I mamy „konstytucję dla nauki”. Świadomie użyłem cudzysłowu, bo taka pisownia, jaka konstytucja. No cóż, chciał się Gowin ustawić w jednym szeregu z Kudrycką i Kolarską-Bobińską, to stoi. Jego wybór i nasza strata. Partyjność wygrała z rozsądkiem. A wicepremier przypomina mi jednego z sąsiadów z dzieciństwa, który mawiał do rodziny: „Powiedziałem, że tak będzie, to tak będzie!”.
Tymczasem nowe prawo zdaje się zupełnie nie załatwiać kilku najważniejszych spraw i tylko wywraca całość do góry nogami. A że Senat ustaw(k)ę przyklepie, nie mam wątpliwości. Nadzieja w prezydencie, ale i on, zdaje się, da sobie spokój z wetem, bo ma na głowie referendum i sądy. Jedną z takich niezałatwianych ustawowo kwestii jest sprawa stopni uzyskiwanych przez Polaków za granicą. I nie idzie tu o stopnie naukowe przywiezione ze stypendiów i staży w USA, Niemczech czy Skandynawii, ale o te bardziej swojskie, w dziwaczny sposób pozyskane na Ukrainie, Słowacji, a podobno teraz jest już nowy kierunek – Bułgaria. Całość polega na tym, że wszelkiej maści i wielu dyscyplin naukowych nieudacznicy, których tu nikt jako uczonych poważnie nie traktuje, czasami zwykli lenie, a pospołu rozmaici cwaniacy i oszuści przystępują do uzyskania (w zasadzie to kupienia!) stopni naukowych u sąsiadów z dawnych demoludów, a nasze prawodawstwo niemal automatycznie, na podstawie umów międzynarodowych, uznaje im tak zdobyte stopnie i tytuły. Nie muszę dodawać, że habilitacja (tzw. docentura) na Słowacji to w porównaniu z naszymi wymaganiami bułka z masłem, która udaje tylko wytworny obiad w dobrej knajpie. Jeśli ktoś pragnie mocnych wrażeń á la kryminał, horror czy thriller, to niechaj sięgnie po najnowszą książkę wybitnego badacza społecznego, humanisty i pedagoga prof. Bogusława Śliwerskiego. Tenże autor książką „Turystyka habilitacyjna Polaków na Słowację w latach 2005–2016” (Łódź, 2018) dostarczy najmocniejszych wrażeń, nastroju grozy przeplatanego z tragifarsą i wielu decydentom, piewcom nowej ustawy wciśnie rękę do nocnika.
Śliwerski, precyzyjnie przedstawiając wszelkie możliwe dane liczbowe, reprodukcje dokumentów, statystyki, daty, nazwiska etc., ukazuje proceder zadziwiająco podobny do działań mafijnych. Jak pokazuje i udowadnia autor, „ścieżka słowacka” to wynalazek poczyniony „na szybko” dla byłych prominentów partyjnych, oficerów służb specjalnych i zuchów z dawnego LWP. System się sypał, no to Kwaśniewski podpisał z ościennymi państwami stosowne umowy o automatycznej uznawalności (bez nostryfikacji) wszelkich dyplomów. I tak pułkownicy oraz wielu, wielu towarzyszy stało się w krótkim czasie doktorami, doktorami habilitowanymi, a nawet profesorami. Niekiedy, a wcale nierzadko, w zakresie nieistniejących w polskim prawodawstwie dziedzin. Zaroiły się nimi prywatne uczelnie (które teraz dostaną z mocy ustawy kolejne wsparcie prawne) i inne instytucje naukowe. Najbardziej renomowane uniwersytety nie zatrudniają takich dziwadeł. Ale i tak mają one na swoje „tytuły” spory rynek zbytu, a co gorsza – kształcą stadami młodzież.
Z niezwykłej i odważnej książki Bogusława Śliwerskiego, dotyczącej kuriozum i dobrze trzymającego się postkomunizmu naukowego, można wysupłać „megakurioza”. Takie jak przypadek jednego księdza, który przy pomocy słowackich „rad naukowych” z uniwersytetu w Rużomberku zrobił najpierw doktorat, a po dwóch miesiącach habilitację. W kwietniu wyjechał z Polski jako magister, a w czerwcu wrócił jako doktor habilitowany i otrzymał stanowisko profesora (nie mylić z tytułem profesorskim). Inny zuch z kolei po nieudanych w Polsce próbach otwarcia przewodu doktorskiego pojechał na Słowację i po roku wrócił, a jakże!, z habilitacją. Ale by było ciekawiej, magisterka, doktorat i habilitacja to były prace pod identycznym tytułem. Oczywiście został rektorem w prywatnej uczelni stołecznej i pozuje do zdjęć w sobolach oraz z rektorskim berłem. Myli się ten, kto myśli, że ten „naukowy” i oszukańczy proceder dotyczy tylko pedagogów. Nic z tego. W ten bowiem sposób przybyło nam teologów, znawców nauk o zdrowiu (nie mylić z naukami medycznymi!), pracy socjalnej, socjologów, nauk o poznaniu i komunikacji społecznej (?!), nauk o kulturze fizycznej, o zarządzaniu, ekonomii, inżynierii materiałowej, o bezpieczeństwie, inżynierii produkcji, matematyki, językoznawstwa, fizyki, biologii czy religioznawstwa. Pedagogika nie jest wcale reprezentowana w przewadze.
Jest jeszcze coś. To magiczny tunel na trasie Słowacja–Polska. Wystarczy przezeń przejechać i następuje przemiana. Oto lekarka, która zrobiła habilitację z pracy socjalnej, po powrocie do Polski już przedstawiała się jako „prof. nadzw. nauk medycznych”. Cudowna przemiana? Ale to tylko jeden przykład, bo wierszówka mi się bezlitośnie kończy. Przeczytajcie więc tę książkę! Omawianego wątku ustawa 2.0 specjalnie nie załatwia. Idzie więc nowe, ale stare chyba trzyma się mocno.
Felieton opublikowany w tygodniku „Sieci” nr 28/2018
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/403926-przeczytajcie-sliwerskiego