Propozycja piętnastu pytań, jakie przedstawił we wtorek prezydent Andrzej Duda potwierdza, niestety, największe obawy i problemy, jakie pojawiły się wokół pomysłu na referendum konsultacyjne ws. zmian w konstytucji. Zarazem otwiera kilka furtek, które - zgrabnie wykorzystane - pozwolą prezydentowi nadać interesującą dynamikę polityczną.
Ale po kolei.
Pierwsze pytania są oczywiste, uczciwe i klarowne - pytanie o potrzebę zmian w konstytucji w ogóle jest otwarcie rozmowy o ewentualnych korektach czy tworzeniu nowego projektu ustawy zasadniczej. Ale im dalej w las, tym więcej trudności.
Pytanie o obligatoryjne referendum przy zebraniu miliona podpisów jest ciekawe, ale rodzące mnóstwo wątpliwości. Bo czy takie referendum ma być wiążące dla Sejmu i Senatu przy tworzeniu prawa? Co w przypadku gdy referenda (i ich wyniki) wzajemnie się wykluczą? To jednak, od biedy, można jeszcze dopracować, określić szczegóły polityczno-prawne i jakoś opakować.
Idźmy dalej. Politycznym akcentem tego referendum może być kwestia ewentualnego „wzmocnienia kompetencji wybieranego przez naród prezydenta w sferze polityki zagranicznej i zwierzchnictwa nad Siłami Zbrojnymi RP”. Rozumiem, że chodzi o wybadanie pewnego trendu i nastawienia społeczeństwa, ale jednak to szalenie ogólne pytanie. Czy pójdzie za nim chęć wskazania przez głowę państwa kandydatów na stanowiska szefa MON i MSZ? Czy może jedynie chodzi o techniczne narzędzia nadzoru nad MON w czasie pokoju? Czy prezydent będzie chciał jeździć na unijne szczyty zamiast lub obok premiera? No i dlaczego mamy to rozstrzygać w konstytucji, a nie w codziennej układance politycznej? Za dużo tu pytań, za mało pewności. Za mało też odwagi, bo prezydent nie zapytał wprost o chęć wprowadzenia systemu prezydenckiego - na przykład kosztem kompetencji premiera - ale próbuje zapytać o tę kwestię dookoła. Szkoda.
Pan prezydent i jego doradcy wykazali się za to sprytem przy tworzeniu trzech pytań: dotyczących członkostwa w Unii Europejskiej i NATO, wieku emerytalnego oraz wpisania programu 500+ do konstytucji. Ale i tutaj nie brakuje wątpliwości i znaków zapytania.
W moim przekonaniu pojawienie się wśród propozycji wpisania do konstytucji członkostwa w Unii Europejskiej i NATO to jedyny sensowny pomysł, który można wykorzystać na wiele sposobów. Po pierwsze - to faktycznie ważna i nieuregulowana kwestia, która przynajmniej w teorii mogłaby być szybko obalona w jakimś referendum (zwłaszcza jeśli miałoby być obligatoryjne, jak proponuje prezydent). Wpisanie tematu członkostwa w UE i NATO w konstytucji raz na zawsze zamknie furtkę scenariusza, w którym jedna czy druga ekipa postanowiłaby zagrać antyunijnymi fobiami. To również szansa na zwiększenie polskiej siły rażenia w rozmowach z urzędnikami w Brukseli, partnerami na zachodzie Europy czy w NATO.
Jest jeszcze argument z cynizmu politycznego - takie, a nie inne kwestie w referendum to szansa na ostateczne wytrącenie argumentu histeryków, którzy krzyczą, że prezydent i PiS chcą wyprowadzić Polskę z UE, że szykują nam Brexit. No i karta pozwalająca grać w kampanii wyborczej tematem bezpieczeństwa, baz żołnierzy NATO w Polsce, etc. Oczywiście i tutaj nie brakuje jednak pytań i wątpliwości: co w sytuacji, gdy UE się rozpadnie albo zmieni swoją strukturę, nazwę, specyfikę? Co jeśli Sojusz Północnoatlantycki za, powiedzmy, 20 lat, będzie miał zupełnie inną dynamikę co dziś? Czy naprawdę takie kwestie jak sojusze polityczne - mimo wszystko rzecz zmienna - powinny być regulowane przez ustawę zasadniczą? I jeszcze jedno - był już jeden polityk w Europie, który pytał w referendum o przynależność w UE, bo chciał opozycję „zaszachować”. Wszyscy pamiętamy los Davida Camerona i Wielkiej Brytanii. W Polsce nastroje są inne, ale jednak to powinno być pewne memento dla ministrów prezydenta.
Idźmy dalej. Powiedzmy wprost: sprawy 500+ i wiek emerytalny to polityczne przynęty, które mają nakręcić frekwencję. Ale znów - nie widzę szansy na zbudowanie wokół tych kwestii tak dużych emocji, które pozwolą na szerokie dyskusje, mocny i jednoznaczny odbiór społeczny, na wysoką temperaturę wokół dwudniowego głosowania. To raczej mrugnięcie okiem do tych, którzy stanowili polityczną bazę PiS (i samego prezydenta) w wyborach. Sprytne, cwane, może nawet przynoszące zyski, ale jednak zbyt czytelne, pachnące koncertem życzeń, a nie poważną polityczną refleksją nad zmianami w konstytucji. To bardziej temat na kampanię wyborczą, a nie zmiany w konstytucji.
Jest też szereg pytań aksjologicznych, ogólnych, politycznie bezbarwnych i mówiących wszystko i nic zarazem. Jak choćby pytanie o wpisanie do konstytucji odwołania do chrześcijańskich wartości, wzmocnienie roli ojcostwa (jak miałoby to wyglądać w praktyce?), osób niepełnosprawnych, rolnictwa (!?) czy pomysł na „konstytucyjną ochronę pracy”. To hasła-wytrychy, z których - przepraszam za nieco prymitywną szczerość - nikt nic nie zrozumie. Wyobrażają sobie państwo kłótnie przy grillu, czy sprawy rolnictwa wpisać do konstytucji? A może dyskusje w pubie przed meczem, czy rola ojcostwa powinna znaleźć się w ustawie zasadniczej? Bądźmy poważni. To również inna z bolączek tych pytań - potencjalne pytania referendalne są niedzisiejsze, wyglądające na opracowane na seminarium politologicznym, a nie w kontekście rzeczywistych emocji. A jeśli już szukać pytań o aksjologię - to pójdźmy szeroko i zapytajmy o miejsce Kościoła w życiu publicznym, o zakaz aborcji… To jednak otworzyłoby puszkę Pandory i wiedzą o tym i w Pałacu, i w pojawiającym się w tle w rozmowach Episkopacie.
Nierozwiązanym problemem pozostaje kwestia (braku) dynamiki politycznej wokół projektu. W ciemno można przyjąć, że opozycja będzie nawoływać do bojkotu referendum, Kukiz‘15 pomysł delikatnie wesprze (w zakresie pytań o obligatoryjne referendum, ws. polityki społecznej i socjalnej zapewne nie), a PiS podejdzie do sprawy jak dziś - z chłodną obojętnością. A upieram się od początku wrzucenia tego tematu, że tylko synergia działań między Pałacem Prezydenckim a PiS (i jego strukturami w regionach) może zagwarantować powodzenie temu pomysłowi. Reszta to pisanie palcem po piasku, a budowa optymizmu na tym, że na jedno czy drugie spotkanie konsultacyjne przyszło dwieście osób… Trąci polityczną naiwnością.
Głównym zadaniem na dziś byłoby przełożenie tej sondażowej piętnastki pytań na konkret, na rzeczywistość, w której obywatele, wyborcy, my wszyscy uwierzylibyśmy, że to jest batalia o coś, że walka idzie o pulę naprawdę wysoką. Na razie trudno o optymizm w tym zakresie: pytania - poza wspomnianymi wyżej wyjątkami - są akademickie, a nie życiowe. Argumentem, który będzie wracał jak bumerang jest również ten, że referendum dotyczy tylko konsultacji, a nie realnych zmian. Do tego długa, kręta i bardzo daleka droga konsultacji, głosowań, budowania większości, których nie da się zbudować bez jakiegoś wstrząsu i resetu na polskiej scenie politycznej, a na to się przecież nie zanosi.
Niestety, ale na razie - poza małymi i niewiele znaczącymi promykami, które dają nadzieję na inny scenariusz - projekt referendum przypomina raczej pomysł na duży wyborczy sondaż za kilkadziesiąt czy kilkaset milionów złotych. Wyborcy coś tam powiedzą, na podstawie głosowania czegoś tam się dowiemy o nastrojach Polaków, ale niewiele poza tym. Dymu tu więcej niż ognia.
Idea na referendum w sprawie zmian w konstytucji - i ewentualne przygotowanie nowej ustawy zasadniczej - nie była od początku skazana na porażkę. Mam jednak nieodparte wrażenie, że o ile pomysł nie był kompletnie od czapy, o tyle mocno zawodzi jego wykonanie. Ale może się mylę, a jesienią prezydent odtrąbi sukces. Szczerze mu tego życzę i będę pierwszym, który odszczeka swój dzisiejszy sceptycyzm. Niewiele jednak na to wskazuje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/399187-wiecej-dymu-niz-ognia-szczypta-politycznego-sprytu-i-sporo-chaosu-propozycja-sondazowych-pytan-nie-rozwiazuje-problemow-wokol-referendum