Przez ostatnie cztery dni przebywałem we Lwowie, gdzie brałem udział w uroczystościach związanych z 75. rocznicą rzezi wołyńskiej oraz w polsko-ukraińskiej konferencji zorganizowanej z tej okazji. Oprócz spotkań z tamtejszymi postaciami życia publicznego, zaangażowanymi w dialog między obu krajami, odbyłem także szereg rozmów ze zwykłymi mieszkańcami miasta, których wypytywałem o obchodzoną właśnie rocznicę. Wrażenia, jakie odniosłem, pokrywają się w moimi wcześniejszymi doświadczeniami z poprzednich wizyt na Ukrainie.
Piszę te słowa na gorąco po powrocie, na podstawie bezpośrednich kontaktów z wieloma ludźmi. I muszę przyznać, że mam mieszane uczucia, podobnie zresztą jak inni obecni tam razem ze mną Polacy. Większość Ukraińców nie ma bowiem elementarnej wiedzy historycznej na temat tego, co działo się na Wołyniu w 1943 roku. Nie ma pojęcia o ideologii integralnego nacjonalizmu, którą stworzył Dmytro Doncow, a wyznawał Stepan Bandera. Nie ma świadomości, jaką rolę odegrali wówczas tacy ludzie, jak Roman Szuchewycz „Taras Czuprynka” czy Dmytro Klaczkiwski „Kłym Sawur”.
Moje rozmowy ze zwykłymi Ukraińcami wyglądały najczęściej następująco: „Czy wiesz, kim był Bandera? Wielkim bohaterem narodowym. A co robił? Walczył z Moskalami o niepodległą Ukrainę. I co jeszcze? Został przez nich zamordowany. I co dalej?” Najczęściej dalej była cisza.
Jeśli świętują pod pomnikami Bandery czy Szuchewycza, to dlatego, że tamci byli antykomunistami i walczyli z Rosją. „Tak samo jak dziś nasi walczą z Moskalami w Donbasie”, pada dalej historyczna analogia.
Z kultem Bandery i gloryfikacją banderyzmu często idzie w parze sympatia dla Polaków, ponieważ mamy wspólnego wroga. Nic w tym dziwnego, skoro wiedzą, że UPA walczyła z Sowietami jeszcze wiele lat po wojnie, ale nie wiedzą, że wcześniej dokonała ludobójstwa na Polakach na Wołyniu.
Nie mają w ogóle świadomości, jakie miejsce w polskiej świadomości zbiorowej zajmuje tragedia wołyńska. Potrafią więc zaśpiewać gościowi z Polski banderowską piosenkę partyzancką, gdzie mowa jest o walce z Moskalami, bo są szczerze przekonani, że sprawią mu tym przyjemność.
Wszystkie przeprowadzane ostatnio badania opinii publicznej wskazują, że Ukraińcy to właśnie Polaków najbardziej lubią spośród innych narodów. Pisałem niedawno na naszym portalu, że z majowego sondażu agencji Rejting wynika, iż cieszymy się sympatią aż 90 proc. naszych sąsiadów zza Buga. Nie ma drugiego narodu w Europie (poza Węgrami), w którym bylibyśmy tak bardzo lubiani. To także kapitał społeczny.
Niby żyjemy w epoce internetu, gdzie wszystkie informacje są w zasięgu ręki; wystarczy tylko kliknąć. Jesteśmy sąsiadami, między którymi bariera językowa jest niewielka, więc nie ma problemów z porozumieniem się. W Polsce przebywa ponad milion Ukraińców, którzy mają możliwość dobrze poznać krajów swoich sąsiadów… A jednak nie przekłada się to na szerszą wiedzę.
Dlatego popełniamy błąd poznawczy, oceniając dzisiejsze zachowania Ukraińców tak, jakby mieli oni tę samą wiedzę i świadomość o zbrodni wołyńskiej. My uważamy, że ktoś obnoszący się z symboliką UPA jest automatycznie zwolennikiem nacjonalizmu integralnego i popiera ludobójstwo na Polakach. A on najczęściej – o czym sam nieraz miałem okazję się przekonać – nie ma pojęcia ani o jednym, ani o drugim.
Ktoś jednak takie a nie inne symbole, takie a nie inne postaci wybrał i umieścił w panteonie chwały ukraińskich bohaterów. Kluczową rolę odgrywają tutaj oczywiście elity, zwłaszcza zaś historycy i politycy.
Świadomość na temat OUN-UPA kształtowana jest na Ukrainie przede wszystkim przez ludzi odpowiedzialnych za tamtejszą politykę historyczną, których głównym reprezentantem pozostaje szef Instytutu Pamięci Narodowej w Kijowie Wołodymyr Wjatrowycz. W prezentowanej przez nich wizji przeszłości nie istnieje coś takiego, jak zaplanowana eksterminacja ludności polskiej na Wołyniu. Dziś dominuje tam termin „druga wojna polsko-ukraińska 1942-1947” oraz narracja o symetrycznych działaniach obu stron.
Politykom z kolei – w obliczu zbrojnej konfrontacji z Rosją – potrzebni są bohaterowie narodowi, których można stawiać jako wzór bezkompromisowej walki z Moskwą. Do takiej roli nadają się doskonale żołnierze UPA, którzy są gloryfikowani i przedstawiani niemal jak rycerze bez skazy. W tak namalowanym portrecie nie ma miejsca na ludobójstwo wołyńskie. Jest ono albo pomijane, albo ukazywane jako część polsko-ukraińskiej wojny partyzanckiej. Taki właśnie przekaz otrzymuje przeciętny mieszkaniec Ukrainy.
Dlatego pretensje, zarzuty i ataki ze strony polskiej najczęściej przyjmowane są przez zwykłych Ukraińców z niezrozumieniem. Kłócą się one bowiem ze wszystkim, czego dowiadują się z oni mediów, z wypowiedzi historyków czy polityków.
Na dodatek tych samych argumentów – czyli oskarżeń o ludobójstwo – używa wobec UPA strona rosyjska. A ponieważ wszystkie nieprzychylne dla Ukrainy przekazy, które płyną z Moskwy, są traktowane jako załgana propaganda, pojawia się automatyczna reakcja odrzucenia ich jako nieprawdziwych.
W Polsce nie mamy świadomości tych wszystkich ukraińskich uwarunkowań, choć przecież istnieje internet, wspólna granica, ruch bezwizowy itd. Nie wiemy, że to, co dla nas jest oczywiste, tam pozostaje nieznane.
Niestety – to moja smutna konstatacja po ostatniej wizycie na Ukrainie – polska strona ma tam ograniczoną możliwość przedstawienia swoich racji. Powstał liberalno-lewicowy oligopol informacyjny. Wiadomości o naszym kraju, jakie docierają nad Dniepr i Dniestr, są zapośredniczone przez media tego właśnie nurtu, często niemieckie, często nadwiślańskie, jak np. środowiska Michnika czy Sierakowskiego. Obraz Polski, jaki się w z nich wyłania, przypomina komentarze Beylina, Maziarskiego, Sadurskiego i Stasińskiego: autorytarny reżim irracjonalnego Kaczyńskiego, który ze wszystkimi na świecie wywołuje swoje małe prywatne wojenki (z Rosją o Smoleńsk, z Żydami o Holocaust, z Niemcami o reparacje wojenne itd.).
W tym kontekście wszelkie krytyczne głosy w sprawie Wołynia są przedstawiane (także przez usłużne „autorytety z Warszawy”) jako taktyczna gra Jarosława Kaczyńskiego obliczona na zdobycie prawicowego elektoratu. W związku z tym nie można jej brać na poważnie i przejmować się nią, ponieważ to tylko brudna rozgrywka polityczna, a nie żadne dążenie do uznania prawdy historycznej.
Taki właśnie ton dominuje w doniesieniach z Polski na temat tragedii wołyńskiej. Do umysłów wtłaczane jest przekonanie, że problemem, który nas dzieli, nie jest wcale pamięć o Wołyniu, ale cyniczna polityka PiS. Dlatego najbardziej pożądanym rozwiązaniem dla stosunków polsko-ukraińskich byłoby odsunięcie tej partii od władzy.
Jak na dłoni widać, że obóz dobrej zmiany nie ma przełożenia na ukraińskie elity polityczne i intelektualne. Nie posiada możliwości przedstawienia swojego punktu widzenia i wyartykułowania własnych racji (dotyczy to zresztą nie tylko sprawy Wołynia, ale sporów z Komisją Europejską, reformy sądownictwa i wielu innych problemów). Nie ma przetartych szlaków nieoficjalnej dyplomacji, nieformalnych kanałów dotarcia do opiniotwórczych środowisk, skutecznych narzędzi prowadzenia polityki „soft power”. Ostatnia ekipa, która miała dobre kontakty nad Dnieprem, zginęła razem z Lechem Kaczyńskim w Smoleńsku. Po niej pozostała pustka.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/403599-wielka-pustka-czyli-wolyn-w-swiadomosci-historycznej
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.