W brytyjskim establishmencie politycznym - trzęsienie ziemi. Poważny kryzys, który nie musi, ale może zakończyć się votum nieufności dla premier May. Przecież raz już tak się stało, w listopadzie 1990 roku, kiedy w podobnych okolicznościach Margaret Thatcher została zmuszona do rezygnacji. A była przecież nieporównanie silniejszym przywódcą, z nieporównanie większymi zasługami dla kraju. Dwa dni temu „thank you and good bye”, rezygnację złożyli dwaj ministrowie, ds. Brexitu David Davis i spraw zagranicznych Boris Johnson. Na ich miejsce premier powołała sukcesywnie Dominika Raaba i Jeremy Hunta.
Stało się to dwa dni po spotkaniu gabinetu w pozalondyńskiej siedzibie brytyjskich premierów The Chequers, gdzie w wyniku wielogodzinnych rozmów, Theresie May udało się przekonać grupę ministrów do koncepcji „soft Brexit”. M.in. konieczności wspólnej z Unią strefy wolnego handlu towarami, przy równoczesnej rezygnacji ze swobody świadczenia usług i przepływu osób. Jednak już podczas tych dyskusji tekst końcowy został skrytykowany przez grupę nieprzekonanych, m.in. Borisa Johnsona, Davida Davisa i Jacoba Reesa – Mogga. Pani premier została oskarżona o zbytnią skwapliwość w ustępstwach na rzecz Unii, twierdzono że jest to „niezgodne z obietnicami, jakie rząd złożył po refrendum wyborcom, którzy głosowali za wyjściem ze wspólnego rynku, odzyskaniem kontroli nad polityką imigracyjną, zakończeniem samowoli unijnych Trybunałów, oraz z interesem kraju”. Po długich godzinach przekonywania zwolennicy „hard Brexitu” zostali przegłosowani, stąd późniejsze decyzje rezygnacji obu ministrów.
Brytyjska prasa opublikowała kilka zdjęć – kluczy: oto Boris Johnson podpisuje list rezygnacyjny, w którym oskarża May o „uśmiercenie marzenia o Brexicie”, na drugim zadowolona pani premier, która za jednym zamachem pozbyła się „hamulcowych”, przeciwników soft Brexitu, a na trzecim widać jednego z kandydatów na przyszłego premiera, konserwatystę Jacoba Reesa – Mogga, który, być może oceniając realistycznie swoje szanse, zachwala swojego konkurenta do fotela premiera: ”Boris byłby naprawdę wspaniałym premierem”. Borisowi Johnsonowi nie podobały się brak zdecydowania strony brytyjskiej, odkładanie na przyszłość zasadniczych spraw, co mogło zaowocować rodzajem „pół-Brexitu”, kiedy najważniejsze reformy zostaną odstawione do lamusa a kraj nadal będzie uwikłany w system unijny. Twierdził, że podobne ustalenia jak ostatniego weekendu w The Chequers, prowadzą Wielką Brytanię prostą drogą do „statusu kolonii”. Ze „marzenie o Brexicie właśnie umiera, zdławione naszymi własnymi wątpliwościami”, i że Theresa May „zachowuje się jak dowódca, który na pole bitwy wysyła nie wojsko, ale negocjatorów z powiewającą nad nimi białą flagą”, przekazując podstawowe funkcje kontrolne Brukseli. Ale tak naprawdę te dwie rezygnacje od dawna wisiały w powietrzu. Rząd od dwóch lat , czyli od referendum, nie mówił jednym głosem, wręcz przeciwnie, kłótnie między Brexiteers i Remainers co kilka dni wylewały się do mediów i kompromitowały i rząd premier May i samą przywódczynię. Jak twierdzi prasa konserwatywna, The Times czy Daily Mail, błędem założycielskim wszystkich tych swarów był wybór na premiera euroentuzjastki, Theresy May, która natychmiast nominowała na kluczowe stanowisko ministra skarbu i finansów Philipa Hammonda i kilku innych zwolenników pozostania w Unii, tak że gabinet był od początku podzielony na eurofili i eurosceptyków w proporcjach 50 do 50. A przez ostatnie dwa lata trwała wymiana ministrów, że przypomnę tylko Michaela Fallona, przez co liczba Remainers wciąż wzrastała.
Kim są zatem nowi ministrowie? Jeremy Hunt pochodzi z zamożnej rodziny z południowego Londynu, Kennington, dawnej dzielnicy biedy, gdzie urodził się i dorastał Charlie Chaplin. Ukończył Uniwersytet Oksfordzki, uzyskał dyplom z filozofii, ekonomii i politologii, „kierunków przyszłych premierów”. Były minister zdrowia i były przeciwnik rozwodu z Unią, który podobno „nawrócił się na Brexit, kiedy spostrzegł, jak fatalnie eurokraci traktują Wielką Brytanię w długim, żmudnym procesie negocjacji”. Z kolei aktualny minister ds. Brexitu Dominic Raab, to syn żydowskich uciekinierów z Czech, którym udało się wyemigrować na Wyspy niedługo przed wybuchem II wojny. Podobno zdeklarowany konserwatysta, znany z bezpośredniości, bohater mini-skandalu, kiedy media podsłuchały jak mówił „te przeklęte feministki”, na co Theresa May, wtedy minister ds. równych szans kobiet, ostro przywołała go do porządku. Ten exodus z gabinetu rządowego może mieć dalszy ciąg – pamiętajmy, że jest jeszcze kilku zwolenników twardego rozstania z Unią, m.in. minister handlu zagranicznego Liam Fox.
Jaka przyszłość czeka Theresę May? Cóż, wystarczy petycja, sygnowana przez 48 posłów, aby rozpocząć procedurę votum nieufności dla premier, i wtedy wszystko jest możliwe. Ze przypomnę smutne losy wybitnego przywódcy, Margaret Thatcher, która trzy razy wygrywała dla Partii Konserwatywnej wybory parlamentarne, a poległa na niezgodności opinii na temat Unii Europejskiej. Też zaczęło się od rezygnacji ministra, tym razem euroentuzjasty Geoffreya Howe’a, wtedy do akcji wkroczył inny minister, ambitny Michael Heseltine, który zgłosił swoją kandydaturę na premiera. Wynik głosowania okazał się nierozstrzygający, wedle zasady trzeba było je powtórzyć, i wtedy Margaret Thatcher, nie czekając na rezultat, zrezygnowała z fotela premiera. Zresztą Michael Heseltine także nie zamieszkał na Downing Street, jak pamiętamy wybrany został thatcherysta John Major. I tak zakończyła się jedna z najwspanialszych karier politycznych XX wieku.
Oczywiście, media szaleją, inne argumenty przytacza prasa konserwatywna, inne lewicowo – liberalna. „Lider bez własnej partii – pisze w Daily Mailu Quentin Letts – oto koniec władcy, który ignoruje wolę ludu”. I Stephen Glover z tego samego dziennika: „Elektorat nie lubi kłócących się i rozdzieranych od środka partii. Wystarczy spojrzeć na wojnę między laburzystami Tony Blairem i Gordonem Brownem, która zakończyła się zwycięstwem wyborczym konserwatystów”. Inni zapytują: rezygnacja Davida Davisa i Borisa Johnsona? A dlaczego nie Theresy May, która od dwóch lat prowadzi kraj po wertepach i manowcach? Albo że „lista brytyjskich żądań tak się skurczyła, iż wielu twierdzi, że niewarta jest rozwodu z Unią”. Natomiast media labourzystowskie bezlitośnie krytykują i premier May i obu ministrów, i oczywiście rekomendują „lidera opozycji Jeremy Corbyna i jego przyjaźń z Unią Europejską”, słowem nie wspominając, że Corbyn po licznych wpadkach, wciąż jest uznawany, także przez część własnej partii, za „niewybieralnego”.
W tej chwili wszystko może się zdarzyć. Łącznie z votum nieufności i upadkiem rządu premier Theresy May. Dopóki procesu Brexitu nie przejmą w swoje ręce Brexiteers, zamieszanie będzie trwać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/403449-kryzys-rzadu-theresy-may-czyli-wszystko-sie-moze-zdarzyc