Wczoraj obywatele Irlandii zadecydowali w powszechnym referendum o zniesieniu 8. poprawki do konstytucji chroniącej życie nienarodzonych. Droga do aborcji na życzenie została otwarta. Dla wielu komentatorów zaskoczeniem była skala zwycięstwa, jakie odnieśli zwolennicy cywilizacji śmierci – niemal 70 proc. opowiedziało się za zniesieniem prawnej ochrony dzieci poczętych.
CZYTAJ WIĘCEJ: Irlandczycy jednak za aborcją. Ponad dwie trzecie uczestników referendum opowiedziało się za liberalizacją przepisów aborcyjnych
Dla uważnych obserwatorów życia społecznego i politycznego w Irlandii nie było to jednak zaskoczenie. Przecież 22 maja 2015 roku mieszkańcy tego kraju – również w referendum – opowiedzieli się za w przywilejami małżeńskimi dla par homoseksualnych. Wówczas 62 proc. głosowało za prawnym zrównaniem związków jednopłciowych z normalnymi małżeństwami. Był to pierwszy przypadek w historii, by tego rodzaju propozycja została zalegalizowana przez naród w drodze referendum. W innych krajach bowiem do tej pory przywileje dla gejów i lesbijek uzyskiwane były dzięki ustawom uchwalanym przez parlamenty. Wkrótce potem zdeklarowany homoseksualista Leo Varadkar został premierem, co jeszcze kilkanaście lat temu było nie do pomyślenia.
Na naszych oczach Irlandia przestała być bastionem katolicyzmu w Europie Zachodniej. Postępująca sekularyzacja trwała tam już od kilkudziesięciu lat, ale proces ten gwałtownie przyspieszył na początku XXI wieku, gdy opinią publiczną wstrząsnęły ujawnione skandale homoseksualne i pedofilskie z udziałem irlandzkich księży.
W tym samym mniej więcej czasie podobny proceder wyszedł na jaw w USA. W obu krajach zaufanie społeczne do Kościoła katolickiego gwałtownie się obniżyło. W niektórych diecezjach w niedzielną Mszę przestało chodzić nawet 30 proc. wiernych.
Zupełnie inna była jednak w tej sytuacji reakcja episkopatów: amerykańskiego i irlandzkiego. W Stanach Zjednoczonych wypracowano model postępowania, który zakładał „zero tolerancji” dla sprawców przestępstw seksualnych, „maksimum troski” dla ofiar molestowania i „pełną prawdę” dla opinii publicznej. Dzięki zastosowaniu tego programu Kościół katolicki w USA wyszedł zwycięsko z największego kryzysu ostatnich dekadach. Nie dość, że odpływ ludzi z kościołów został zatrzymany, to jeszcze nastąpił powrót do stanu sprzed wybuchu afery. W ten sposób duchowieństwo amerykańskie odzyskało utracone wcześniej zaufanie wiernych.
Postawa amerykańskiego episkopatu jaskrawo kontrastuje z postawą hierarchii irlandzkiej w obliczu identycznego wyzwania. Biskupi w Irlandii obrali inną drogę postępowania – wyciszali skandale, ignorowali skargi ofiar i chronili sprawców. W efekcie doszło do jeszcze większego odpływu wiernych z kościołów. Ludzi bulwersowały bowiem nie tylko seksualne nadużycia duchownych, lecz także postawa hierarchów, świadcząca o akceptacji zła i nieczułości na krzywdę.
To musiało wybuchnąć. W 2009 roku opublikowane zostały dwa niezależne od siebie raporty – sędziego Seana Ryana i sędzi Yvonne Murphy – które ujawniły ogromną skalę nadużyć seksualnych wobec dzieci przez duchownych. Natychmiast po upublicznieniu tych informacji Stolica Apostolska wydała komunikat, w którym określono postępowanie owych księży jako „hańbę” i „zdradę”. Okazało się, że informacje o przestępstwach kapłanów nie docierały do papieża, gdyż były blokowane przez miejscowych hierarchów. Watykan zmusił więc do dymisji kilku biskupów, którzy ignorowali lub tuszowali afery, m.in. Donalda Brendana Murray’a z Limerick, Jamesa Moriarty’ego z Kildare-Leighlin, Eamonna Walsha i Raymonda Fielda – obu z Dublina, Johna Magee z Cloyne oraz Williama Lee z Waterford-Lismore.
Dopiero od tamtej pory Kościół w Irlandii – pod naciskiem Stolicy Apostolskiej – zaczął współpracować z państwem w ściganiu przestępców. Byli oni wydalani ze stanu duchownego i stawali przed sądami.
W marcu 2010 roku Benedykt XVI wystosował specjalny list do katolików w Irlandii. Skrytykował postawę biskupów w tym kraju wobec skandali seksualnych. Zwracając się do ofiar przyznał, że nic nie jest w stanie przekreślić zła, jakiego doznały. Podkreślił, że zdradzono ich zaufanie i pogwałcono godność. Do sprawców skierował natomiast następujące słowa:
Zdradziliście zaufanie pokładane w was przez niewinnych młodych ludzi i ich rodziców. Odpowiecie za to przed Bogiem, jak i przed specjalnie powołanymi sądami. Utraciliście szacunek i okryliście hańbą Kościół.
Papież stwierdził, że po tym wszystkim wiarygodność katolicyzmu została nadwyrężona i wiele osób nie będzie mogło pogodzić się z Kościołem. Jednak nawet Benedykt XVI nie przypuszczał zapewne, jak głęboki okaże się kryzys i jak wielu wiernych odpłynie ze świątyń. Dziś w nowych dzielnicach Dublina co niedzielę uczęszcza na Msze zaledwie kilka procent parafian. Irlandczycy coraz częściej uważają, że skandale pedofilskie nie wynikają z nadużyć, ale z samej natury Kościoła. Katolicyzm przestaje być nieodłącznym elementem tożsamości narodowej. Dziś mniejszość podpisałaby się pod zdaniem, jakie w 1960 roku uznawało za prawdziwe 90 proc. ludności: “Kościół jest największą siłą czyniącą dobro w Irlandii”.
Jak już wspomniałem, kryzys nie pojawił się w ostatnich latach na skutek afer, lecz jedynie przyspieszył wcześniejsze procesy. Z pewnością jest on skutkiem ogólnych zmian cywilizacyjnych, jakie dotykają inne kraje Europy Zachodniej. Na postępującą sekularyzację kraju zwracała uwagę już kilkanaście lat temu Mary Kenny na łamach “Sunday Times”. W tekście pod znaczącym tytułem “Żegnaj katolicko Irlandio” pisała:
“Ludzie stoją w kolejkach, by oddać cześć funduszom emerytalnym. Bóg gra drugie skrzypce wobec Billa Gatesa. Piekło to trzykilometrowy korek samochodów na drodze szybkiego ruchu w Stillorgan. Grzech następuje wtedy, gdy komuś nie udaje się osiągnąć przyzwoitej wartości rynkowej akcji przedsiębiorstwa. To pokolenie woli modlić się na giełdzie papierów wartościowych niż w kościele i szuka raczej doradcy ubezpieczeniowego niż spowiednika.”
Miarą kryzysu może być statystyka powołań duchownych. O ile w 1986 roku w Irlandii istniało siedem seminariów, o tyle dziś funkcjonuje tylko jedno.
Oprócz czynników kryzysogennych, charakterystycznych dla innych krajów zachodnich, trzeba dodać te, które są specyficznie irlandzkie. Reakcja biskupów na skandale nie była przypadkowa. Wynikała z pewnego modelu funkcjonowania duchowieństwa, który miał charakter klerykalny i nadmiernie instytucjonalny. Uprzywilejowana pozycja księży w społeczeństwie, wynikająca z okoliczności historycznych, zbyt często rodziła samozadowolenie. Uważano, że wypełnione kościoły są stanem naturalnym i oczywistym. Nie prowadzono więc aktywnego duszpasterstwa, nie dbano o zaangażowanie świeckich, nie potrafiono odnaleźć form dla nowej ewangelizacji. Duchowni nie dostrzegli, że wobec zachodzących przemian cywilizacyjnych model Kościoła XIX-wiecznego nie jest już w stanie sprostać wyzwaniom współczesności.
Biskupi uważali, że kluczową sprawą jest oświata, dlatego mieli niemal monopol w szkolnictwie. To, co miało być ich najmocniejszym punktem, okazało się jednak piętą Achillesową. Niemal wszystkie afery pedofilskie w szkołach miały bowiem miejsce w placówkach katolickich. Gdy wybuchł skandal, nie rozwiązali problemu, gdyż nie było zwyczaju, by mówić publicznie o grzechach księży. Ponieważ przez wiele lat przemawiali z pozycji niekwestionowanego autorytetu w sprawach moralnych, dlatego dziś tym większe jest rozczarowanie, złość i odrzucenie Kościoła przez wielu Irlandczyków.
Nie ma wątpliwości: Kościół w Irlandii przegrał wojnę o duszę, zwłaszcza młodzieży, której nie widać w świątyniach. W ciągu jednego–dwóch pokoleń stracił zaufanie i autorytet, które budował całymi wiekami. Przykład Zielonej Wyspy to przestroga dla katolików w innych krajach, gdzie Kościół wydaje się mocny, że nic nie jest dane raz na zawsze i że w każdej generacji trzeba toczyć duchową walkę. “Skarb nosimy bowiem w naczyniach glinianych”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/396019-nie-ma-juz-starej-dobrej-katolickiej-irlandii