José Ortega y Gasset dawno zdefiniował chorobę, której objawy zauważa teraz więcej obserwatorów. Rzecz ma się jak z masową zarazą – kiedy mówią o niej prorocy, zwykle uchodzą za głupców, kiedy zauważają ją już zwykli ludzie… jest za późno.
W „Buncie mas” Gasset przewiduje, jakie będą efekty duchowej stagnacji Europy, rozumianej jako przestrzeń cywilizacyjna. Lenistwo duchowe przyniesie rządy motłochu, najbardziej zwyrodniałych odpadów wcześniejszej cywilizacji. Mówiąc dziś o takich diagnozach, można się spotkać ze wzruszeniem ramion u większości słuchaczy, wszak to dzisiaj oczywistość. Europę coraz tłumniej zaludniają zombie – pół ludzie, pół trupy. Osoba martwa duchowo jest półtrupem, gdyż nie dochodzi w niej do wrażliwości na podstawowe tchnienia metafizyki, które nadają ludzkiemu życiu ten dyskretny, ale opisywany w literaturze, obrót.
Gasset okazał się prorokiem i przewidział nową formację społeczną. Nie dociągnął jednak swojej myśli do jej najbardziej – dziś – zajmującej esencji. Otóż nie da się rządzić przy pomocy samego jedynie motłochu. Nawet motłoch musi do władzy delegować swoich reprezentantów. Oni z czasem tworzą swoistą elitę: elitę motłochu. Właśnie żyjemy w epoce, gdy motłochy różnych europejskich nacji zjednoczyły się i przejęły kierownicę kontynentu. Cechą specyficzną elity motłochu jest powtarzanie zdań, które motłochowi podobają się najbardziej. Drugą cechą, która specyficznie różni „elitę motłochu” od elity po prostu, jest programowe dążenie do urządzenia się na koszt publiczny. Jednym słowem – wszyscy muszą ponosić koszt funkcjonowania przedstawiciela motłochu.
Elita motłochu szczególnie wyraźnie wykształciła się w państwach „postkolonialnych”. Tam wpływy metropolii gwarantowane są przez kooptowaną „elitę”, czyli kompradorów gotowych do spółkowania z każdym, kto jest w stanie za to płacić. W tym odruchu elity postkolonialne nie tylko są elitami motłochu, lecz mają także specyficzne cechy charakteryzujące profesję kurtyzan. Trochę buntujemy się przeciwko stawianiu nas w jednym rzędzie z formującymi się państwami afrykańskimi, ale niestety są to emocje nieoddające stanu faktycznego. Przyglądając się sytuacji wokół prezes Sądu Najwyższego, dochodzę do wniosku, że właśnie mamy do czynienia z buntem elit motłochu. Nie przybiera on imponujących liczebnie obrazów, gdyż elita… to elita jednak. Mówiąc krótko – Gasset napisałby dziś: elity motłochu, które sprawują władzę w imieniu zwycięskiego motłochu, nie poddają się mechanizmom demokracji. Wydźwignięte na piedestał nie pogodzą się z tym, by zostały z niego usunięte.
Felieton opublikowany w tygodniku „Sieci” nr 28/2018
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/403924-elita-motlochu