Podpisy byłych najwyższych funkcjonariuszy państwa pod prośbami o bratnią pomoc są miarą ich wyalienowania ze społeczeństwa.
Nie znalazłem żadnego przykładu w powojennej historii demokratycznych państw Zachodu, żeby byli prezydenci, premierzy i szefowie MSZ pisali donosy na własny kraj. Żeby nawoływali do ukarania własnego państwa. W demokratycznym świecie coś takiego jest uznawane za wyjątkową obrzydliwość i podłość, niegodną państwowych przywódców. A mówiąc wprost, takie rzeczy są uznawane za coś mocno poniżej honoru i godności, a nawet za zdradę. W Polsce znalazłem dwa donosy napisane w odstępie nieco ponad dwóch lat. Ich sygnatariusze są dumni z siebie i swojej delatorskiej specjalizacji.
Najnowszy donos na Polskę nosi datę 13 czerwca 2018 r. Prezydenci Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski, premierzy Marek Belka, Włodzimierz Cimoszewicz, Kazimierz Marcinkiewicz i Leszek Miller oraz szefowie MSZ Andrzej Olechowski, Dariusz Rosati, Adam Rotfeld oraz Radosław Sikorski byli łaskawi wezwać Radę Europejską i Komisję Europejską do udzielenia Polsce bratniej pomocy. Czyżby chodziło o podobną bratnią pomoc jak w 1956 r. na Węgrzech i w 1968 r. w Czechosłowacji? Powodem jest to, że „3 lipca wejdzie w życie ustawa o Sądzie Najwyższym, która ostatecznie zniesie w Polsce zasadę trójpodziału władzy i istotę demokratycznego państwa prawa”. Po tym zdaniu można by sądzić, że 3 lipca albo sądy (z Sądem Najwyższym na czele) zostaną w Polsce zlikwidowane, albo będą w nich orzekać politycy (bądź wskazani przez nich nie-sędziowie) zamiast sędziów. Oczywiście 3 lipca nic takiego się nie stanie, a tylko grupa sędziów SN osiągnie wiek umożliwiający przejście w stan spoczynku. Ale to nie przeszkadza w dalszym zasiadaniu w SN, tyle że na wniosek o przedłużenie i po uzyskaniu zgody prezydenta RP. Tylko tyle, czyli tak jak w wielu innych zawodach.
Bratnia pomoc jest konieczna, gdyż „pomimo silnego oporu i głośnego sprzeciwu wydobywającego się z głębi społeczeństwa obywatelskiego partia rządząca kończy dzieło demontażu systemu trójpodziału władz, łamiąc wprost zapisy polskiej konstytucji”. Silny opór to histeria politycznej opozycji, demonstracje kilku tysięcy osób w lipcu 2017 r. oraz kilkudziesięcio-, kilkusetosobowe protesty w różnych miejscowościach i różnych terminach. W takim razie wielusettysięczne demonstracje we Francji przeciw łamaniu konstytucji, np. praw pracowniczych, musiałyby już dawno wysadzić z siodła prezydenta Emmanuela Macrona. Nie wysadziły, a byli prezydenci, premierzy i szefowie MSZ Francji nie pisali donosów do Komisji Europejskiej. W Polsce piszą, gdyż „ostatnią instancją, która może obronić polską praworządność, jest Unia Europejska”. W 1792 r. już byli tacy, którzy szukali ostatniej instancji i znaleźli ją w Petersburgu: „nic innego nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do Wielkiej Katarzyny, która narodowi sąsiedzkiemu, przyjaznemu i sprzymierzonemu, z taką sławą i sprawiedliwością panuje. (…) To są nasze zamiary, te abyśmy dokonać zdołali, dzielnej pomocy tej wielkiej monarchini wzywamy, która ozdobą i chlubą wieku naszego będąc, (…) szczęśliwość narodu cenić umie i im pomocną podaje rękę”.
25 kwietnia 2016 r. prezydenci Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski, premier Włodzimierz Cimoszewicz oraz szefowie MSZ Andrzej Olechowski i Radosław Sikorski apelowali do świata o „przywrócenie demokratycznego państwa prawa”. A to dlatego, że „Prawo i Sprawiedliwość nie zamierza zejść z drogi niszczenia porządku konstytucyjnego, paraliżowania pracy Trybunału Konstytucyjnego i całej władzy sądowniczej”. A to tylko pikuś, bowiem „rządzący wybrali konfrontację ze wspólnotą euroatlantycką”, zaś „antyeuropejskie i ksenofobiczne wypowiedzi i działania rządzących podważają spójność Unii, działają na rzecz interesów imperialistycznej Rosji”. Z tego wypływa tylko jeden wniosek (w stosunku do apelu z 1792 r.), że centrum demokracji przeniosło się z Sankt Petersburga do Brukseli, a imperializm rosyjski nie jest już dobry. W apelu z 25 kwietnia 2016 r. nie proszono jeszcze o bratnią pomoc, tylko o tworzenie czegoś w rodzaju podziemnego, alternatywnego państwa, w którym obywatele „kierują się w codziennej pracy i działaniu porządkiem prawnym zgodnym z Konstytucją”. A legalny rząd „jest uzurpacją władzy”. Za tworzenie podziemnego państwa sygnatariusze apelu dziękowali Komitetowi Obrony Demokracji, który „stał się ośrodkiem koordynującym ruchu obywatelskiego sprzeciwu”. Wkrótce okazało się, że takie podziemie, jaki KOD.
Oba akty strzeliste podpisało jeszcze, w charakterze pelargonii na parapecie, kilku byłych działaczy „Solidarności”, ale najważniejsi są prezydenci, premierzy i ministrowie spraw zagranicznych. Ich podpisy są miarą wyalienowania ze społeczeństwa, miarą oderwania się od identyfikacji z Polską i Polakami. Te dwa akty poddaństwa wobec sił zewnętrznych i jednocześnie donosy na Polskę powinny zostać zapamiętane, bo są ewenementem na światową skalę. Ewenementem w historii zaprzaństwa i negacji narodowych interesów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/399410-byli-prezydenci-premierzy-i-szefowie-msz-sa-dumni-z-donoszenia-na-polske-to-ewenement-na-skale-swiatowa