Decyzja o rozwiązaniu Marszu Powstania Warszawskiego jest paranoiczna. Nie rozumiem dlaczego doszło do rozwiązania manifestacji
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Dariusz Loranty, były policjant, ekspert ds. bezpieczeństwa Świętokrzyskiego Forum Samorządowego.
wPolityce.pl: Co sądzisz o decyzji miasta stołecznego rozwiązującej Marsz Powstania Warszawskiego?
Dariusz Loranty: Decyzja o rozwiązaniu Marszu Powstania Warszawskiego jest paranoiczna. Nie rozumiem dlaczego doszło do rozwiązania manifestacji.
Politycy, w tym byli prezydenci, Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski, Bronisław Komorowski wystosowali kuriozalny apel do policjantów - padły nawiązania do MO i ZOMO. Jak skomentujesz te słowa?
Milicja Obywatelska wbrew pozorom nie była taką złą formacją. Część osób szła do MO, bo nie miała możliwości lepszej pracy. Przyszedłem do pracy w policji dwa lata po likwidacji MO. Spotkałem wielu inżynierów, którzy musieli iść do milicji, bo nie mieli perspektyw w swoim zawodzie. To jest jedna prawda.
A druga prawda?
Druga połowa ludzi, która szła do MO to najtępsze organy wywodzące się z ZOMO. Ludzie dla których praca z pałką szturmową kształtowała osobowość. Wszystko to zostało ze sobą splątane w 1990 i 1991 r. kiedy do pracy w policji włączono pozytywnie zweryfikowanych UB-eków. Dało to polskiej policji trochę niebezpieczną mieszankę. Milicja a policja to dwie różne rzeczy.
Obserwowałeś zmiany w policji obserwując to w roli świadka. Jak to wyglądało?
Do milicji szli ludzie, którzy nie spełniali się nigdzie. Szli ludzie, którzy mieli zawodowe wykształcenie i deklarowali w przyjęciu, że skończą szkołę średnią. Były dla nich specjalne szkoły, były uniwersytety marksistowskie. Na początku lat 90., kiedy zmieniła się sytuacja społeczna gwałtownie zmienił się stosunek ludzi do policji i ocena policji. Do policji przychodzą ludzie zdecydowanie o innych horyzontach myślowych. Obecni policjanci wykonując swoją pracę na służbie dowiadują się, że porównuje się ich do milicji.
Do służby trafiło całkiem inne pokolenie, często również ludzie urodzeni i wychowani po 1990 r.
Oczywiście. Kiedyś do milicji szedł słabszy asortyment. W połowie lat 90. szli ludzie, którzy nie mieli perspektyw na dobrą pracę w swoim miejscu zamieszkania. Należy również pamiętać, że kierownictwo polityczne naszego kraju przez wiele lat preferowało w policji czapę mającą tradycję i kulturę wywodzącą się z SB. Najlepszym przykładem tego jest były wieloletni kadrowiec policji Roman Kurnik. Czapa polityczna miała te korzenie, natomiast personel nie, także porównanie jest nieadekwatne.
„Broniąc państwa prawa i demokracji w Polsce, zwracamy się do policjantów, a zwłaszcza ich dowódców, aby pamiętali, że policja nie jest własnością jednej partii” - piszą sygnatariusze listu. Czynnik polityczny odgrywa dużą rolę w policji?
W MO w każdym wydziale opiniował i współdecydował I sekretarz partii. Nie spotkałem w swoich latach pracy choćby jednego przypadku decydowania ze strony jakiegokolwiek czynnika politycznego. Oczywiście ten czynnik polityczny istnieje za SLD, za PO i za PiS. Ale on jest nikły i oddziałuje tylko na samą wierchuszkę. Nie wpływa na dolny personel.
W MO policjant miał obowiązek do rozeznania sytuacji w miejscu zamieszkania. Stąd wzięło się słynne powiedzenie – „z k…y nie będzie żony, z milicjanta kolegi”. W latach 90. to się diametralnie zmieniło. W MO była specjalna jednostka, odpowiednik inspektoratu, który zajmował się czy milicjanci chrzczą dzieci. Dziś tego nie ma. Policjant może nosić kolczyk na służbie, może mieć długie, kolorowe włosy. Były komendant ze Szczytna gra w zespole punk-rockowym.
Not. TP
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Szokujące tłumaczenia ratusza ws. decyzji o rozwiązaniu marszu narodowców: Nawiązywał do pochodów faszystów i nazistów
Polecamy również materiały telewizji wPolsce.pl:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/406358-loranty-polska-policja-nie-ma-nic-wspolnego-z-mo-i-zomo