Muszę przyznać, że mało co drażni mnie tak bardzo, jak obrona pozostałości po komunizmie w przestrzeni publicznej. Ktoś powie, że to tylko symbolika, ale ja się go wówczas spytam, czy byłby równie pobłażliwy, gdyby zamiast Placu Piłsudskiego w Warszawie nadal istniał Plac Adolfa Hitlera? W gruncie rzeczy idzie więc nie o nazwy ulic czy o pomniki, ale o ciągnący się od dawna spór o to, czy komunizm wolno zrównać z nazizmem.
Decyzja Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego przywraca w Warszawie dawne komunistyczne nazwy ulic. Na razie to 12 adresów, ale już jutro i pojutrze kolejne rozprawy, w których sąd prawdopodobnie uchyli kolejne 25 nazw. Łącznie do rozpatrzenia ma 50 skarg. W rezultacie zamiast Lecha Kaczyńskiego znów w Warszawie będzie straszyć Armia Ludowa, Zbigniewa Romaszewskiego zastąpi przedwojenny sowiecki agent Teodor Duracz, Annę Walentynowicz – partyjniak i członek sowieckiego oddziału partyzanckiego Stanisław Wroński itd.
Sąd w oficjalnym uzasadnieniu pisze, że nie rozpatrywał sprawy merytorycznie (to nie jest zresztą zadanie sądu administracyjnego) lecz wskazał na formalne uchybienia ze strony wojewody. Owe uchybienia mają polegać na braku wyraźnego wskazania, dlaczego kwestionowane nazwy – zdaniem wojewody – propagują ustrój totalitarny. Tu, muszę przyznać, ręce mi opadły. To trochę tak, jakby trzeba było wskazywać, dlaczego pomnik Adolfa Hitlera służy propagowaniu nazizmu. Ale załóżmy, że sędzia rzeczywiście zatyka sobie oczy jak Temida i oddaje się bezwzględnemu formalizmowi. Do ustawy dekomunizującej przestrzeń publiczną dołączony jest przecież wykaz nazw, które gloryfikują komunizm. Wojewoda odwołał się do niego. Co więc jeszcze ma wskazywać? Czy ma organizować lekcje historii dla sądu?
Dlatego nie przyjmuję wyjaśnień sądu. W mojej ocenie jest to kolejna – po Gdańsku, gdzie również przywrócono komunistyczne nazwy ulic – demonstracja polityczna, której celem jest… No właśnie co? Całkowita ambiwalencja wobec historii, aby tylko dowalić prawicy? Przyznam, że kompletnie tego nie rozumiem.
Pewne jest jedynie to, że spór o nazwy – czy szerzej – o ocenę komunizmu – będzie się ciągnął jeszcze długo. Żenujące jest jednak, że w Polsce, która akurat doświadczyła komuny na własnej skórze, jest tylu ludzi, którym antypisowska obsesja odebrała już zdolność do oceny przeszłości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/396296-a-moze-przywrocimy-jeszcze-nazwy-stalina-i-dzierzynskiego-a-co-tam-niech-pis-sie-wscieknie