Sprawę korekty ustawy o IPN najbardziej otwarcie, co szczerze doceniam, wyjaśnił marszałek Senatu Stanisław Karczewski. Zapytałem go dziś w Izbie Wyższej naszego parlamentu o polityczną odpowiedzialność, jaką powinni czuć na sobie rządzący: jeszcze pół roku temu wszyscy - w Sejmie, Senacie, władzach PiS, resortach, wreszcie w Pałacu Prezydenckim - klepnęli tę ustawę. Poza Ministerstwem Spraw Zagranicznych (na co zwracał uwagę Witold Waszczykowski i urzędnicy w oficjalnych notatkach) i kilkoma wyjątkami, niewielu było tak gorących krytyków tej ustawy. Zresztą wyniki głosowania w parlamencie pokazują to dość dobitnie.
Wracając do tego, co mówił Karczewski:
Jesteśmy w tej chwili w innym miejscu i mamy inną rzeczywistość. Rzeczywistość nas zaskoczyła. Trzeba się do tego przyznać, bo przecież nikt z nas, podejmując decyzję o podjęciu (poprzedniej nowelizacji ustawy o IPN) nie przewidywał takich konsekwencji. Musimy brać wszystkie okoliczności pod uwagę. Nie wycofujemy się z tego, co było dla nas najważniejsze. Dalej dla nas jest najważniejsze, aby sprawy prawdy o historii były podstawą działania i aby mówić o prawdziwe
— mówił marszałek Senatu odpowiadając na moje pytanie na konferencji prasowej.
Trzeba powiedzieć sobie wprost: na początku roku, tuż po przyjęciu tej ustawy o IPN, polskie państwo zderzyło się ze ścianą. Niezależnie od moralnych racji, jakie - jestem przekonany - są po stronie, niezależnie od dobrych intencji rządu i tych, którzy przygotowywali projekt, po naszych wysiłkach przejechał polityczny walec. Przyjmując odpowiednie proporcje, trochę jak z naszymi nadziejami na piłkarskim mundialu: dobre chęci, ambicje i niezła wola nie wystarczą. Mało tego, jak pokazały ostatnie miesiące - jest nimi wybrukowane także polityczne piekło.
Jeśli w ogóle mówić o pozytywnym aspekcie całej tej historii, to spadły maski naszych złudzeń, nadziei i wyobrażeń: co do wiedzy świata o II wojnie światowej, co do istoty relacji polsko-izraelskich, co do wpływów środowisk żydowskich w USA. Ale generalny wydźwięk nie jest pozytywny i nikt tego nie kryje, nawet jeśli rzeczywistość bywa pudrowana: dostaliśmy srogą, brutalną, momentami upokarzającą lekcję Realpolitik: nasze racje nie były wysłuchiwane tak, jak sobie tego życzyliśmy, nie przekonaliśmy wystarczająco wielu partnerów, zamrożono i utrudniono poruszanie się w kilku kanałach dyplomatycznych. Trzeba powiedzieć sobie jasno o głębokim kryzysie w relacjach z Izraelem, co mocno przełożyło się też na codzienność na linii Warszawa-Waszyngton. Pod znakiem zapytania stanęły naprawdę istotne kwestie w relacjach zagranicznych. A wszystko to z powodu ustawy, która - summa summarum - nie dawała polskiemu państwu żadnych realnych, konkretnych narzędzi.
Powtórzę: zderzyliśmy się ze ścianą i trzeba było zareagować. Wydawało się, że całkiem zgrabną - na miarę sytuacji, w której się znaleźliśmy - odpowiedzią może być wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Ale sprawy się przeciągały, wyroku nie było, a przesłuchy były takie, że ustawa może zostać uznana za konstytucyjną, co zresztą staje na przekór tezie o tym, że dzisiejszy TK to narzędzie w rękach rządzących. Nie wszystko w tej historii jest czarno-białe i zero-jedynkowe.
Rozpoczęty sezon wakacyjny sprzyjał zmianom bez czekania na niepewny wyrok TK. I stąd taka, a nie inna korekta ustawy. Dlaczego postawiono na błyskawiczne tempo wprowadzanych zmian, na ten polityczny Blitzkrieg w parlamencie? Odpowiedzi należy szukać w wieczornym oświadczeniu premierów Polski i Izraela. Krótko mówiąc, środowa operacja w Sejmie, Senacie i kilku innych miejscach była zaplanowana dużo wcześniej, w międzynarodowym porozumieniu. Z czasem zapewne zaczniemy poznawać kulisy tej nadzwyczajnej akcji, ale niemal do ostatniego momentu nie nastąpił żaden przeciek. Szczelność obozu okazała się naprawdę spora.
Pomysł był mocno wspierany przez Mateusza Morawieckiego, a jego przeforsowanie pokazuje też siłę tego polityka i coraz większą pozycję w obozie Zjednoczonej Prawicy. A co za tym idzie - również większe jest zaufanie prezesa PiS do premiera. Coś w tym jest, że im bliżej wyborów, tym bardziej pragmatyczne będzie oblicze całego obozu.
Inna rzecz, jak zostanie to odebrane. Pewnym problemem będzie, bo być musi, uzasadnienie tego zwrotu od polityki godnościowej, z retoryką w stylu „nie cofniemy się ani o krok”, do pragmatycznych kroków w bok czy czasem w tył. Trochę to jednak echa retoryki sugerującej, że każdy kompromis czy ustępstwo to porażka. Tak było przy korektach ustaw sądowych, tak jest trochę i teraz. Po sieci krąży taka karykatura, w której mocno kopany jest pewien człowiek, a podpis nie pozostawia złudzeń: „To nasz najtwardszy elektorat. Wiele wytrzyma”. Coś w tym jest i kto wie, czy jedno z największych wyzwań, przed jakim stanie premier Morawiecki w kontekście wyborczym będzie właśnie zatroszczenie się o tych najbardziej zadeklarowanych zwolenników. Nic dziwnego, że na całej sprawie ugrać próbują narodowcy, mówiąc o spisku, sprzedaży polskiej suwerenności i braku godności.
Ktoś powie, że cała ta historia to wyłącznie minimalizowanie strat, ktoś inny będzie szukał - mimo wszystko - pozytywów w całej tej historii, jeszcze inni wskażą na porażkę. Odpowiedzi na szereg pytań i ich interpretację będziemy poszukiwać jeszcze przez długie miesiące; byłoby jednak dobrze, gdyby te pół roku chaosu wokół ustawy o IPN sprawiło, że przyjdzie refleksja: i co do jakości stanowionego prawa, i co do wysłuchiwania krytyków (nie zawsze oceniających coś źle z perspektywy totalnej opozycji), i co do bardziej precyzyjnego przygotowania strategii nie tylko na kolejne dni, ale i tygodnie, miesiące, lata.
Mleko się rozlało i zapewne wiele gorzkich wniosków trzeba będzie po tej sprawie wyciągnąć, ale trzeba też iść dalej i szukać innych rozwiązań, poszerzać pole gry, łapać oddech. I tak rozumiem środową operację z korektą ustawy o IPN - jako otwarcie nowego rozdziału. Od politycznych umiejętności premiera i jego zaplecza zależy, czy pójdzie za tym także inna jakość rządzenia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/401478-krajobraz-po-politycznym-blitzkriegu-lekcja-realpolitik