Z Viktorem Orbanem poznaliśmy się w 1987 r. w organizacji Istvána Bibó, która działała na Wydziale Prawa na Uniwersytecie w Budapeszcie. Od tego czasu współpracujemy i przyjaźnimy się. Wspólnie zakładaliśmy Fidesz. Uważam go za epokowego męża stanu, który w kluczowych sytuacjach podjął pozytywne decyzje dla Węgier
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Tamás Deutsch, jeden z najbliższych współpracowników Viktora Orbana, jeden z założycieli Fideszu i eurodeputowany tej partii.
wPolityce.pl: Przysłuchiwał się pan wystąpieniu premiera Mateusza Morawieckiego na sali plenarnej Parlamentu Europejskiego w Brukseli. Polski premier kreślił polską wizję Wspólnoty Europejskiej. Co pan sądzi o tym wystąpieniu?
Tamás Deutsch: Bardzo dobre wystąpienie. Premier Morawiecki przedstawił polskie stanowisko na temat wszystkich ważnych spraw dla przyszłości Unii Europejskiej. Do jego przemówienia długą listę zarzutów przedstawił poseł socjaldemokratów. Celnie odpowiedział na nie prof. Ryszard Legutko. Stwierdził, że Polska jako jedyny kraj zajmuje się przyszłością Europy. Podkreślił, że nikt się nie przejmuje przyszłością naszego kontynentu. Zamiast to robić Komisja Europejska próbuje kierować bardziej lub mniej prawdziwe oskarżenia pod adresem polskiego rządu.
Ataki Komisji Europejskiej na Polskę i na Węgry często się ze sobą pokrywają. Z czego to wynika?
W polskiej i węgierskiej debacie publicznej przywoływanych jest dużo przyczyn wyjaśniających tę kwestię. Można przywołać ich wiele. Jedną z przyczyn jest różnica między Zachodnią, Wschodnią a Środkową Europą. Sięga jeszcze czasów kiedy piętnaście państw „starej” Unii zanim przyjęło państwa z naszego regionu do Wspólnoty Europejskiej stawiało nam różne wymagania. Wszystkie w odpowiednim czasie spełniliśmy. Zdaliśmy egzamin, który pozwolił nam na dołączenie do UE. Ale oni cały czas chcą nas dalej egzaminować, jakby zauważyli, że ten etap dawno już się zakończył. Państwa „starej” Unii kompletnie nie są przygotowani do współczesnych wyzwań. Nie przygotowali się odpowiednio, żebyśmy w zgodzie mieszkali w naszym wspólnym unijnym domu. Zachód cały czas nas traktuje z poczuciem wyższości. Problem z nielegalną imigracją jest ich problemem. Nie naszym. Nie są w stanie sobie z nim poradzić. Jednak coraz częściej widać, że zdają sobie sprawę ze swoich kłopotów. W ich urządzeniu UE jest awaria. Eurodeputowani każdej z partii rządzących w Europie Środkowo-Wschodniej w Parlamencie Europejskim należą do innej frakcji politycznej. Teoretycznie powinniśmy się kłócić, ale w 70-80 proc. spraw dotyczących naszego regionu mamy identyczne zdanie. Mówimy jednym głosem w przeważającej ilości spraw. „Stara” Unia nie chce nas zaakceptować, a my trzymamy się razem. Sądzę, że to bardzo ciekawe zjawisko.
Trzy tygodnie temu Angela Merkel powiedziała, że płot na granicy węgierskiej chroni całej Unii. Nie sądzi pan, że kanclerz Niemiec pochwaliła politykę imigracyjną prowadzoną przez Węgry?
Cieszę się z tych słów pani kanclerz. Zony tranzytowe, które są obecnie proponowane na pierwszy rzut oka wydają się świetnym rozwiązaniem. Jednak w rzeczywistości to wkopanie o kilka poziomów niżej przymusowej relokacji imigrantów.
Z którego Unia niedawno zrezygnowała.
Zona tranzytowa nie jest sprzeczna z przymusowymi kwotami, które i tak Komisja Europejska będzie chciała nam narzucić. Zony tranzytowe mogą się okazać bramami, którymi tłumy imigrantów napłyną do Europy. „Stara” Unia dalej pragnie realizować swój misterny plan, tylko tworzy zasłonę dymną. Próbują przekonać państwa członkowskie UE, że robi coś dobrego dla nich. Ale tak nie jest.
Bogate państwa Szwecja, Niemcy, Luksemburg, Austria miały wszelkie możliwości, żeby integrować państwa z Europy Środkowej. Jednak nie poradzili sobie z tym. Mimo, że politycznie, religijnie, społecznie, kulturowo niewiele się od nich różnimy, nie są w stanie się z nami integrować. A twierdzą, że zintegrowanie kilku milionów przybyszów z Tunezji, Maroka czy Sudanu, wyznających inną religię i system wartości niemożliwy do pogodzenia z naszą kulturą nie będzie problemem. Dużo podróżuję po Europie, przedstawiciele społeczeństw zachodnich mówią, że nasze stanowisko w sprawie imigracji jest takie jak ich.
27 lipca kończy pan 52 lata, ale pana przygoda z polityką zaczęła się ponad trzydzieści lat temu.
To prawda, mam duże doświadczenie w życiu politycznym. Większość ludzi takie doświadczenie w życiu publicznym zdobywa po siedemdziesiątce. Ale cały czas czuje się młody. Mi i moim kolegom z Fideszu sporo udało się zrobić kluczowych rzeczy dla Węgier. W marcu 1989 r. policja zatrzymała mnie na manifestacji w Pradze. Przez 10 dni siedziałem w areszcie. Po rozprawie na wieczne czasy zostałem wydalony z Czechosłowacji. W listopadzie 1989 r. Czechosłowacja przestała istnieć. Mimo to w 1991 r. prezydent Vaclav Havel musiał mi jeszcze udzielić amnestii, żeby znieść „wieczny” zakaz wjazdu do Czech. To były śmieszne czasy. Ale z zatrzymaniem w Pradze wiąże się pewne, bardzo ważne dla mnie zdarzenie. Po powrocie z Pragi czekał na mnie w Budapeszcie telegram. Nadał go szef Związku Więźniów Politycznych na Węgrzech Jeno Fónai, który za udział w powstaniu przeciwko Sowietom w 1956 r. został skazany na śmierć. Zaprowadzono go pod szubienicę i tam mu oznajmili, że dostał amnestię.
Co napisał?
Że Związek Więźniów, którego on jest szefem, chce, żebym wstąpił w jego szeregi jako najmłodszy więzień polityczny. Kiedy przeczytałem jego słowa pomyślałem – gdzie nam do walki Fónaia i jego towarzyszy? Gdzie nam do ludzi, którzy walczyli z komunizmem i ryzykowali swoim życiem? Wielu z jego kolegów zostało zamordowanych przez komunistów. Ci, którzy przeżyli założyli stowarzyszenie
Wstąpił pan w ich szeregi?
Odpisałem, że nie ma takiej możliwości. Podkreśliłem, że ja, ani nikt z moich kolegów nie zrobiliśmy nic co mogłoby stawiać nas na równi z nimi. Nasze dokonania w porównaniu z nimi były niewielkie. To była drobna rzecz. My co najwyżej z wielkiego muru komunizmu ukruszyliśmy kawałek jednej cegły. Ich wkład do walki z komunizmem był nieporównywalnie większy. Jestem wdzięczny rodzicom, losowi i Bogu za to, że mogłem dokonać rzeczy, których dokonałem.
Jak to jest współpracować z Viktorem Orbanem?
Z Viktorem Orbanem poznaliśmy się w 1987 r. w organizacji Istvána Bibó, która działała na Wydziale Prawa na Uniwersytecie w Budapeszcie. Od tego czasu współpracujemy i przyjaźnimy się. Wspólnie zakładaliśmy Fidesz. Uważam go za epokowego męża stanu, który w kluczowych sytuacjach podjął pozytywne decyzje dla Węgier.
Co pan rozumie pod pojęciem epokowego męża stanu?
Działania takich osób można porównać do zwrotnicy kolejowej. Jeżeli ich zabraknie, sprawy pójdą w złym kierunku. Dzięki działaniom Viktora wiele spraw poszło w dobrym kierunku. Jest ojcem wielu dobrych rzeczy, które wydarzyły się w ostatnich latach na Węgrzech. Bez niego to nie mogło się udać.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/402751-nasz-wywiad-wspolpracownik-orbana