Żaden europejski polityk dużego formatu nie odważył się Trumpowi „odpyskować”. Wyrywa się tylko Tusk.
Donald Tusk nie jest wprawdzie Ryszardem Petru, ale też potrafi strzelić złotą myślą niczym gajowy w sosnę. I o ile Petru bywa w swych wypowiedziach zabawny z powodu spontaniczności, Tusk prawie zawsze jest celowo impertynencki. Pewnie w jakiś sposób rekompensuje sobie kpiny robione z niego w Brukseli przez innych ważnych unijnych urzędników. Najboleśniej musiał przeżyć spalenie jego własnego żartu przez Jeana-Claude’a Junckera. We wrześniu 2017 r. Tusk spytał Donalda Trumpa, czy wie, że w Unii Europejskiej jest dwóch przewodniczących. Amerykański prezydent przytaknął, że wie. Na co stojący obok Juncker rzucił, że o jednego przewodniczącego jest w UE za dużo. I wskazał na Tuska jako tego zbędnego. Tuż przed szczytem NATO w Brukseli (11-12 lipca 2018 r.) Donald Tusk wypalił: „Droga Ameryko, doceniaj swoich sojuszników, w końcu nie masz ich zbyt wielu”. Potem dołożył do tego jeszcze tweet adresowany bezpośrednio do prezydenta USA: „Drogi Donaldzie Trumpie, Stany Zjednoczone nie mają i nie będą miały lepszego sojusznika niż Unia Europejska. Wydajemy na obronę dużo więcej niż Rosja i tyle, ile Chiny. Mam nadzieję, że nie ma pan wątpliwości, że to inwestycja w nasze bezpieczeństwo, czego z pewnością nie da się powiedzieć o wydatkach rosyjskich czy chińskich”.
Gdy pierwsza złota myśl Tuska (ta o niewielu sojusznikach) pojawiła się na stronach internetowych amerykańskich mediów, spotkała się z licznymi komentarzami. Najłagodniejsze wysyłały Donalda Tuska „na drzewo”, a podstawowe pytanie brzmiało, kto tu robi komu łaskę. Zastanawiano się też, co takiego wielkiego dają Ameryce europejscy sojusznicy i czym byłaby Europa bez amerykańskiego parasola oraz bez nadstawiania przez Amerykę głowy w obu wojnach światowych. Były też prośby, by przewodniczący Rady Europejskiej nie „podskakiwał”, bo to nie jego liga. Innymi słowy, wypowiedź Tuska uznano za wyjątkową impertynencję. Tym większą, że łącznie wszystkie inne państwa NATO poza USA, czyli także te nie należące do UE, wydają na obronę ponad trzy razy mniej niż „amerykański sojusznik” (w 2018 r. budżet obronny USA to prawie 720 mld dolarów). A to oznacza, że państwa europejskie mogą wydawać pieniądze na inne cele, np. socjalne czy na służbę zdrowia, podczas gdy USA muszą utrzymywać wysoki budżet obronny, żeby chronić swawolnych Dyziów ze Starego Kontynentu.
„Pogrywanie” sobie przez państwa UE w kwestiach finansowania własnego bezpieczeństwa irytowało nawet prezydenta Billa Clintona, o republikańskich szefach państwa nie wspominając, ale zawsze jakoś im to uchodziło. Donald Trump postanowił z tym skończyć. Tym bardziej, że państwa UE chcą, by USA chroniły je przede wszystkim przed Rosją, a jednocześnie przekazują Rosji dziesiątki miliardów euro (za gaz, ropę, na wspólne inwestycje energetyczne), przez co nie tylko się od Rosji uzależniają, także politycznie, ale też dają Putinowi pieniądze na zbrojenia. Trump wygarnął to 11 lipca 2018 r. podczas spotkania z sekretarzem generalnym sojuszu Jensem Stoltenbergiem. Od jakiegoś czasu mówi też niewygodną prawdę kanclerz Angeli Merkel. Jednak żaden europejski polityk dużego formatu nie odważył się Trumpowi „odpyskować”. Za bardzo dbają o interesy własnych państw. Wyrywa się tylko Donald Tusk, co dość powszechnie, także w USA, jest odbierane jako reprezentowanie niemieckich interesów, szczególnie wtedy, kiedy Niemcom nie wypada.
Impertynencje Donalda Tuska na Donaldzie Trumpie pewnie żadnego wrażenia nie wywierają, jednak obiektywnie broni on przegranej sprawy, czyli nieodpowiedzialności państw UE w kwestiach własnego bezpieczeństwa. I wprawdzie nie jest to łączone z Polską, ale szkodzi wszystkim unijnym sojusznikom USA w NATO, w tym Polsce. Załóżmy, że UE się żachnie, tak jak Tusk, wobec jedynego gwaranta jej bezpieczeństwa. I co wtedy? Tusk jako przewodniczący Rady Europejskiej poleci do Putina negocjować z nim jakiś traktat bezpieczeństwa dla UE? A może poleci do Pekinu? A może Unia Europejska szybko powoła własne zjednoczone siły zbrojne? To przecież żarty. Po co więc to podskakiwanie? Oczywiście nie można wykluczyć, że Donald Tusk robi to wszystko tylko po to, żeby wszyscy uwierzyli, iż jest w UE ważną personą. A może po prostu wychodzi na wierzch jego charakter. Przecież tuż przed wyborami prezydenckimi w USA (8 listopada 2016 r.) na Twitterze napisał: „Ostatni komentarz mojej żony: ‘jeden Donald wystarczy w zupełności’”. Rzeczywiście wystarczy, tylko nie jest to Donald z Sopotu. Czyli jest tak, jak w wypadku wskazania przez Jeana-Claude’a Junckera, który przewodniczący w Unii Europejskiej jest zbędny. A im bardziej jest zbędny, tym wyżej podskakuje. Natomiast nigdy sobie nie splamił rąk zrobieniem czegokolwiek dla Polski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/403563-donald-tusk-podskakuje-donaldowi-trumpowi