Frekwencyjna klapa protestu Obywateli RP i bezradność „sierot po Nowoczesnej” pchnęła ich do kroku tyleż desperackiego, co kabaretowego. Oto posłanka Joanna Schmidt, z pomocą powiedzmy sobie partyjnego kolegi, Ryszarda Petru i koleżanki Joanny Scheuring-Wielgus, wwiozła na teren parlamentu w bagażniku swego samochodu dwóch protestowiczów.
Natychmiast były oficer CBS Jacek Wrona złożył wniosek do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa przez posłankę Joannę Schmidt i bardzo się publicznie dziwił, że nie zrobił tego żaden tzw. czynnik, czyli strona zainteresowana. Na co odezwał się szef Centrum Informacyjnego Sejmu Andrzej Grzegrzółka, stwierdził, że „kilkoro posłów naruszyło zasady porządkowe Sejmu”, a że „służby są właśnie po to, by chronić zdrowie, życie i bezpieczeństwo posłów, podjął decyzję, że do końca bieżącego posiedzenia owe osoby nie będą mogły wjeżdżać samochodami na teren parlamentu”. A Straż Marszałkowska wprowadziła jeszcze dodatkowe środki bezpieczeństwa: wprowadziła kontrolę wjeżdżających samochodów i zawiesiła wydawanie jednorazowych wejściówek na teren parlamentu, oczywiście prócz dziennikarskich. Nareszcie zaczyna pełnić swoje obowiązki, czyli egzekwować porządek w obiekcie. I to jest dobry znak, bo kiedy już mamy jakie takie pojęcie, jak budować demokrację, jeszcze nie bardzo wiemy, jak jej bronić.
Wielu komentatorów wciąż prześladuje pytanie – jaki był cel tej żywej kontrabandy? Na dobrą sprawę, nie wie nikt. Jedni twierdzą, że chodziło o udział w konferencji prasowej, czyli zadymę, którą mainstreamowi media roztrąbiłyby na cały świat. Inni, że był to rodzaj happeningu politycznego, a jeszcze inni, że Petru, Schmidt i Scheuring-Wielgus z desperacji odbiło, a że wiedza o formach protestu dozwolonego prawem i obyczajem, zerowa, protest przybrał tak niespodzianą i groteskową formę. Być może, tym niebezpiecznym wyskokiem posłów – amatorów zajmie się prokuratura. Dlaczego nie? Uchylić immunitet, postawić przed sądem, zakończyć karierę posła, przynajmniej do czasu aż ochłonie. Przecież immunitet nie powinien bronić parlamentarzysty przed zarzutami porządkowymi czy karnymi. Istnieje po to, aby poseł opozycji nie mógł być nękany przez partię rządzącą – ale jeśli złamie przepisy porządkowe, zasady bezpieczeństwa czy jakikolwiek paragraf kodeksu karnego, koniec z immunitetem. Nikt nie powinien stać ponad prawem, szanować je muszą wszyscy, sędzia nie sędzia, poseł nie poseł. Zwłaszcza dziś, gdy minęły stare, dobre bezpieczne czasy, trwa wojna z terroryzmem, Rosja prowadzi na świecie wojnę hybrydową – ingerencja w proces wyborczy w Ameryce, próby otrucia Siergieja Skribala i jego córki Julii, a potem dwojga obywateli Wielkiej Brytanii, Ukraina wschodnia, etc. A tu jakieś świrusy uprawiają kontrabandę ludźmi na zamknięty teren polskiego parlamentu! Co będą szmuglować następnym razem – terrorystę z kałasznikowem, bombę zapalającą? Zważywszy na stan psychiczny tej indolentnej, lecz zdeterminowanej i wciąż przesuwającej granice zachowań agresywnych opozycji, wszystko jest możliwe. I dlaczego Straż Marszałkowska nie jest uzbrojona? W razie czego będzie telefonować na 997?
Rozejrzyjmy się po świecie, jak chronione jest bezpieczeństwo parlamentów i parlamentarzystów? W Palace of Westminster, brytyjskim parlamencie, gdzie pracuje ok. 5 tys. ludzi, wszystkie osiem wejść jest chronionych przez grupy uzbrojonych i nieuzbrojonych ludzi. Wejściówkami, różnego stopnia dostępu do wnętrz budynku, dysponują posłowie, lordowie, pracujący tam urzędnicy oraz dziennikarze. W każdym z ośmiu wejść są ustrojstwa, podobne do tych na lotniskach, i wszyscy – także turyści, którzy mogą oglądać budynek w soboty i podczas przerw w obradach – poddawani są, oni i ich rzeczy, screeningowi i, jeśli trzeba, searchingowi. Sporo jest blokad, podobnych do tych w ambasadach, i barierek. Nie kontroluje się samochodów posłów, lordów, ani stałych pracowników ze specjalnymi przepustkami. A inni nie mają prawa parkować wewnątrz dziedzińca. Za bezpieczeństwo odpowiada Policja Metropolitalna, specjalna jednostka ds. porządku i bezpieczeństwa w Pałacu Westminsterskim, ale także, pośrednio, marszałkowie Izby Gmin oraz Izby Lordów.
Jeszcze do niedawna cały ten system działał sprawnie i jedyne, czego Scotland Yard i parlamentarzyści mogli się spodziewać, były wybryki organizacji pozarządowych. Np. w 2004 roku oficerowie ds. bezpieczeństwa aresztowali protestantów Greenpeace’u, którzy wdrapali się na Elizabeth Tower. W następnym roku – aktywista z Father 4 Justice zawędrował aż na dach Westminster Hall i tam zawiesił banner. W 2009 roku 30 działaczy Greenpeace’u okupowało z bannerami dach parlamentu, aż po wielu godzinach zdecydowali się zejść i zostali aresztowani za zakłócanie porządku i spowodowanie sytuacji potencjalnie niebezpiecznej. Aż nadszedł marzec 2016 roku i islamski terrorysta Khalid Masood zaatakował, a potem zadźgał policjanta Keitha Palmera, strzegącego Carriage Gates, które znajdują się całkiem niedaleko hallu Izby Gmin, do którego podczas liczenia głosów wychodzą posłowie. Bo w izbie niższej nie ma elektroniki, głosujący wychodzą dwiema parami drzwi, są liczeni, przechodzą do hallu, a potem wracają do Izby Gmin. Po ataku terrorysty Policja Metropolitalna oraz komórka parlamentu ds. bezpieczeństwa wysmażyły raporty, zwróciły uwagę na to, że policjanci, strzegący ich nie są uzbrojeni, i naprawiono ten błąd. W każdym razie wdzieranie się do czy na gmach parlamentu, to zabawa dla organizacji pozarządowych, lecz z pewnością nie dla deputowanych, którzy mają stanowić prawo, a nie je łamać.
O ile w Wielkiej Brytanii i innych państw zachodnich największym wrogiem bezpieczeństwa parlamentów jest polityczna poprawność – Labour Party, po zamachu terrorystycznym wciąż apelowała, aby „nie zakłócać równowagi między bezpieczeństwem a wolnością jednostki”, i że „jest przeciwko militaryzacji Pałacu Westminsterskiego” – nasze kłopoty są innej natury. Rozchwianie wartości moralnych oraz zagubienie tego, co nazywało się kiedyś cnotami obywatelskimi, pro-państwowość, legalizm. Najpierw zabory, potem komunizm i post-komunizm skutecznie nas tego oduczyły. Stąd także i ta, pożal się Boże, opozycja i jej wyczyny. Zero wiedzy o tym, czym jest, co jej wolno, a co nie, bo szkodzi państwu, stąd ponura agresja, prostactwo, bezczelność i hucpa. Lewicowa opozycja w całej swej historii nigdy nie stawiała na dialog, negocjacje, kompromis, zawsze na rewolucję. I ta post-komunistyczna opozycja też tak ma.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/404712-szmugiel-do-sejmu-z-zywym-towarem