Jarosław Kaczyński stał się jednym z liderów obozu proputinowskiego w Polsce – powiedział w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Donald Tusk. Tusk nie jest człowiekiem głupim, jeśli więc tak mówi, znaczy to, że po prostu cynicznie kłamie.
Zdaniem Tuska Kaczyński „niespodziewanie dla samego siebie” stanął w awangardzie zwolenników Putina, co oznaczać może jedynie tyle, że prezes PiS jest – w opinii Tuska – pożytecznym idiotą Kremla. Zadziwiające to oskarżenie, biorąc pod uwagę fakt, że to raczej do samego Tuska pasuje definicja „pożytecznego idioty”. To on przecież przeprowadzał reset w stosunkach z Rosją, reset tak głęboki, że pozwolił Putinowi ingerować w polską politykę, co m.in. doprowadziło do rozdzielenia obchodów rocznicy katyńskiej w 2010 roku. Tymczasem to nie Tusk lecz Jarosław Kaczyński (a wcześniej również Lech Kaczyński) trafnie rozpoznali strategię Putina i głośno przed nią ostrzegali. Tusk wolał jednak spacery z Putinem na molo w Sopocie, a jego zwolennicy jeszcze w 2015 roku, po zwycięstwie PiS w wyborach, krzyczeli, że Kaczyński doprowadzi do wojny z Rosją. Gdy więc dziś Tusk zarzuca Kaczyńskiemu wsparcie Kremla, to jest to bezczelne kłamstwo rzucone, aby zaszkodzić rządowi w jego sporze z Unią Europejską.
Dziwna jest ta tuskowa logika. Niemcom wolno budować Nord Stream 2 i ubijać interesy z Putinem i nie jest to polityka proputinowska. Polityka proputinowska jest wtedy, gdy ktoś się tym interesom sprzeciwia. Wynika z tego, że wrogami Putina są ci, którzy z nim współpracują, a jego polskimi zwolennikami, ci którzy przed nim ostrzegają. Że kompletnie bez sensu? Ależ oczywiście, bo chodzi tu o postawienie wszystkiego na głowie i wrzucenie Kaczyńskiego do jednego worka z rzeczywistymi stronnikami Kremla w rodzaju Mariny Le Pen czy Matteo Salviniego.
Tusk, zarzucając Kaczyńskiemu pełnienie roli „pożytecznego idioty”, wyraża jednak myśl dość powszechną w jego środowisku politycznym. Taką mianowicie, że prowadzenie sporów z Brukselą jest działaniem na rzecz rozsadzenia Unii, co może skończyć się marginalizacją a nawet wyjściem Polski ze wspólnoty. Hasło Polexitu jest jednak – jak wielokrotnie pisałem – wymysłem antypisowskiej opozycji, która próbuje w ten sposób zmobilizować Polaków do walki z prawicą.
Tusk świadomie powraca do tego wątku. Z jego punktu widzenia i bliskich mu środowisk, najlepszym zabezpieczeniem przyszłości Polski jest jej rozpuszczenie się w europejskim sosie. Polska – w oczach byłego premiera – niczym nie różni się od Malty czy Łotwy, które – z całą sympatią dla tych państw – nie są w stanie prowadzić podmiotowej polityki. I dlatego Polska, tak jak Malta czy Łotwa, powinna siedzieć cicho. Echa tego myślenia pojawiły się niedawno w wypowiedzi kandydata na prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego (PO), który stwierdził, że nie potrzeba nam nowego portu lotniczego, bo niedługo będziemy mieli lotnisko w Berlinie.
Tusk – być może nieświadomie – przypomina nam dziś własną wizję polskiej polityki, którą realizował, stojąc przez siedem lat na czele rządu. Wizję tę najlepiej opisał w zeszłym roku Mateusz Morawiecki: „Po co nam CPK, po co nam LOT, jak jest Lufthansa albo Air France? Po co nam Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie, jak jest giełda w Londynie? Po co nam banki polskie, skoro są banki zagraniczne? Po co złotówka, skoro jest euro? Po co PiS, skoro jest CDU?” Nic dodać, nic ująć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/399854-kompleks-tuska-slowa-o-kaczynskim-pokazuja-jak-niskie-mniemanie-o-mozliwosciach-wlasnego-kraju-ma-byly-premier