobywca BAFTY za serial BBC „Takin’ Over the Asylum”) film miał o wiele mniej burzliwą historię powstania. Czy to wpłynęło na efekt końcowy?
Nie widziałem polskiego filmu, więc nie będę go porównywał do obejrzanego „The Hurricane”. Brytyjska produkcja, która wejdzie na Wyspach do kin we wrześniu, nie jest na pewno filmem, o jakim Polacy marzą. Nie ma w niej rozmachu hollywoodzkiego kina wojennego. Nie ma wizjonerstwa Christophera Nolana z „Dunkierki”, który wzeszłym roku przemeblował kino wojenne jak Steven Spielberg „Szeregowcem Ryanem” 20 lat temu. Jeżeli ktoś się spodziewa, że w „303. Bitwa o Anglię” walki powietrzne są choćby zbliżone do perełki Nolana, ten się srogo zawiedzie. Nie ten budżet, nie te przygotowania inie ta postprodukcja. To zupełnie inna liga niż kino hollywoodzkie.
Nie walki powietrzne są jednak w filmie Blaira najważniejsze. Nie tylko też polski heroizm ma się wybijać w nim na pierwszy plan. Największym walorem „303. Bitwa o Anglię” jest pokazanie tragicznych losów Polski w czasie II wojny światowej i po niej przez pryzmat losów jednostek. Polska cierpiąca, Polska walcząca, Polska zdradzona – to wszystko widzimy oczami kilku pilotów, z których na pierwszy plan wybijają się Jan Zumbach (Iwan Rheon) i Witold Urbanowicz (Marcin Dorociński).
Polscy podniebni ułani
Dobrze się stało, że w głównej roli Jana Zumbacha obsadzono znanego z „Gry o tron” Iwana Rheona, który nauczył się nawet swoich kwestii w języku polskim! Rheon jest popularnym na Wyspach aktorem i z pewnością mocniej przyciągnie zachodniego widza niż najlepszy polski aktor grający tę samą rolę. To w jego losach odbija się cała polska dusza. Brawurowy pilotaż, ułańska fantazja, duma narodowa i w końcu zderzenie się z brutalną, polityczną rzeczywistością pojałtańską. Twórcom dobrze udaje się oddać rzeczywistość, z jaką musieli się zderzyć polscy piloci walczący w Wielkiej Brytanii. Bez kraju, z bliskimi pozostawionymi pod butem niemieckich sowieckich barbarzyńców musieli się odnaleźć w nie tak przyjaznych warunkach. Poniżani jako „Polaczki nieumiejące mówić po angielsku” przez zadufanych Brytyjczyków byli zmuszeni pracować o wiele ciężej, by wyryć sobie miejsca w sercach walczących z Hitlerem mieszkańców Anglii. W końcu byli masowo podziwiani przez tych samych żołnierzy, którzy patrzyli na nich z poczuciem wyższości. Oddaje to grana przez Mila Gibsona (syn Mela Gibsona) postać Johnny’ego Kenta. Kanadyjski pułkownik i pilot Królewskich Sił Powietrznych został ochrzczony przez Polaków Johnnym Kentowskim. „As myśliwski, który został Polakiem” mimo początkowych wątpliwości (nie chciał latać z polską „bandą”) ostatecznie uznał, że Dywizjon 303 był najlepszy w całej brytyjskiej flocie powietrznej. „Można powiedzieć, że Polacy przenieśli taktykę kawaleryjskich szarż, a już na pewno ich ducha, z ziemi w powietrze” – mówił. Podczas pozowania do portretów był jedynym spośród 64 oficerów, który nosił polską „gapę” (odznaka pilota w kształcie orła) nad odznaką pilota RAF.
Przed wyjazdem do nowej jednostki napisał: „Z prawdziwym żalem i smutkiem kończę mój związek z dywizjonem, najlepszym, jaki widział RAF. Czas spędzony z wami uważam za najbardziej imponujący i pouczający w moim życiu i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by rozwijać relacje między moimi rodakami a waszymi”. Jego córka opowiadała, że do końca życia nosił w klapie munduru czarno-niebieską wstążkę Krzyża Virtuti Militari. Skąd takie przywiązanie do polskości, która przed bitwą o Anglię niewiele mu mówiła? Dzięki nastawieniu Polaków, którzy walczyli o coś więcej niż wolność Brytyjczyków. Walczyli o wolność dla siebie i swojej ojczyzny.
By nie urazić Stalina
„My nie błagamy o wolność, my o nią walczymy” – mówił Witold Urbanowicz, dowódca Dywizjonu 303. Wywalczyli sobie kawałek wolności, strącając kolejne niemieckie maszyny nad angielskim niebem. O ile polski ułan pędzący na czołg z szabelką jest mitem, o tyle oni naprawdę walczyli do samego końca. Gdy brakowało im amunicji, taranowali Niemców w powietrzu. Naprawdę stanowili na niebie własne prawo, wymykając się wszelkim schematom walki.
Operator Piotr Śliskowski robi wszystko, by te zdarzenia oddać z precyzją. Z większym budżetem twórcy mogliby zrezygnować z rażącego sztucznością komputera na rzecz większej liczby ujęć w powietrzu, ale ułańska fantazja i zdumiewająca Brytyjczyków podlana bezczelnością odwaga wybrzmiewa na ekranie. Bardzo ciekawie zarysowano też fikcyjną postać pilota Gabriela Horodyszcza (Adrian Zaremba). Młody i pamiętany z „Wołynia” Wojtka Smarzowskiego oraz „Powidoków” Andrzeja Wajdy aktor wciela się w głęboko wierzącego pilota, który nie jest wstanie zabijać w powietrzu Niemców. Kiedy zobaczył trupy zestrzelonych pilotów leżących na ziemi, we wrogu ujrzał człowieka. Zapominamy często o tym aspekcie wojny. Czy każdy żołnierz jest w stanie zabić wroga? A co z przykazaniem „Nie zabijaj”? Co z elementarnym poczuciem humanizmu?
„303. Bitwa o Anglię” nie jest filmem cukierkowym. Nie jest to lukrowana historia bezgrzesznych lotników. Widzimy żołnierzy pijących wódkę, podrywających wyjątkowo chętne i zapatrzone w polski mundur Brytyjki. To ludzie z krwi i kości. Nie pomnikowi, którzy deklamowaliby wyłącznie górnolotne hasła, ale zawsze gotowi, by walczyć za wolność i ojczyznę.
Najmocniejszy i jednocześnie najsmutniejszy jest finał tej gorzkiej opowieści. Jan Zumbach stoi przed oknem, obserwując 8 czerwca 1946 r. defiladę zwycięzców maszerujących ulicami Londynu. Wśród wojsk alianckich byli nawet Irańczycy i Meksykanie. Zabrakło Polaków, których wykluczono z udziału w paradzie żołnierzy. Zaproszenie zostało wystosowane tylko do pilotów Dywizjonu 303 im. Tadeusza Kościuszki. Ci jednak odmówili w proteście przeciwko pominięciu Polski. „Wszystko, by nie drażnić Stalina” – mówi ze złością Zumbach. Oto kwintesencja polskiego losu po II wojnie światowej. Oby jak najwięcej zagranicznych widzów te słowa usłyszało.
Tekst ukazał się w najnowszym numerze tygodnika „Sieci”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/407815-recenzja-polski-heroizm-na-brytyjskich-ekranach