Ewidentnie mający z sobą kłopoty młody człowiek, który kilkanaście dni temu w czasie antyrządowych demonstracji zachowywał się wobec policjantów prowokacyjnie i agresywnie, a przy tym – w sposób tak dziwaczny, że uzasadniający myśl iż ma poważne problemy natury bynajmniej nie fizycznej, został zidentyfikowany jako Michał M. 28-letni wnuk przedwojennego komunisty, prawnika, który po wojnie został stalinowskim prokuratorem. Z tej racji po naszej stronie internetu zaroiło się od publikacji, nazywających Michała M. „resortowym dzieckiem”.
Otóż, choć moje poglądy sytuują się po stronie obecnego rządu, a nie opozycji, a postępowanie Michała M. wzbudza mój sprzeciw, a nawet coś na kształt obrzydzenia, to użycie w tym – i podobnych – przypadkach tego pojęcia mocno mnie, przyznam, uwiera.
Uwiera dlatego, że – abstrahując już od wszelkich innych, związanych z tym pojęciem dyskusji – jego zastosowanie jest tu, po prostu, niesprawiedliwe. A to dlatego, że Michał M. miał nie tylko dziadka, ale i ojca. A ten, Jerzy Bernard Modlinger, syn Jerzego Maurycego Modlingera, postawił się w kontrze do pozycji, zajętej w latach 40 i 50 przez swojego ojca. Sporo przed Sierpniem ‘80 związał się z demokratyczną opozycją. Pracował w podziemnej drukarni. Potem działał w „Solidarności”. W stanie wojennym ukrywał się, znowu drukował, potem przez całe lata 80 współredagował podziemne pismo.
Potem związał się z „Gazetą Wyborczą” i, mówiąc najogólniej, był i chyba pozostaje mentalnie człowiekiem jej świata. Ani mi on brat, ani swat; zapewne zajmuje obecnie polityczne stanowisko diametralnie różne od mojego. Wydaje mi się jednak, że ten życiorys coś znaczy. Że zakłóca przyjemną wizję „resortowego dziecka”. I że określanie jego syna tym mianem jest nie tylko, jak napisałem wyżej, niesprawiedliwe, ale też jest dość groźnym uproszczeniem.
Czym innym jest bowiem studiowanie i poznawanie pochodzenia elit społecznych, w tym elit IIIRP. To ułatwia zrozumienie rzeczywistości. Czymś innym jest natomiast pełne emocji wrzucanie ludzi, którzy mają w swoim życiu piękne karty walki o wolność w czasach, gdy nie było to bezpieczne ani łatwe, do jednego worka z ludźmi, takiej karty nie mającymi, i jeszcze dodawanie do tej mieszanki ich dzieci, czyli już nie synów, tylko wnuków owych komunistów z lat 50. Wtedy to pojęcie zatraca precyzję. A kiedy jakieś pojęcie zatraca precyzję, zagraża mu iż w końcu przestanie znaczyć cokolwiek. Stanie się po prostu epitetem. Tak jak używane przez drugą stronę jako obelga pojęcie „faszystów”.
Ta praktyka jest praktyką stygmatyzacyjną. W jakiejś mierze zapewne skuteczną w dziele mobilizowania tych, którzy albo mają poglądy radykalnie antykomunistyczne, albo radykalnie antyelitarne. Natomiast nie ułatwiającą zrozumienia rzeczywistości. Raczej przeciwnie – utrudniających ją. Bo ona jest skomplikowana, zaś klisza „resortowych dzieci” sprowadza ją do mianownika nie tyle nawet prostego, ile prostackiego. A nadużywana, owa formuła nie pozwala ulegającym jej dostrzec, że choć ze wszystkich możliwych względów posiadanie przodków, zaangażowanych w PRL sprzyja zajmowaniu obecnie postawy antypisowskiej, to zarazem można też taką postawę zajmować, takich przodków nie posiadając zupełnie.
Razi mnie to po prostu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/407237-nie-naduzywajmy-pojecia-resortowego-dziecka