Nie ma tygodnia, by zachodnie liberalne dzienniki - a w ślad za nimi ich odpowiedniki nad Wisłą - nie lamentowały nad stanem demokracji w Unii Europejskiej. Autorytety i eksperci załamują ręce: ach, znów zwycięża populizm, znów nieodpowiedzialny lud wybiera radykałów, którzy podgrzewają antyunijne nastroje, znów przeżywamy kryzys demokracji (czasem szczerze okraszonej mianem „liberalnej”). Nie przekreślam tych uwag i problemu, jaki przynosi popularność partii Marine Le Pen czy niemieckiej Alternative Fur Deutschland. Zbyt dużo tam pieniędzy ze Wschodu, zbyt mało myślenia o UE jako wspólnocie, zbyt wiele naiwności względem Władimira Putina. Jeszcze inna rzecz to zderzenie tego zjawiska z polityką dzisiejszych rządzących w tych krajach.
Ale ani Front Narodowy we Francji, ani jednoznaczna polityka Viktora Orbana, ani żaden konserwatywny rząd w Polsce, ani narodowcy, ani nawet macki Władimira Putina nie wyrządzają tyle szkody Unii Europejskiej (i jej przyszłości) co pogardliwa postawa brukselskich elit. Przykład Italii z ostatnich dni jest tego najlepszym dowodem. Urzędnicy działający w Komisji Europejskiej i czołowi politycy najważniejszych, najmocniejszych stolic w Unii Europejskiej (z Berlinem na czele) nawet nie kryją, że chcą sterować tym, kto będzie rządził we Włoszech - niezależnie od demokratycznego werdyktu wyborców.
Smutne to o tyle, że podobny scenariusz przerabialiśmy przy okazji Wielkiej Brytanii (co skończyło się Brexitem, choć oczywiście przyczyny tego stanu rzeczy były o wiele bardziej złożone), wcześniej w Grecji, gdy Ateny pogrążyły się w kryzysie gospodarczym, a połajanki pod adresem Węgier czy Polski (i idąca w ślad za nimi presja polityczna) to w zasadzie codzienność. Unijni rozgrywający zamykają oczy na konkretne problemy, wyzwania czy nawet emocje, jakie są w kolejnych państwach. Niestety, ale to zderzenie z rzeczywistością jest coraz bardziej bolesne i widowiskowe.
Retoryczna żonglerka argumentami i wielkimi słowami o demokracji, praworządności i poszanowaniu prawa to, niestety, w dużej mierze po prostu humbug, ściema. Kiedy wygodnie użyć tej moralizatorskiej pałki, dostaje się Warszawie czy Budapesztowi. Ale gdy Włosi zdecydowali tak, jak zdecydowali w wyborach do bólu demokratycznych - to ci najwięksi mówią: „nie”. Gdyby dodać do tego postawę Komisji Europejskiej wobec Gazpromu czy egoistyczne decyzje Niemiec wobec współpracy z Rosją - obraz jawi się naprawdę nieciekawy.
W takim układzie politycznym i przy takiej dynamice naprawdę trudno o postawę, która z jednej strony nie będzie prostą (prostacką) antyunijną retoryką, co jest sporą pokusą, a z drugiej nie będzie to płynięcie w głównym nurcie, który coraz wyraźniej zbliża się do ściany. Na tym tle polityka polskiego rządu i naszej dyplomacji jest naprawdę rozsądna. Najważniejsi polscy politycy nie odcinają się ani od UE, ani od europejskich wartości, ale stawiają na pewną korektę tego wielkiego i dobrego projektu. Opowieścią na inny tekst jest pytanie, na ile polski głos jest słuchany i jak bardzo spójną wizję UE ma nasza dyplomacja, ale to dobry kurs: spokojny, bezpieczny, nieudający, że nie ma problemów, a przy tym nie zmierzający w retorykę „Polexitu”, którym straszą raz po raz co bardziej nakręceni komentatorzy - albo o który postulują inni pokićkani szukający rozgłosu i paru głosów na prawicy.
Tutaj nie ma prostych odpowiedzi i prostych diagnoz. Tym bardziej przykre są reakcje Berlina i Brukseli na taką sytuację, jaką mamy we Włoszech. Czy wybory europejskie w 2019 roku mogą zmienić ten stan rzeczy?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/396402-le-pen-orban-czy-nawet-putin-to-pestka-eurosceptyczne-nastroje-najmocniej-podpalaja-elity-z-brukseli-smutny-przyklad-italii
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.