Od kilku dni media zajmują się skandalem obyczajowym z udziałem posła Stanisława Pięty. Owszem, sytuacja wciąż nie jest jasna –- choć jak dotąd, nie ma śladu ”precyzyjnie zaplanowanej operacji” uwikłania parlamentarzysty w pozamałżeński romans. A to, że „skandal ma już teraz rzeczywisty wpływ na niektóre obowiązki posła” – chodzi o procedurę, która może się skończyć zawieszeniem Pięcie certyfikatu dostępu do informacji niejawnych, jest absolutnie zrozumiałe. Wszystko wskazuje na romans, a nawet oferowanie pracy w zamian za korzyści seksualne – a przecież z tej właśnie przyczyny kilka lat temu z członkostwa w partii zrezygnowało kilku brytyjskich parlamentarzystów, i raczej zaskakuje, kiedy konserwatywni dziennikarze bronią posła, który wcale nie wypiera się pozamałżeńskiego związku, przed procedurami demokracji. Przecież do dziś nie wiemy czy Christine Keeler została podsunięta Johnowi Profumo przez sowiecki wywiad czy nie, mimo to zaraz po wybuchu skandalu minister spraw zagranicznych ustąpił ze stanowiska.
„Mr Pięta’s sex scandal” może nie brzmi zbyt pikantnie, jednak zawiera wszelkie cechy afery obyczajowej. Z jednej strony wpływowy, żonaty przedstawiciel elit politycznych w średnim wieku, z drugiej młoda i ambitna pani, dla której władza i pieniądze, to najwidoczniej skuteczny afrodyzjak. Choć Stanisław Pięta jest w komisji śledczej ds. Amber Gold, ten wątek nie wydaje się ani wyrażny ani obiecujący. Pozostaje banał, stereotyp, liczman i klasyka. Pozostają standardy moralne elit politycznych, bowiem poseł jest zwykle odbierany przez społeczeństwo jako rodzaj role model, model wzorcowy, i m.in. za to obywatel im płaci, żeby tych standardów dotrzymywał i przykładem świecił.
Choć trzeba przyznać, że surowiej oceniają potknięcia obyczajowe obywatele państwa anglosaskich, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone niż państwa kontynentalne, Francja czy Włochy – że przypomnę choćby regularną drugą rodzinę prezydenta Mitteranda czy bunga – bunga premiera Berlusconiego. W Wielkiej Brytanii afery obyczajowe w świecie elit politycznych wciąż oceniane są surowo, sama przez lata pracy na Wyspach byłam świadkiem kilku z nich, które nieodmiennie kończyły się rezygnacją ze stanowiska, oddaniem mandatu poselskiego, odejściem z polityki, przynajmniej na kilka lat. Lata 90. , konserwatysta Tim Yeo uwił sobie pozamałżeński romans z młodą i ładną prawniczką Julią Stent, z którego urodziła się córeczka. Kiedy media to odkryły, podał się do dymisji. Dalej, minister kultury David Meller, którego aferę pozamałżeńską z aktorką Antonią de Sanchą także nagłośniły media. Przeprosił rodzinę i zrezygnował ze stanowiska. Następnie światowej sławy pisarz – wówczas poseł Jeffrey Archer, za zadawanie się z prostytutką zapewne zapłaciłby jedynie złożeniem mandatu, ale że mataczył przed sądem, znalazł się na 1.5 roku w więzieniu, a potem w ogóle zrezygnował z polityki.
Całkiem niedawno, bo we wrześniu 2013 roku konserwatywny wicemarszałek Izby Gmin, Nigel Evans, został oskarżony o nękanie seksualne młodych mężczyzn. Natychmiast zrzekł się swojej funkcji i został relegowany z partii. Stało się już w chwili rozpoczęcia śledztwa – i choć został oczyszczony z zarzutów, nie wrócił ani na stanowisko Deputy Speakera ani w szeregi partii, i do końca kadencji pozostał posłem niezrzeszonym. I przypadek drugi, tym razem w Izbie Lordów, oto liberalny demokrata lord Rennard został oskarżony o molestowanie seksualne z kolei kobiet. Także na skutek wewnętrznego śledztwa komisji ds. etyki ten ustosunkowany lord został zawieszony w prawach członka swojej partii. A już zupełnie niedawno, bo w październiku 2017 roku Michael Fallon, minister ds. armii, wielka postać w politycznym establishmencie, na pierwszą wieść w mediach o jego nieobyczajnych zachowaniach sprzed 15 lat, podał się do dymisji. 15 lat temu, jak sam wyznał dla tabloidu Sun, „wielokrotnie dotknął kolana dziennikarki Julii Hartley – Brewer”, ale po Pałacu Westminsterskim krążyły wieści, że Fallon wybrał mniejsze zło, zapobiegając wyciąganiu kolejnych szkieletów z szafy. Niedługo potem The Times i Daily Telegraph donosił o „niedotrzymywaniu wysokich obyczajowych standardów” przez ówczesnego wiceministra Damiana Greena, który podobno oferował młodej działaczce konserwatywnej szybki rozwój kariery za usługi seksualne. Oraz wspominały o wpadce wiceministra handlu zagranicznego Marka Garniera, który wysyłał do 19-letniej kandydatki na pracownicę jego biura poselskiego niestosowne zdjęcia i SMS-y. Nawet gdy niedawno okazało się, że niegdysiejszy premier John Major dwadzieścia lat temu miał romans z koleżanką partyjną Edwiną Currie, zwołał konferencję prasową i, trzymając za rękę żonę Normę, tłumaczył się ze sprawy.
Pewnym paradoksem jest fakt, iż mimo że od dwóch lat w kraju panuje nieopisany chaos, oczekiwanie wysokich standardów moralnych elit politycznych, także w dziedzinie obyczajowej, pozostało. A premier Theresa May, nie dalej jak pół roku temu, zaczęła gorączkowo „czyścić system” z ministrów oraz MPs, na których ciążyły zarzuty natury obyczajowej. Dlaczego? I tu jednym susem od spraw alkowianych przeskakujemy na trudny teren procedur demokratycznych. Uczyniła to z dwóch powodów. W starych demokracjach, zwłaszcza anglosaskich, istnieje związek między a politician’s performance, zachowaniami polityka a jego zawodowymi losami. Ze wymyślono coś takiego jak ministerial code i wprowadzony w 2008 roku przez premiera Gordona Browna code of conduct, który reguluje zachowania polityków w parlamencie i poza nim, także w sprawach romansowych. Interes państwa, świadomość służby publicznej, odporność na korupcję, tak, ale także uczciwość, odpowiedzialność, szacunek dla prawdy, to wartości, które decydują o reputacji władzy. A jeśli któryś z reprezentantów popełni, nazwijmy to błąd, należy jak najszybciej usunąć go z szeregów partyjnych, aby 1/ wysłać do elektoratu message, że wiemy, iż to co zrobił jest złe, że potępiamy podobne zachowania, a więc nadal jesteśmy partią wiarygodną i wartą głosu w urnie, i 2/ czyścimy system z jednostek, które go kompromitują, bo chodzi o higienę i zdrowie moralne całego społeczeństwa. A na pewno nie bronimy polityka tylko dlatego, że „jest nasz”.
Tak więc sex scandal posła Stanisława Pięty może zaszkodzić jemu samemu, ale już niekoniecznie jego ugrupowaniu, Prawu i Sprawiedliwości. Pod jednym wszakże warunkiem. Ze – zgodnie z zasadami demokracji - parlamentarzysta zrezygnuje z członkostwa w PiS i np. do końca kadencji pozostanie posłem niezrzeszonym. A potem, jeśli będzie ciężko pracować i odzyska wiarygodność, partia wesprze go w kolejnych wyborach, a jeśli nie, może startować jako kandydat niezależny. W Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych odczulibyśmy silną presję na pożegnanie się posła Pięty z ugrupowaniem ze strony opinii publicznej, a więc obywateli, mediów i portali społecznościowych. U nas taką presję próbuje wywrzeć jedynie Internet. A przecież zerwanie łańcucha przyczynowo – skutkowego miedzy zachowaniami polityków a ich skutkami ich nagannych zachowań, to mocny dowód deficytu demokracji w Polsce. Tak więc PiS może uratować swój wizerunek, nie dopuścić do spadku popularności ugrupowania, pod warunkiem, że zareaguje zgodnie z demokratycznymi standardami. I wtedy do elektoratu zostanie wysłany przekaz – tak, nasz człowiek zgrzeszył, ale został usunięty z partii, a sama partia pozostała uczciwa, wiarygodna, czyli wybieralna. W starych demokracjach z wyżyn popularności i sukcesów do upadku, to tylko jeden krok. W demokracjach fasadowych, „malowanych”, „niepełnych”, system rozkłada się od wewnątrz.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/397138-poslowie-i-obyczajowka-sex-scandal-posla-stanislawa-piety-moze-zaszkodzic-jemu-samemu-ale-juz-niekoniecznie-jego-ugrupowaniu
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.