Argumenty są trzy i wszystkie są zabawne, żeby nie powiedzieć głupkowate. Podniósł je m.in. 8 lipca 2018 r. Witold Gadomski w „Gazecie Wyborczej”. Pierwszy polega na tym, że Jarosławowi Kaczyńskiemu i Prawu i Sprawiedliwości nie chodzi o stworzenie czegokolwiek, lecz o zniszczenie wszystkiego. Drugi opiera się na przekonaniu, że obecna władza to bezprzykładny awans miernoty i tylko miernoty, bo nikogo innego ta władza nie ma. Trzeci argument zakłada natomiast, że miernota wewnętrzna szerzy się niczym wirus i zamienia w miernotę wszystko, co napotka po drodze, a przede wszystkim sędziów.
Argumenty są cienkie jak warstwa grafenu, gdyż wynikają z przeniesienia na niecierpianą partię i władzę tego, co widać u „swoich”, ale czego nie można im wytknąć, bo to przecież biedne opozycyjne misie. Co do pierwszego argumentu, to akurat Jarosław Kaczyński (od około 40 lat) i PIS (od powstania w 2001 r., a wcześniej jako Porozumienie Centrum) nie robią niczego innego jak tworzenie silnego państwa. Nieprzypadkowo za ich rządów, tak w latach 2005-2007, jak po 16 listopada 2015 r., rekordowo dobre były i są praktycznie wszystkie wskaźniki makroekonomiczne, a jednocześnie Polacy przeciętnie zarabiają najwięcej, zaś ci biedniejsi otrzymują największe transfery społeczne. Do tego dochodzi bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne, w które inwestowane są największe środki w dziejach III RP. A za tym wszystkim stoi idea wielkiej modernizacji jako sposobu na utrwalenie korzystnych tendencji. Jeśli na tym polega burzenie wszystkiego, to tylko pogratulować. Dlaczego zatem ludzie znający dane, jak Witold Gadomski, piszą takie niedorzeczności? Bo nie są w stanie powołać się na nic pozytywnego w wydaniu własnych ulubieńców. Tak zmarnowanych ośmiu lat rządów, jak podczas sprawowania władzy przez PO, nie sposób znaleźć w całych dziejach III RP. I tak bezideowych, tak wypranych z ambicji oraz aspiracji. Na tle tej martwoty wielką aktywność politycznych przeciwników trzeba przedstawiać jako burzenie i rewolucję, bo to się źle kojarzy.
Co do argumentu o miernocie, to wystarczy się zastanowić, jak owa miernota może mieć te wszystkie osiągnięcia w kwestii makrowskaźników i poziomu życia Polaków. A z drugiej strony, jakimi geniuszami muszą być ludzie PO i PSL, rządzący wszak przez osiem lat, skoro są odpowiedzialni za bezprecedensowy bezruch, bezideowość i miałkość projektów państwowych. Jedyne, co im się jako tako udawało, to promowanie sybarytyzmu wąskiej grupy wybranych jako modelu życia społecznego. Może to i są wybitni ludzie, ale nie zrobili, nie zaplanowali niczego, co by choć w minimalnym stopniu ten ich geniusz potwierdzało. Można oczywiście mieć dobre samopoczucie i uważać się za elitę elit, ale jednak wypadałoby podać choć cień dowodu na to. Sama megalomania nie wystarczy. To tak, jakby jakaś uczelnia twierdziła, że ma u siebie powiedzmy stu pewnych kandydatów do nagrody Nobla, tylko nigdy żaden z nich tej nagrody nie otrzymał. Łatwo jest mówić, że ktoś inny jest miernotą, tyle że w konfrontacji z czynami i projektami po stronie mówiących są tylko dobre samopoczucie, megalomańska asertywność i frustracja, a domniemane miernoty co rusz mogą się czymś pochwalić. Ale są miernotami, gdyż tak orzekł areopag w okolicach Adama Michnika. A jak wiadomo, ten areopag jest wybitny a priori, choćby zepsuł wszystko, za co się kiedykolwiek zabrał.
Co do argumentu o miernocie jako śmiertelnym wirusie, to on się poniekąd potwierdza, tyle że paradoksalnie. Rzeczywiście jest tak, że kogo opozycyjna elita elit tknie, ten się zamienia w znacznie gorszą wersję jej samej: niedouczoną, niesprawną, zawistną, roszczeniową, zgorzkniałą, pretensjonalną, banalną, prostacką i ideologicznie toporną. Niby wokół opozycyjnej elity elit kręcą się sami geniusze i kandydaci na geniuszy, tyle tylko, że nic im nie wychodzi. No może z wyjątkiem litowania się nad sobą i publicznego rozdzierania szat z tego powodu. I jeśli opozycyjna elita elit twierdzi, że rządzące „miernoty” zakażają i zatruwają jej przedstawicieli w sądownictwie, to można na to spojrzeć z drugiej strony. Może to opozycyjna elita elit zakaża swoim nieudacznictwem tych, których promuje i broni?
Sędziowie wcześniej byli ponoć wyłącznie świetni, odważni, moralni, wykształceni, niezawiśli, odpowiedzialni i w ogóle wszystko mieli na najwyższym poziomie. I nagle część z nich straciła te przymioty, gdy zaczęła postępować zgodnie z ustawami. Jak to możliwe, żeby ci wspaniali ludzie nagle stali się, za przeproszeniem, szmatami, i to sprzedajnymi? Może więc nosicielem wirusa nie jest „miernota”, tylko elita elit, która radykalnie obniżyła barierę immunologiczną zastępom wspaniałych sędziów. I to nie tym, którzy realizują ustawy, lecz tym, którzy trwają na przeróżnych redutach. Bo to oni w publicznych wypowiedziach i działaniach prezentują taki poziom, że ręce nie tylko opadają, ale odpadają. Znowu nie widać nawet cienia geniuszu i wspaniałości, lecz jakąś sromotę. A taki bóg ze szczytów areopagu jak prof. Andrzej Rzepliński, były prezes Trybunału Konstytucyjnego, odkrywa triadę „obora-chlew-szambo” oraz mistycznie objaśnia, że jego podpis w warstwie „dolnej” oznacza „wszystko marność, marność nad marnościami”, zaś w warstwie „górnej” – „szable w dłoń!”. Nic dodać, nic ująć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/402968-janecki-kto-jest-miernota-a-kto-geniuszem