Po kilku tygodniach od awantury pod Pałacem Prezydenckim udało się wreszcie namierzyć prowokatora, który wyjątkowo agresywnie atakował policjantów, popychając ich i wyzywając ich od zomowców.
Pamiętam, że ogladając film, na którym prowokator ubliża policji, byłem wstrząśnięty niebywałą skalą agresji tego człowieka. Wrzeszcząc do policjantów: zomowcy, wydawał się naćpany, w jakimś obłakanym transie, wręcz niebezpieczny dla otoczenia. A przy tym wszystkim głupi. Obejrzawszy materiał z jego „występem” napisałem na Twitterze, że gdyby natrafił na prawdziwych zomowców, to prawdopodobnie leżałby „z rozbitym łbem na komisariacie.” Wyraziłem się mocno, ale nie byłem w stanie inaczej ocenić porażającej wręcz niewiedzy (albo może tupetu) tego człowieka. Jego wrzaski były pluciem w twarz prawdziwym ofiarom przemocy z czasów PRL.
Teraz okazuje się, że ów szaleniec to Michał M. – całkiem niewinnie wyglądający metroseksualny młodzian, jakich wielu można spotkać w hipsterskich knajpach. W okularkach, rurkowatych spodniach i przy wegańskiej sałatce, spiskujący przeciw klerykalnemu reżimowi. Narzekający na prymitywną tłuszczę, która uzurpuje sobie władzę nad takimi jak on i próbuje narzucać im własny prostacki styl życia. Rosnąca pogarda dla otoczenia doprowadziła go w końcu do transu, który mogliśmy sobie obejrzeć podczas awantury pod Pałacem Prezydenckim.
Młodzian pochodzi z całkiem dobrze prosperującej rodziny, jego ojciec od wielu lat pracuje w TVP, a dziadek zdobywał szlify jako stalinowski prokurator. Nie chcę iść tu na łatwiznę i stosować żadnej odpowiedzialności rodzinnej, zwłaszcza że Michał M. jest, przynajmniej metrykalnie, dorosły, a jego ojciec – wieloletni szef „Teleexpressu” Jerzy Modlinger – ma na swoim koncie również działalność w solidarnościowym podziemiu (takich przypadków w komunistycznych rodzinach było całkiem sporo). Jednak atmosfera panująca w domu rodzinnym zwykle, choć nie zawsze, ma duży wpływ na wybory życiowe ludzi. I wygląda na to, że w tym przypadku Michał M. nie wyniósł ze swojego domu ani kultury ani zbyt obszernej wiedzy o naszej niedawnej przeszłości. Pytanie tylko czy za te luki, które uniemożliwiają mu dziś zrozumienie świata, odpowiada on sam, czy jego rodzina?
Najwyraźniej nie wyniósł także z domu rodzinnego godności i odwagi cywilnej. Bardzo słusznie zauważyła na Twitterze wicenaczelna „DGP” Barbara Kasprzycka, że w czasie, gdy pół internetu szarpało Bogu ducha winnego Ukraińca (podejrzewanego, że to on był prowokatorem) Michał M. nie zgłosił się na policję i nie powiedział: „odczepcie się od tamtego człowieka, to ja krzyczałem”. No właśnie, odważny był tylko podczas rozróby, potem – gdy wybuchła afera – schował się jak mysz pod miotłą. Żenujące.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/407035-bunt-hipstera-czyli-piec-minut-odwagi-michala-m