Daleki jestem od redukowania każdej krytyki, nawet najostrzejszej, wobec obozu Jarosława Kaczyńskiego do rosyjskiej agentury. Ale to, co dzieje się w ostatnich dniach, zaczyna coraz bardziej przypominać rosyjskie operacje dezinformacyjne z 2014 i 2015 roku, kiedy to masowo karmiono rosyjskojęzyczną i internetową opinię publiczną historiami o „masowych ucieczkach do Rosji Ukraińców zagrożonych przez faszystów, którzy przejęli władzę w Kijowie”. Ilustracją - dowodem miały być retuszowane zdjęcia z zatłoczonych polsko-ukraińskich przejść granicznych.
Dziś w Polsce podobne opowieści produkuje się masowo w kontekście protestów pod Sejmem. Tam, gdzie rozgrzane politycznie bojówki próbują, po raz kolejny w ciągu dwóch lat, przemocą zablokować demokratyczny proces legislacyjny, serwuje się opinii publicznej opowieść o „pisowskim zamachu na demokrację”. Kiedy agresywni bojówkarze rzucają się na policjantów ochraniających parlament, krzyczy się o krzywdzie i pobiciach. To kłamstwo jest tak bezwstydne, tak oparte na medialnej przemocy, że właściwie nie wiadomo jak na nie zareagować. Wolne media i społeczeństwo są wobec tak skumulowanej agresji bezradne. Nie ma chyba innego sposobu niż uparte opowiadanie prawdy, nie ma też innej metody na walkę z natrętnym udawaniem ofiar i symulowaniem cierpienia.
Bardzo mnie w tym kontekście zasmuciły, choć mniej zdziwiły, słowa redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” Bogusława Chraboty, który tak to wszystko widzi:
Kordony policji przed Sejmem, barierki broniące dostępu, a naprzeciw protesty, megafony i transparenty. Groteskowe wwożenie obywateli na teren parlamentu w bagażniku samochodowym, sankcje wobec posłów i brutalna agresja służb porządkowych. (…)
A w ostatnich dniach stało się to, co prędzej czy później stać się musiało. W tumulcie doszło do przepychanek, polała się krew, zostali poszkodowani ludzie. (…) Estetyka, którą nas karmią rządzący, to obrazy rodem ze stanu wojennego, pełne konfrontacji, brutalnej siły i przemocy.
W tej opowieści to rządzący „karmią nas estetyką ze stanu wojennego”, a „kordony policji przed Sejmem” są wielkim oskarżeniem władzy. Ale już wspomniane „groteskowe wwożenie obywateli na teren parlamentu w bagażniku samochodowym” nie ma autora. Podobnie jak nie wiadomo, po co rządzący te barierki stawiają. Dla przyjemności? Z pasji znęcania się nad obywatelami? Gdzie agresor? Zgubił się. Czy była też krew policjantów? Nie dowiemy się. Jak można w takim rozważaniu pominąć tych, którzy w kilkudziesięcioosobowych grupkach wołają, że „sejm jest nasz”. Ich? A jakim prawem? Na jakiej podstawie?
Cóż, zostawmy to.
Zastanawiam się, czego właściwie autorzy tych wszystkich komentarzy chcą od obozu rządowego, co mu doradzają? Otwarcie bram dla zrewoltowanych bojówek? Zaproszenie Mateusza Kijowskiego (twórca KOD), aresztowanego handlarza kobiet - lidera kapeli KOD czy Pawła Kasprzaka (Obywatele RP) do stołu negocjacyjnego? Czy też chodzi o wymuszenie przemocą anulowania wyniku wyborów z roku 2015?
Tak - to jest niezmiennie celem tej operacji. Skoro prawdziwe pucze, puczyki i majdany się nie udały, postanowiono coś takiego wyreżyserować. Medialna przewaga na taką próbę pozwala: wystarczy kilkadziesiąt zdeterminowanych, wściekłych osób i da się zrobić „społeczne oburzenie”.
To działanie obliczone na rozhuśtanie emocji, doprowadzenie do przelewu krwi i wymuszenie jakiejś radykalnej zmiany nastrojów społecznych. Niestety, w sprzyjających okolicznościach może się udać. Ale to gra straszliwie ryzykowna, przede wszystkim dla kraju, ale też i dla jej autorów. Równie dobrze może przynieść opozycji i jej mediom całkowitą kompromitację, której skutki zabetonują obecną przewagę obozu Jarosława Kaczyńskiego na kolejne lata. Tak przecież stało się po grudniu 2016 roku.
Na razie wszystko zmierza do powtórki. Bo tłumów w tym jeszcze mniej, powagi również, tylko wariatów i radykałów więcej. Gorzki dla pomysłodawców medialnego majdanu finał można przewidzieć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/405061-prawdziwy-pucz-sie-nie-udal-robia-wiec-medialny