Potrzebne jest wdrożenie systemu umów kontraktacyjnych, które pozwoliłyby planować produkcję rolną
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Mirosław Maliszewski, prezes Związku Sadowników RP i poseł PSL.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Współorganizator protestów rolniczych alarmuje! „Sytuacja jest tragiczna. Jest to celowa praca obcego kapitału”
wPolityce.pl: Związek Sadowników RP, którego jest pan prezesem domaga się podniesienia stawek skupu owoców. Ministerstwo wsparło skargę sadowników do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, żeby zbadał czy na rynku nie doszło do zmowy cenowej między skupującymi owoce. Co rząd może więcej zrobić w obecnej sytuacji?
Mirosław Maliszewski: Na razie Związek Sadowników RP dokonał diagnozy, która ma odpowiedzieć na pytanie, jakie są przyczyny niskich cen owoców.
Co wynika z analizy?
Zakłady przetwórcze, które należą do międzynarodowych koncernów dzięki silnej pozycji rynkowej narzucają niskie ceny. Ceny powinny być wyższe, co wynika z sytuacji międzynarodowej i podaży w Polsce. Podaż nie jest tak rekordowa jak się niektórym wydaje. Na razie nie przesądzamy czy doszło do zmowy cenowej. Mówimy jedynie, że niskie ceny mają charakter zmowy cenowej. Oczekujemy od rządu nacisku na zakłady przetwórcze, żeby podniosły ceny skupu owoców.
Kto może naciskać na przetwórców?
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Musi wkroczyć do zakładów i podjąć czynności sprawdzające. Gdyby był taki nacisk, mógłby spowodować, że zakłady wycofają się ze swojej polityki. Samo skierowanie pisma przez ministra przez UOKiK nas nie zadowala, ponieważ przynajmniej pięciu ministrów takie pisma kierowało i nic z tego nie wychodziło. Tym razem oczekujemy działań adekwatnych do sytuacji, bo i sytuacja jest znacznie gorsza niż kiedyś.
To działania, które można wprowadzić na szybko. Jakie należy wprowadzić działania w dłuższej perspektywie?
Potrzebne jest wdrożenie systemu umów kontraktacyjnych, które pozwoliłyby planować produkcję rolną.
Pół rok temu przyjęto ustawę o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom na rynku.
Ale jej przepisy są fikcją literacką. Rolnicy otrzymują umowę do podpisania na punkcie skupu. Podpisują dokument od razu, chociaż nie znają jego treści, bo inaczej nie sprzedadzą wiśni czy porzeczek. Nie ma to jednak znamion umowy kontraktacyjnej. To jedynie spełnienie formalności ustawowej. Rok temu sygnalizowaliśmy, że tak to będzie wyglądało w praktyce.
Jak kwestia umów kontraktacyjnych jest rozwiązana w prawie unijnym?
M.in. dzięki działaniom Związku Sadowników RP, Komisja Europejska słusznie doszła do wniosku, że podmioty kupując od rolników produkty wykorzystują swoją silniejszą pozycję rynkową. Uznano więc, że należy te kwestię uregulować umowami. Powstało więc rozporządzenie, które wręcz narzuca państwom członkowskim wdrożenie systemu umów kontraktacyjnych. U nas nie uznano, że jest potrzebny. Niby jest obowiązek podpisywania umów, ale tak naprawdę wystarczy podpisać umowę w dniu dostarczenia owoców na punkt skupu. Zakłady przetwórcze dzięki temu spełniają wymóg podpisu umów kontraktacyjnych.
Pojawiają się zarzuty, że niskie ceny są efektem tego, że sadownicy i rolnicy produkują zbyt dużo żywności. Zgodzi się pan z tym?
Mało nie produkujemy. Jednak gdyby rynek był regulowany przez umowy kontraktacyjne sytuacja byłaby inna. Zabiegaliśmy, żeby nowe sady mogli zakładać tylko ci, którzy mają umowy kontraktacyjne. Apelowaliśmy, żeby mogły się rozwijać zakłady, które podpisują umowy kontraktacyjne.
Co by to dało?
Rynek by się zbilansował. Na podstawie umów możliwości produkcyjne rolników zostałyby dopasowane do możliwości przetwórczych zakładów. Gdyby tak było, sadownicy, którzy posiadaliby umowy kontraktacyjne, sprzedawaliby owoce np. powyżej ceny minimalnej. A ci, którzy zdecydowaliby się takich umów nie zawierać i zakładać plantacje musieliby liczyć się z tym, że robią to na własne ryzyko i niezgodnie z regulacjami rynkowymi.
Nie zgadzam się z tym, że nasza produkcja jest zbyt wysoka i nie ma możliwości jej zagospodarowania. Nigdy owoce nie są niszczone przez rolników, bo zakłady nie chcą ich kupić. Przetwórnie kupują wszystko.
Jest pan szefem Związku Sadowników RP i jednocześnie posłem PSL. Pojawiają się zarzuty, że PSL nagle przypomniał sobie o polskich rolnikach. Co ludowcy zrobili dla polskich rolników, kiedy przez osiem lat współrządzili z PO?
Mogę powiedzieć co ja robiłem, bo za swoje działania biorę odpowiedzialność. Do czasu kiedy miałem na to wpływ, stawka godzinowa dla obywateli Ukrainy za prace gospodarcze nie przekraczała 7 zł za godzinę. Na podstawie zwykłego oświadczenia rejestrowanego w powiatowym urzędzie pracy mogliśmy zatrudnić praktycznie z dnia na dzień ogromną liczbę cudzoziemców po w miarę niskich stawkach na podstawie umowy o dzieło. Temu poświęciłem kilkanaście lat swojej działalności. Dzięki temu mieliśmy najniższe koszty pracy spośród naszych konkurentów. Mogliśmy nawet sprzedając jabłka po niskich cenach przetrwać. Obecnie stawki dla pracowników rolnych wzrosły o 50 proc., przychody spadły o 50-70 proc. To jest spowodowane tym, że od 1 stycznia 2018 r. weszły w życie rażąco złe przepisy dotyczące zatrudniania cudzoziemców, które ograniczają ich dostęp do polskiego rynku pracy. Przez to, że jest ich mniej, musimy im płacić więcej.
Po wprowadzeniu rosyjskiego embarga bardzo mocno zaangażowałem się w mechanizmy pomocowe dla rolników. Bywały lata, że mogliśmy wycofywać z rynku nawet 300 tysięcy ton jabłek. Szkoły, szpitale, domy dziecka otrzymywały owoce i warzywa za darmo. Rolnicy otrzymywali za to rekompensatę ze środków unijnych. Wielu sadowników mówi, że były to najlepsze dla nich lata. Obecnie już tego mechanizmu praktycznie już nie ma. Dzięki mojej działalności ze środków pomocy klęskowej setki albo nawet tysiące ciągników i maszyn trafiło do gospodarstw rolnych. Dzisiaj tego wszystkiego już nie ma.
Z zakładami przetwórczymi się jednak nie udało.
Z zakładami przetwórczymi PSL ani nikt inny po 1989 r. sobie nie poradził. Związek Sadowników RP też sobie nie poradził z ich monopolem. Ale tak źle jak jest w tym sezonie jeszcze nie było. Jabłka przemysłowe są skupowane zaledwie po 10 groszy za kilogram. To jest po prostu niepojęte.
Czy jest możliwe, żeby przy obecnych przepisach unijnych, państwo polskie zainwestowało w budowę polskiego przetwórstwa?
Nie jestem w tej sprawie optymistą. Ani w sprawie działań państwa, ani w to, że polskie przetwórstwo może zmienić rynek. W Polsce owoce kupują międzynarodowe korporacje. Trzeba byłoby wyłożyć kilka miliardów złotych na budowę i działalność polskich przetwórni. Nawet gdybyśmy wybudowali dwie czy trzy przetwórnie od podstaw, nie będziemy w stanie wygrać rywalizacji z podmiotami zewnętrznymi.
Dlaczego?
Handel międzynarodowy koncentratem jabłkowym odbywa się poprzez firmy, które go produkują w Polsce. Te podmioty nie zdecydują się na zakup koncentratu jabłkowego z polskich przetwórni. Nawet gdybyśmy wybudowali polskie zakłady przetwórcze, na początku skala ich udziału w rynku będzie niewielka. Obawiam się, że przegrałyby rywalizację z wielkimi koncernami międzynarodowymi, które już działają na naszym rynku. Sadownicy oczekiwaliby, żeby polskie zakłady płaciły więcej za owoce. A zakłady musiałyby wytworzony produkt drożej sprzedać niż konkurencja. Nie sądzę, żeby pojawili się nabywcy. Polskie przetwórnie nie byłyby więc konkurencyjne.
Pomysł budowy polskiego przetwórstwa należy porzucić?
Małymi krokami powinniśmy dążyć do jego stworzenia. Tego się jednak z dnia na dzień nie da zrobić. 2 tygodnie temu, trzy zakłady, które były własnością polskiego kapitału zostały sprzedane Chińczykom. Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa ich nie kupił. Skarb Państwa też nie był zainteresowany ich nabyciem. Chińczycy będą wykorzystywać te przetwórnie do transferowania przez Polskę swojego koncentratu jabłkowego. Ich koncentrat jest słodki i gorszy niż polski Będą więc go mieszać i wprowadzać na rynek ze swoim produktem. Nie widzę też woli tworzenia przez państwo przetwórstwa. Jest kilka podmiotów na rynku, które działają w oparciu o polski kapitał. Kupują owoce po takich samych cenach jak zagraniczne podmioty. Nie są w stanie z nimi wygrywać rywalizacji. Według mnie na obecną chwilę najlepszym rozwiązaniem jest większy nacisk na producentów, żeby więcej płacili producentom za owoce.
Wskazał pan, że można naciskać przez UOKiK. Tylko czy to realne? Kilkukrotnie UOKiK badał czy między przetwórcami nie doszło do zmowy cenowej. Nigdy nie udało jej się jednak udowodnić.
To prawda. Takie badania przeprowadzono trzy lata temu, pięć czy siedem lat temu. Przeprowadzono kiedy osiemnaście lat temu powstał Związek Sadowników RP. Nigdy UOKiK nie wykorzystywał pełni swoich możliwości. Proszę sobie wyobrazić, że UOKiK skierował do ZSRP pismo, w którym napisał, że jeżeli mamy podejrzenia, iż dochodzi do zmowy cenowej, abyśmy dostarczyli dowodów.
Jakich dowodów?
Bilingów, nagrań rozmów telefonicznych, nagrań ze spotkań. Związek Sadowników ma takie rzeczy dostarczać? Przecież nie mamy możliwości, żeby gromadzić i sprawdzać dowody. Nie mamy możliwości prowadzenia czynności śledczych. UOKiK ma takie uprawnienia.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/403857-nasz-wywiad-maliszewski-o-niskich-cenach-owocow