Wbrew deklaracjom rozwiązywanie problemów niepełnosprawnych nie ma dla opozycji żadnego sensu i nie niesie politycznych korzyści.
Dziewięć osób protestujących w Sejmie zawiesiło swoją akcję, nie tylko dlatego, że po czterdziestu dniach byli zmęczeni. A nawet nie głównie dlatego. Przede wszystkim najsilniejsza partia opozycyjna, czyli Platforma Obywatelska nie wiedziała, co z tym protestem zrobić. Pomniejsi gracze opozycyjni – SLD, PSL, Nowoczesna, Kukiz ’15 - również nie wiedzieli. Bo podpisanie tzw. paktu solidarnościowego to tylko happening bez znaczenia, mający pokazać te ugrupowania, a nie pomóc w czymkolwiek potrzebującym. To dlatego nie podpisywał go Grzegorz Schetyna, lecz „przechodzący akurat z tragarzami” Michał Szczerba. W efekcie cztery osoby niepełnosprawne i ich pięcioro opiekunów zostali w jakimś sensie przez opozycję oszukani. Podobnie jak ci przeciętni ludzie, którzy z protestującymi się solidaryzowali, a na wezwania opozycji reagowali. Już po kilku dniach opozycyjni politycy namawiali do eskalacji konfliktu, ale im dłużej on trwał, tym bardziej niejasny był cel tej eskalacji. Poza polityczną wojną z rządzącym PiS, która i tak od dwóch i pół roku się toczy. Gdy Iwona Hartwich mówiła przed południem 27 maja 2018 r., że protestujących „wszyscy opuścili”, formalnie adresowała to do rządu i prezydenta, ale jeszcze bardziej do opozycji, która nie miała żadnego planu poza tym, żeby za niepełnosprawnymi i ich rodzinami się schować.
Wygląda na to, że przynajmniej Iwona Hartwich, czyli faktyczna liderka protestu, zauważyła, że poza instrumentalizacją niepełnosprawnych opozycja nie ma im nic do zaproponowania. Tym bardziej że PO i PSL miały wiele okazji rządząc przez osiem lat. Od grudnia 2015 r. opozycja funkcjonuje tak, żeby uzasadnić swoje istnienie i ważność. I żeby we własnych szeregach podtrzymywać ducha walki z PiS. A ulica czy inne formy manifestowania niechęci wobec obecnie rządzących służą tylko podtrzymaniu politycznego znaczenia, przede wszystkim PO. Partia Grzegorza Schetyny nie angażowała się w nic, co wykraczałoby poza umacnianie pozycji jej samej. Z Nowoczesną bywało różnie, gdyż ta partia bardzo szybko objawiła kompletną amatorszczyznę, więc jej działacze nawet nie wiedzieli, po co niektóre rzeczy robią. Wiedzieli to oczywiście liderzy PSL i SLD, ale wskutek dołowania w sondażach przez większość dotychczasowych rządów PiS, zachowywali się stosownie do zaplecza i finansowych zasobów, czyli zachowawczo. PO okazała się więc tu jednym zawodowcem, co oznacza, że w pełni ujawnił się cynizm Grzegorza Schetyny i jego kolegów. Cynizmem można też tłumaczyć ostrożność Schetyny w proponowaniu rozwiązań dla niepełnosprawnych, bo przecież kiedyś można by mu to wyciągnąć i z tego rozliczyć.
Jest charakterystyczne, że kiedy w lipcu 2017 r. uliczne protesty wymknęły się spod kontroli zarówno PO, jak i słabnącego KOD, ich uczestnicy wręcz odżegnywali się od opozycyjnych partii, bojąc się instrumentalizacji przez nie. Do tego samego wniosku doszła obecnie Iwona Hartwich oraz inni uczestnicy protestu w Sejmie. Oczywiście oficjalnie wszystkiemu będzie winien nieczuły na krzywdę rząd, ale głównym powodem przerwania protestu jest świadomość, że opozycja tylko niepełnosprawnymi i ich opiekunami grała. Łatwo jest wpaść na chwilę i powiedzieć kilka zdań czy nawet przynieść protestującym jabłka bądź napoje, jak to robił Ryszard Petru, ale poza takimi tanimi gestami i pustymi deklaracjami nie było nic konkretnego. Szczególnie było to widoczne podczas wizyty Lecha Wałęsy. Im dłużej protest trwał, tym wyraźniej było widać, że opozycja akurat nie ma lepszego narzędzia walki z PiS i z rządem niż niepełnosprawni, więc się po prostu do nich przykleiła. A kiedy chodziło o konkrety, to okazywało się to, co w wypadku Joanny Scheuring-Wielgus. Robert Mazurek wytknął jej w RMF FM, że na 67 jej interpelacji i 47 zapytań poselskich ani jedno nie dotyczyło niepełnosprawnych. Protestujący byli więc ewidentnie wykorzystywani, ponosząc coraz większe koszty, przede wszystkim z powodu zmęczenia i „polowych” warunków (nie przyjęli lepszych, żeby protest był bardziej dramatyczny). A cynicy w rodzaju Joanny Scheuring Wielgus, Agnieszki Pomaskiej, Ryszarda Petru czy Cezarego Tomczyka wpadali na kilka minut, żeby się popisać pchaniem wózków z niepełnosprawnymi.
W czterdziestym dniu protestu cynizm opozycji oraz instrumentalne traktowanie niepełnosprawnych były już tak oczywiste, że jak powiedziałby Tadeusz Cymański, „nawet dzidzi to widzi”. Oczywiście opozycja będzie opowiadać, jak to wesprze niepełnosprawnych w ich dążeniach, ale de facto koniec protestu przyjmuje z ulgą. Bo protestujący mogliby zbyt wiele od nich wymagać. Wbrew deklaracjom rozwiązywanie problemów nie ma dla opozycji żadnego sensu i nie niesie korzyści. Korzyści są jedynie z konfliktu, bo on mobilizuje partię i ustawia w roli antyPiS. Im gorętszego konfliktu, tym lepiej. A niepełnosprawni są tylko narzędziem. Tak jak każda inna grupa występująca przeciw władzy PiS. Tyle tylko, że ich wykorzystywanie ma okropny posmak moralny. Ale tym nikt po stronie opozycji, a szczególnie w PO się nie przejmuje. Obowiązuje przecież zasada: Im gorzej, tym lepiej!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/396094-protest-niepelnosprawnych-sie-konczy-gdyz-opozycja-ich-oszukala-i-wykorzystala