Czyż nie byłoby łatwiej, parafrazując Brechta, gdyby naród włoski się rozwiązał i Unia wybrałaby sobie inny? W minionych tygodniach Unia Europejska znów unaoczniła nam to, co każdy rozgarnięty człowiek powinien wiedzieć od dawna: demokracja jest dobra aż do chwili, w której przestaje realizować politykę narzuconą przez Brukselę. Gdy naród ma inne zdanie – demokrację należy tłumić.
Włochy są niezwykle ciekawe i trzeba im się przyglądać, bo zjawiska, które tam występują, zwiastują to, co dzieje się potem w innych częściach Europy. Tam po raz pierwszy pokazał się Macron avant la lettre, jego prototyp, Matteo Renzi, młody i liberalny, który miał zatrzymać populistów, a okazał się ostatnim przystankiem przed ich zwycięstwem. Przez ostatnie dni mogliśmy się przyglądać, jak na tym poligonie wyrabiają się metody walki z demokracjami narodowymi , a z drugiej strony środki odpierające ataki z Brukseli.
Kryzys włoski ujawnił też, na czym Unia stoi. Prezydent Mattarella nie sprzeciwiał się temu, że Salvini stanie na czele ministerstwa spraw wewnętrznych, co oznaczałoby obranie ostrego kursu antyimigracyjnego. Sprzeciw wywołał Paolo Savona na stanowisku ministra gospodarki.
Paolo Savona to profesor ekonomii, człowiek po osiemdziesiątce, w latach 90. był ministrem przemysłu. Przewodził włoskiej organizacji pracodawców i przemysłowców, Confindustria, wykładał na amerykańskiej uczelni MIT. Nie można mu odmówić doświadczenia, można za to kwestionować jego sympatię wobec projektu wspólnej waluty. Strefę euro nazwał „niemieckim więzieniem”. Dla unijnej oligarchii tego było za wiele.
Po otrzymaniu teki Savona miał nadzieję uruchomić dyskusję w ramach Unii. Chciał nakłonić państwa do refleksji nad euro, nad tym, komu szkodzi, komu przynosi największe korzyści, i czy nie warto się od wspólnej waluty uwolnić (trzeba powiedzieć: każde państwo powinno mieć przygotowany wariant strategiczny na różne okazje – także my powinniśmy wiedzieć, co robić, gdy ewakuacja ze struktur Wspólnoty stanie się przymusem). Człowiek, który współtworzył publikację pod tytułem „Podręczny poradnik wyjścia ze strefy euro”, musiał spotkać się z odporem establishmentu. W swojej autobiografii włoski ekonomista surowo ocenia rolę Niemców na kontynencie; jego zdaniem nigdy nie pozbyli się pretensji do panowania nad Europą, porzucili jedynie drogę militarną, aby przerzucić się na środki bardziej pokojowe. Włochom z kolei wyrzucał, że na własną zgubę ulegali już wielokrotnie fascynacji Niemcami. Najpierw Trójprzymierze w 1882 roku, potem Mussolini w 1939 roku, i ostatnio w 1992 roku Maastricht. Czas wyciągnąć wnioski z historii, rugał swoich rodaków profesor Savona. Euro to w jego oczach narzędzie, którymi Niemcy podporządkowują sobie inne państwa. Obsadzić kogoś takiego w randze ministra ekonomii – to skandal dla eurokratów. Mattarella pociągnął tylko za cyngiel.
Eurokraci zareagowali nerwowo. Program, który przyjęły w umowie koalicyjnej oba ugrupowania – Liga i Movimento 5 Stelle – nie postulował wcale porzucenia wspólnej waluty. W zapowiadanych reformach znalazło się natomiast sporo punktów zrywających z wymuszaną przez Brukselę polityką zaciskania pasa; cofnięcie tzw. prawa Fornero, czyli obniżenie wieku emerytalnego do 64 lat, obniżka podatków, nacjonalizacje (chodziło między innymi o dystrybucję wody) czy ustanowienie dochodu obywatelskiego (co ma pozwolić złapać oddech młodym, permanentnie bezrobotnym). To wszystko pomysły kosztowane, ale nie równoznaczne z Italoexitem.
Co więcej, M5S wcale nie jest partią zaciekle eurosceptyczną. W 2017 roku Ruch dogadał się z liberałami w Parlamencie Europejskim, aby wybrać Guya Verhofstadta na przewodniczącego. Na dodatek Luigi Di Maio, przywódca ugrupowania, zapowiada, że w wyborach europejskich w 2019 roku chciałby nawiązać sojusz z formacją Macrona, La République En Marche.
Pomimo to Unia już szykowała się do tego, aby obdarzyć Włochy kolejnym rządem technicznym. To w ogóle ulubiona postać rządu wśród brukselskich urzędników, którzy na czele państw chcieliby widzieć kogoś ze swoich, eksperta przećwiczonego w instytucjach Wspólnoty. Włosi po raz pierwszy od wielu lat mieli mieć rząd, za którym stała większość narodu. Establishment uznał jednak, że dla ich dobra dostaną nowego premiera, Carlo Cottarelliego, byłego pracownika Międzynarodowego Funduszu Walutowego, który zapracował na przydomek „pan Nożyce”, bo z takim zapamiętaniem walczył o cięcie wydatków publicznych. Przymierzano się tu do sprawdzonego manewru. Gdy w Grecji Papendreou chciał zapytać się Greków w referendum, czy zgadzają się na pakiet narzucany przez Unię, został usunięty. Jego miejsce zajął Loukas Papadimos, który wcześniej wykazał się w Europejskim Banku Centralnym. Stosunek Brukseli do demokracji najlepiej ujął Juncker w 2015 roku. Powiedział wtedy wprost: nie ma demokracji wbrew traktatom. Demokracja jest dobra, dopóki nie staje się niewygodna.
Salvini i Di Maio dogadali się, nie chcieli pchnąć Włoch w długi i ciężki kryzys polityczny. 1 czerwca Giuseppe Conte sformował nowy rząd, tym razem otrzymał aprobatę prezydenta. Zwycięska koalicja dokonała jednak pewnego remanentu. Salvini i Di Maio ciągle będą wicepremierami, pierwszy w randzie ministra spraw wewnętrznych, drugi z teką ministra rozwoju ekonomicznego. Na czele finansów postawili Giovanniego Tria, który, choć podziela gospodarcze poglądy M5S i Ligi, to nie krytykuje otwarcie strefy euro. Polityką zagraniczną będzie kierował Enzo Moavero Milanesi, stary unijny wyga, który w różnych instytucjach brukselskich spędził ponad 20 lat, a wcześniej pełnił funkcję ministra od spraw europejskich w rządzie Montiego i Letty. To ostatnie stanowisko, sprawy europejskie, przypadnie Savonie – nie odpuszczono go.
Establishment ustąpił z kilku powodów. Po pierwsze, ewentualne wybory nie zmieniłyby położenia Włoch, co najwyżej wzmocniłyby Ligę i M5S. Nawet wspólnymi siłami Partia Demokratyczna (z której wywodził się Renzi) i Forza Italia nie zdołałyby zagrodzić drogi już raz zwycięskiej koalicji; zrozumiano, że te stare ugrupowania nie są w stanie odbudować zaufania elektoratu. Drugi powód – Di Maio i Salvini poszli na ustępstwa, eurokratom udało się obsadzić kilku „swoich” ludzi, albo co najmniej przychylnych projektowi europejskiemu. Doszli do wniosku, że Ruch będzie działał jak wędzidło na bardziej radykalnego partnera. Na koniec trzecia przyczyna jest prosta, dalsze naciski jeszcze powiększyłyby niechęć Europejczyków do Wspólnoty. Już dzień po ogłoszeniu nowego rządu Juncker w niemieckiej prasie prosił, „aby nie dawać Włochom lekcji”.
Włosi przez następne miesiące pokażą nam, ile zostało im jeszcze suwerenności. Salvini na spotkaniu w Vincenzie zapowiedział, że skończyły się dobre czasy dla nielegalnych imigrantów, „czas pakować walizki”. Pieniądze oszczędzone na imigrantach posłużą rozruszaniu gospodarki, a w kraju będzie bezpieczniej. Jestem bardzo ciekaw, co z tego wyniknie, czy polityka dbania o interes własnego narodu jest jeszcze w obrębie Unii możliwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/397361-unia-przeciw-demokracji-kryzys-wloski
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.